Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

jednota.pl

ks. Michal Jablonski (fot. Michal Karski)

 

Ale teraz niezależnie od zakonu objawiona została sprawiedliwość Boża, o której świadczą zakon i prorocy, i to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich wierzących. Nie ma bowiem różnicy, gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej, i są usprawiedliwieni darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie.

Rz 3,21–24
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Gdy spotykamy na ulicy znajomego lekarza, to rozmowa po jakimś czasie w naturalny sposób schodzi na tematy medycyny, zdrowia. Oczywiście, tak nie jest z każdym – najlepiej widać to wtedy, gdy ci dwaj spotykający się ludzie nie są ani całkowicie sobie obcy, ani nie spotykają się codziennie. Zaczną rozmawiać, dajmy na to, o pogodzie, porze roku, lecz zwykle ten drugi skorzysta ze sposobności, że ma przed sobą lekarza, do którego musiałby pójść do przychodni, i zaczyna wypytywać o jakieś schorzenie, podkreśli swe półzawodowe stanowisko dotyczące leczenia pewnych chorób, być może zwierzy się lekarzowi z tego, jak to bez dyplomu medycyny odkrył to, nad czym łamali sobie głowę wielcy doktorzy.

Jako pastor odczuwam, że rozmowy z ludźmi, których spotykam po wielu latach, lub dopiero co poznanymi są wyjątkowe, specyficzne. Że ludzie inaczej rozmawiają ze mną niż z resztą ludzi. Im więcej takich rozmów i lat, tym bardziej sobie uświadamiam, co jest wspólnego w takich rozmowach. Po wstępnych, niezobowiązujących zdaniach przychodzi moment jakieś zaskakującej, nieoczekiwanej otwartości. Człowiek naraz wyjawi sprawy, o których z innym człowiekiem w trakcie przygodnego spotkania nie mówi. W większości jest to opowieść o klęskach i porażkach – być może ci ludzie myślą, że o takich sprawach powinno się powiedzieć przynajmniej pastorowi, jeśli nikomu innemu. Po chwili zaś przychodzi jeszcze bardziej interesujący moment, który często się powtarza: faza usprawiedliwiania się. Człowiek w trakcie rozmowy dochodzi do kulminacji wyliczeniem wszystkiego tego, co czyni najlepiej. A już na sam koniec doda to najpiękniejsze, to, co wie o sobie samym. O tym, że do kościoła nie chodzi, a wiarę postrzega inaczej niż ja, lecz jeśli Bóg istnieje, to musi przyznać, że jest on właściwie dobrym człowiekiem. Innymi słowy: ten, z którym przez przypadek spotkaliśmy się na ulicy, chce powiedzieć: „W mym życiu jest wiele rzeczy złych. Lecz mam tego świadomość i kontroluję to. Dobrymi uczynkami bilansuję złe uczynki. W pewnych rzeczach jestem gorszy niż inni, lecz w innych taki ostatni nie jestem, a nawet niektórych przewyższam. Bóg to z pewnością widzi i policzy mi to za prawdę. Jeśli On jest, to rozumie to i nie osądzi mnie źle”.

Nie wiem, czy jako chrześcijanie nie doświadczacie podobnych rzeczy. Nie wiem dokładnie, jak i skąd się to u ludzi wzięło. Być może istnieje pewne pozytywne prawspomnienie jakichś resztek wiary albo są to jedynie kupieckie wyliczenia – coś za coś, łajdactwo trzeba w jakiś sposób zbalansować czymś bezsprzecznie moralnie dobrym. W każdym razie w ludziach w ten sposób to działa. Etyczny rachunek „winien i ma” musi być wyrównany.

Kilkakrotnie przeżyłem takie rozmowy – w szczególności tam, gdzie znajomość ze mną nigdy nie była zobowiązująca. Jakby ludzie przypadkowo napotkani przeze mnie chcieli wyspowiadać się ze swych grzechów, lecz rozgrzeszenie udzielali już sobie sami. „Wiem, że źle traktuję moich podwładnych, ale beze mnie byliby bezrobotnymi, a co więcej jeden z nich jest inwalidą. Wiem, że w rodzinie nie żyłem tak, jak powinienem, że swych najbliższych nie traktowałem dobrze… Ale czy Jezus nie powiedział, że jedna zagubiona owca jest daleko cenniejsza od dziewięćdziesięciu dziewięciu w zagrodzie?”.

Przyznać się muszę, że czasami nie jestem w stanie natychmiast prawidłowo i przytomnie zareagować i odpowiedzieć w odpowiednim czasie. Czasami jedynie słucham i milczę, dlatego że nie jest to rozmowa oczekująca wymiany myśli i odpowiedzi, często jest to opowiadanie nieoczekujące rozwiązań. Potem wrócę do domu, rozmyślam o rozmowie i naraz uświadomię sobie, w czym tkwi jądro rozmowy i co powinienem odpowiedzieć.

Otóż fakt, że odczuwamy wyrzuty sumienia, gdy czynimy coś złego, oznacza, mimo wszystko, pocieszającą rzecz – wciąż mamy czułe serce, nie jest ono jeszcze z kamienia. Że wstydzimy się tego wszystkiego – to może być początkiem dążenia do poprawy. Lecz jak tylko zaczniemy z Bogiem wchodzić w układy, już chybimy celu. Z Bogiem nie sposób handlować, wyrównywać, odczyniać. Nie potrafimy dobrym uczynkiem odczynić złego. Tym, że osiągam sukcesy w służbie charytatywnej, nie wykupię swej duszy z innych moich grzechów. Ludzie w taki sposób często rozumują, ponieważ tak naprawdę nie znają Boga i myślą o Nim rzadko. Gdy już przychodzi taki moment, to pojmują Go w sposób pełny zabobonów, po pogańsku, w sposób, w jaki poganie czynią na całym świecie. By bóstwo się nie gniewało, przyniosę mu podarunek. Tylko że to jest śmieszne, taki bóg byłby godzien tylko pogardy.

Apostoł Paweł w Liście do Rzymian sporo zastanawiał się nad sprawami, które miały miejsce w jego czasach, i nad dziełem, którego między nami dokonał Jezus. Paweł próbował to opisać słowami i przekazać to rzymskim chrześcijanom. Wyszedł z przypuszczenia, iż każdy człowiek posiada chęć samousprawiedliwiania się. Chce uchodzić za sprawiedliwego na wypadek, gdyby jednak istniał jakiś bóg i obserwował jego czyny. Pragnie wyglądać w oczach tego boga na „porządnego” człowieka. Stąd powstają całe systemy etyczne, moralne, prawa i klauzule. Są to w rzeczywistości moralne targi – uczyń coś dobrego, a otrzymasz nagrodę, uczynisz coś złego, będziesz ukarany.

Zły czyn możesz naprawić dobrym uczynkiem. W końcu myśl, że czy żyjesz dobrze, czy źle, to i tak możesz się w przyszłości przy odrobinie dobrych uczynków wykupić, sprawiła, że Bóg stał się zbyteczny. I wtedy rozpoczyna się dramat, ból i rozpacz…

Paweł zrozumiał, że takie podejście do sprawy jest zagrożeniem każdej religii i wiary. Bóg Izraela, Bóg Ojciec Jezusa Chrystusa jest jednak inny. Jemu nie można się przypodobać własnym wysiłkiem. On nie przygląda się biernie, gdy człowiek dzięki religijnej gimnastyce doskonali się w sprawiedliwości. Na odwrót, Bóg sam definiuje, czym jest sprawiedliwość, kto jest dobry. Jest to dobro bez handlowych rachunków. Każdy, kto uwierzy w Jezusa Chrystusa jest sprawiedliwy. Wszyscy zgrzeszyli. Paweł pisze, że wszystkim brakuje Bożej chwały. Nie istnieje człowiek, który byłby w stanie spojrzeć Bogu w twarz i powiedzieć: „Przyznaj sam, Boże, że jestem dobry! Przeciwko mnie nic nie znajdziesz!”. Sprawiedliwymi stajemy się darmo. Z łaski. Wykupieniem w Jezusie Chrystusie.

Co to oznacza i w jaki sposób to się dzieje? Oznacza to, że gdy pojmiemy sens Jego ofiary na krzyżu dla nas, to wtedy Bóg policzy to nam za sprawiedliwość. Uwierzyć w to oznacza wdzięcznie to przyjąć. Jako dar. Rezygnować z próby przypodobania się Bogu. Mogę jedynie przyjąć to, co dla mnie uczynił. Lecz nie jest to łatwe. Nie wystarczy przyjąć tego do swej świadomości, trzeba dać się zmienić tym poznaniem. Dać się zmienić tą samą miłością, która to sprawiła.

Możecie powiedzieć: „Przecież o tym w ewangelickim Kościele słyszymy wielokrotnie. Nic nowego, powtórka z nauk przedkonfirmacyjnych”. Macie rację. Tutaj, wewnątrz tych ścian jest to znane. Lecz na zewnątrz ci, których spotykamy i którzy dzielą się z nami swymi upadkami i próbami, by przywrócić spokój sumienia, nie zawsze o tym wiedzą. I bardzo przez to cierpią… Ludzie, którzy nie uznali Jezusa jako swego Zbawiciela, o łasce mają mgliste pojęcie. Wierzą w religijny targ z bóstwem. Naszym zadaniem jest zwiastowane Tego, o którym nie słyszeli i którego tak naprawdę nie znają.

Spotykamy dawnych znajomych, poznajemy nowych ludzi i sami moglibyśmy im opowiedzieć swoją historię. I z naszych opowieści mogliby dowiedzieć się o naszych klęskach i rozczarowaniach. Być może o gorszych niż ich własne, ponieważ ten, kto poznał świętość Bożą, powinien dostrzec własną ślepotę, by widzieć potem głębię swej grzeszności o wiele ostrzej. Lecz dodalibyśmy do tego opowieść o tej wyjątkowej łasce, która stała się wstrząsem w naszym życiu. Nie posiadamy nic innego, czym moglibyśmy się chlubić i pochwalić, jeśli chodzi o sąd nad człowiekiem. Nie jesteśmy lepsi od innych ze względu na to, co robimy, co czytamy, z kim rozmawiamy, komu pomagamy, do jakiego Kościoła należymy.

Poznaliśmy Boga, który się po prostu lituje. Darmo, nie dlatego, że jest do tego zmuszony przez nas. Nad tym, kto uwierzy, że Jezus jest darem. Że przyszedł, by otworzyć nam oczy. A wtedy życie zyskuje nowy sens i moc. Jedynie Bóg może uznać nas za dobrych ludzi, nie my sami. Jeśli to uczyni, to będzie to darmo, z miłości. Z powodu Jezusa.

Te prawdy, tak oczywiste dla nas, nie są znane wielu ludziom. W ludziach tkwi potrzeba usprawiedliwiania się. I nie wiedzą, co z tym począć. I boleją… My jednakże wiemy. Mamy więc co robić.