Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

jednota.pl

Kiedy zgodnie z teorią ewolucji wierzeń religijnych człowiek zaczynał wypatrywać, czy dostrzegać wokół siebie obecność „siły wyższej”, najpierw lokował ją w przedmiotach, jak drzewa, kamienie, potem w zjawiskach, jak pioruny, woda, ogień, a wreszcie w jakimś poza-świecie i nadrzędnych wobec niego istotach. Na tej zasadzie właśnie dopatrywał się istnienia różnego rodzaju królestw bożych poza granicami swego zasięgu oraz ich mieszkańców uporządkowanych w postaci różnorakich panteonów.

Ciąg rozwoju zjawisk religijnych wiedzie nas wreszcie ku monoteizmom różnego rodzaju, gdzie tak bóstwo, jak i miejsce jego przebywania są dużo bardziej abstrakcyjne, ale i wysublimowane, aniżeli na poprzednim etapie. Nie wystarczy zatem wspiąć się na Olimp, czy podskoczyć do nieba, by spotkać boga. Trzeba czegoś zupełnie innego...

Z tak przedstawionym ciągiem rozwoju można się zgadzać lub nie, niezależnie jednak od tego, jak bardzo głęboki budzi on w nas sprzeciw, pewne jego elementy wydają się być w naszej relacji do Bożego samoobjawienia się tak ponadczasowe i ponadkulturowe, że nie sposób nie zwrócić na nie uwagi.

Choć nie mówimy, my chrześcijanie, o różnych bóstwach konstytuujących panteon, ale o jednym jedynym Bogu, to jednak w niektórych odłamach chrześcijaństwa – może nawet w większości – wokół tego Boga lokujemy różnego rodzaju pośredników, jak choćby świętych, matkę Jezusa, matkę matki Jezusa etc.

Nie wskazujemy też palcem dokładnego miejsca, w którym zlokalizowane jest Królestwo Niebieskie, ale z upodobaniem wypatrujemy w naszym świecie miejsc w jakiś sposób mu bliższych, a następnie urządzamy do nich pielgrzymki i przypisujemy im specjalne własności – takie supermoce superbohaterów...

Często posługujemy się też jeszcze jednym zjawiskiem opisywanym w religiologicznym algorytmie rozwoju zjawisk religijnych. Usiłujemy mianowicie zaskarbić sobie przychylność Boga w sposób wykorzystywany przez naszych poprzedników, a opisany regułą do ut des – „daję, żebyś dał”. Robimy coś, co w zamyśle ma przykuć uwagę boga/Boga i niejako zobowiązać Go, czy wręcz przymusić do oddania „przysługi”. Takie jest częstokroć zadanie różnego rodzaju wotów, ofiar, rytów, etc.

W naszej, czy może raczej nie naszej, ale obecnej wokół nas pobożności możemy wskazać pielgrzymki, posty, czuwania, palenie świec i kadzideł jako tego rodzaju praktyki. W Izraelu biblijnym możnaby tu dodać system ofiarny, który nie był niczym innym, aniżeli próbą przekupienia Boga, by się nie gniewał lub dał nam coś, na czym nam zależało.

Czy to się podobało samemu adresatowi tego rodzaju praktyk? Sądzę, że na przykład nasz dzisiejszy tekst kazalny stanowi świetną odpowiedź na tak postawione pytanie:

 

Z czym mam wystąpić przed Panem, pokłonić się Bogu Najwyższemu? Czy mam wystąpić przed nim z całopaleniami, z rocznymi cielętami? Czy Pan ma upodobanie w tysiącach baranów, w dziesiątkach tysięcy strumieni oliwy? Czy mam dać swojego pierworodnego za swoje przestępstwo, własne dziecko na oczyszczenie mojego grzechu? Oznajmiono ci, człowiecze, co jest dobre i czego Pan żąda od ciebie: tylko, abyś wypełniał prawo, okazywał miłość bratnią i w pokorze obcował ze swoim Bogiem.

Mi 6,6–8
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Wiemy zatem, że nie o to chodziło temu, który ustala wszelkie dotyczące wiary i kultu praktyki, jako że sam jest ich adresatem. Wiemy, i co dalej? Czy naprawdę przejmujemy się w ogóle Jego zdaniem?

Z animistycznego fenomenu religijnego wyłonił nam się w Jezusie Chrystusie Trójjedyny, kochający, miłosierny, ale i sprawiedliwy oraz konsekwentny Bóg. Bóg, który nie oczekuje ofiar i postów, wymaga za to, by służono Mu w sercu i Prawdzie. Czy dostrzegliśmy wreszcie ten Mount Everest samoobjawienia Prawdy przez bryłę domku naszych własnych wizji i oczekiwań, który dotychczas tak skutecznie nam go przesłaniał?

A może wciąż od nowa, niepomni na Jezusa, na łaskę, na zaproszenie do zbawienia i społeczności z Bogiem w Jego Królestwie, ustawiamy mury własnej ślepoty i małości, które całkowicie uniemożliwiają nam percepcję Bożego objawienia, ale dają za to ułudę kontrolowania sytuacji wokół nas, której tak bardzo łakniemy nie potrafiąc całkowicie zaufać Bożej Opatrzności i Jego kontroli?

Tak czy inaczej słowa proroka Micheasza mają stanowić dziś dla nas rodzaj duchowego prysznica, mają nas obudzić, ocucić i pobudzić do wypatrywania prawdziwych wartości w naszym pielgrzymowaniu za Zbawcą. Mają nas przekonać do tego, co stanowi przecież istotę wiary, a mianowicie do całkowitego, spokojnego zaufania Bogu i Jego prowadzeniu. Mają też wreszcie pokazać nam, że tam wszędzie, gdzie usiłujemy wymusić coś na Stwórcy albo przymilić Mu się pustym, niepopartym wiarą, zaufaniem i miłością gestem, trafiamy na Jego zrozumienie i przejrzenie, w którym widzi doskonale te nasze małe „usiłowanka” i nie wierzy im.

Micheasz, per contrastum do tego, wzywa nas słowami objawiającego mu się Pana do prawdziwego usiłowania. Do tego, byśmy byli prawi, kochali swego Boga oraz bliźnich, którymi nas otacza, a także żebyśmy pokornie i uczciwie rozmawiali z Nim o wszystkim. To nie uchybienia i upadki powodują Boże potępienie, ale buta wmawiania Bogu, że „to nie my”, „że nie chcieliśmy”...

Wiara musi opierać się na uczciwości niczym relacja dziecka z rodzicem. W tej uczciwości dopiero możemy liczyć nie na gniew naszego Ojca, ale Jego wsparcie, radę, miłość i wybaczenie wszystkiego, a w końcu i na to, że u kresu wszystkiego z ojcowską miłością przygarnie nas i doprowadzi do życia wiecznego i społeczności w swoim Królestwie.

Amen.