Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

jednota.pl

Jak mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem; trwajcie w miłości mojej. Jeśli przykazań moich przestrzegać będziecie, trwać będziecie w miłości mojej, jak i Ja przestrzegałem przykazań Ojca mego i trwam w miłości jego. To wam powiedziałem, aby radość moja była w was i aby radość wasza była zupełna. Takie jest przykazanie moje, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem. Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich. Jesteście przyjaciółmi moimi, jeśli czynić będziecie, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego; lecz nazwałem was przyjaciółmi, bo wszystko, co słyszałem od Ojca mojego, oznajmiłem wam.

J 15,9–15
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Niektórzy twierdzą, że religia, również chrześcijańska, przygniata człowieka do ziemi. Że czyni z człowieka bezwolną, podciętą istotę, zmuszającą go do czołgania się przed boskością w prochu ziemi. Nie uważam, że tak jest. A przynajmniej nie w przypadku osoby Jezusa. Przeciwnie, swą wiarę widzę w ten sposób, że uczy mnie ona, jak bardzo ważny – ja, zwykły człowiek – jestem w Bożych oczach. Jak uprzywilejowaną pozycją cieszę się w świecie Bożego stworzenia, w jednym rzędzie z aniołami – o tym przecież napisane jest w Starym Testamencie, jak bardzo zależy Bogu na tym, aby pomiędzy nami a Nim panowało zaufanie, przyjaźń i dialog. W Nowym Testamencie to nastawienie się jeszcze bardziej pogłębia – Jezus mówi: „Już nie nazywam was sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan. Nazwałem was przyjaciółmi, bo dałem wam poznać wszystko to, co usłyszałem i otrzymałem od swego Ojca”. Równocześnie wyjaśnione jest nam, w jaki sposób powstała taka ufna relacja, na jakiej podstawie jest ona w ogóle możliwa, abyśmy z Bogiem i Synem Bożym byli tak sobie bliscy. Stało się tak, ponieważ Jezus za nas, swych przyjaciół, oddał swe życie. On dla tej zażyłości i przyjaźni uczynił wszystko, co mógł. Zamienił się z nami rolami – to On stał się naszym sługą. Mimo, że był równym Bogu, to nie upierał się przy tym, samego siebie się zaparł, przybrał postać sługi, stał się jednym z ludzi.

Jestem przekonany, że ma to ogromne następstwa dla naszej wiary. Nie chodzi o to, że w jakiś sposób zostaliśmy ubóstwieni – być przyjacielem Jezusa nie oznacza, że staje się z nas jakiś półbóg wiary, ktoś wyjątkowy. Pozwala to nam spojrzeć na siebie samych jak na kogoś, kto traktowany jest bardzo poważnie. Bóg nie chce, byśmy byli jak nierozumne, tępe owce, niewolnicy, którym się tylko rozkazuje, dzieci, na które się wciąż gniewa, a nic się nie tłumaczy. Nie, Jezus swym uczniom wszystko tłumaczył, choć zrozumienie szło z oporami, wciąż z nimi przebywał, uczył ich. Jesteście przecież moimi przyjaciółmi! Przygotuję dla was najlepsze miejsca, byście byli zawsze ze mną. To naprawdę brzmi wspaniale! Lecz nie jest to powodem do pychy, zadufania, poczucia wyższości nad innymi. Z pewnością słowa Jezusa nie są wyrazem traktowania nas jak bezrozumne zwierzęta lub wdeptywania w ziemię przez Boga!

Przez te wszystkie lata bycia w swym Kościele usłyszeliśmy z pewnością wiele ciekawych opinii, twierdzeń, sądów i wypowiedzi. Na przykład na wieść o ordynacji kobiety na duchownego w naszym Kościele usłyszałem, że takie praktyki są ciężkim grzechem, kiedy indziej, że wreszcie znalazł się jeden odważny Kościół.

Wielokrotnie powiedziano mi, że jak na ewangelickiego duchownego to jestem albo zbyt przebudzeniowy, albo zbyt oziębły. Nieraz usłyszałem, że to, według czego żyję, to nie jest prawdziwa wiara, ale jedynie ludzka religia; kiedy indziej, że pozbawiona jest ona ludzkich „wynalazków” i dlatego godna naśladowania. Że w tym kościele nie ma Jezusa, bo nie ma miejsca z pozłacaną skrzynką z kawałkiem opłatka. W końcu dowiedziałem się o kimś, kto po usłyszeniu, że niektórzy ewangelicy nie mają nic przeciwko rejestrowanym partnerstwom, przestał przychodzić do naszego kościoła. Uff!

Wciąż pamiętam, jak się czułem, gdy przed laty uświadomiłem sobie, w jakim Kościele się urodziłem. Poczułem się trochę jak Polak na początku XX w. w Ameryce: w ziemi wolności! Tutaj nikt nie patrzy na ciebie przez palce! Tutaj ma szansę każdy, kto chce pracować i szanuje społeczne zasady współżycia. A do tych zasad należy... cóż, łatwiej mi to nazwać, gorzej z wprowadzeniem w życie: wolność i prawda! W innych Kościołach, do których zdarzyło mi się dotrzeć, mówiono: „Ma być tak i tak! Nie będziemy o tym dyskutować! Musisz się podporządkować! Tak powiedział Chrystus, tak jest zapisane w Biblii, tak ogłosił papież! Nieśmiało wtedy protestowałem: „Przecież istnieją jeszcze inne tłumaczenia, egzegezy, tradycje, wersety...”. Nie było możliwości dalszej dyskusji... A w naszym Kościele poczułem się podobnie, gdy Jezus tłumaczył podobieństwa swym uczniom: nie wystarczy wiedzieć, co jest słuszne i właściwe. Trzeba również rozumieć! Nie wystarczy innym wbijać Biblii do głowy, przerzucać się wersetami i encyklikami. Tutaj nikt nikomu nie będzie zabraniał picia i palenia. Lecz można usłyszeć: „Nie rób tego, to głupie i szkodliwe dla twego zdrowia!”. Gdy przez rok nie pojawisz się w kościele, nikt cię z niego nie wykluczy, raczej zapytają cię, czy nie masz jakichś kłopotów, lub doradzą ci, byś w przyszłości nie kandydował do Kolegium, gdy nie było cię na Wigilię lub Wielkanoc w kościele... Nie potępi się nieformalnych związków małżeńskich. Ale jak to powiedział Jezus kobiecie samarytańskiej: „Ludzie, nie oszukujcie samych siebie!”. Gdy pojawia się jakiś problem, to szczerze i rzetelnie próbuje się szukać prawdy zadając pytania.

Czy to grzech, gdy mężczyzna publicznie wyznaje wierność drugiemu mężczyźnie? Czy za ich seksualnością naprawdę kryje się przewrotna perwersja, jak to pisano przed tysiącem laty w Biblii? Czy jest to prawdziwe słowo Boże, czy dzisiaj powiedziano by inaczej? Dlaczego już nie kamienujemy ludzi? Przecież tak stoi w Biblii! Dlaczego dopuszczamy, by kobiety zabierały głos w kościele? To przecież jest zakazane w Biblii! A co z niepełnosprawnymi? Z dziećmi?

Czy naprawdę mamy się wstydzić tego lub wręcz wyznawać jako grzech, że kilka lat temu ordynowaliśmy kobietę na duchownego w naszym Kościele? Czy to naprawdę należy do jądra chrześcijaństwa? Czy w taki sam sposób oceniałby to Chrystus? Wiara to skarb przechowywany w glinianych naczyniach. Tym naczyniem jest również kultura, która po setkach lat rozpada się w proch. W czasach, gdy dyskryminacja kobiet i przemoc względem dzieci stały się tematami ogólnospołecznymi, trzeba by spojrzeć na nie nowymi oczami. Dlaczego moja wiara ma być traktowana jako bałwochwalstwo tylko dlatego, że nie spełnia zewnętrznych oznak folkloru innego Kościoła?

Nie chcę wchodzić w szczegóły. Nie chcę z kazalnicy wypowiadać opinii, na które nie można zareagować, jeśli się nie podobają lub się z nimi nie zgadza. Lecz chcę również bardzo mocno podkreślić, iż wiedziałem o wielu błędach i ułomnościach swego Kościoła, gdy poważnie zacząłem myśleć o nim jako o swym duchowym domu. Że się wciąż zmniejsza. Że nie jest doskonały i od innych Kościołów mógłby się wiele nauczyć. Lecz czułem i tutaj obecność Chrystusa. Chrystusa, który nie widzi we mnie tępej owcy, której można zamydlić oczy, wmówić cokolwiek. Chrystusa, który pełen łaskawości wychodzi na spotkanie naszej niewiedzy by dyskutować z nami. Chrystusa, który po swym objawieniu przed dwoma tysiącami lat nie zamknął z hukiem drzwi lecz wciąż się ukazuje każdemu z nas. I to niech On rozsądzi, czy obniżamy sobie poprzeczkę, aby łatwiej przejść uchem igielnym, czy korzystamy z Jego przyjaźni i wolności, która niektórym wydaje się nie do uniesienia...

Dziś wiele osób przyciąga religijny radykalizm. Biblijny fundamentalizm, deklaratywna ewangeliczna cześć dla Pisma, która w rzeczywistości również z Biblią postępuje bardzo wybiórczo. Chrześcijanie wybierają nierzadko określone tematy, jedynie ułamki tekstu biblijnego, by ukazać swą żarliwość dla prawdy. Takie osoby najczęściej boją się dyskusji. Lękają się nowego, poszerzania horyzontów. Boją się poznać inną prawdę od tej, którą już znają. Lecz cóż to, czy prawda nie zwycięży?

Jestem przekonany, że Jezus swym wstąpieniem do naszego świata i dobrowolną ofiarą za nas wywalczył doprawdy inny model relacji niż panowanie i kontrolowanie myśli i sumień. Być może niektórym to trudno zrozumieć. Być może Jego świat obrazów i podobieństw, mówiących o przestrzeganiu a zarazem przekraczaniu przykazań, niektórych przywiedzie do niepewności. Takie podejście nie sprawi wzrostu liczby Jego fanów. Gdyby spróbować przemalować je na kilka łatwych, czarno-białych nakazów, to prawdopodobnie byłoby ich więcej. Lecz tak prosto z nauczaniem Jezusa nie jest. Dzięki Bogu!

Wiem dobrze o swej niewiedzy i grzeszności. W zachwycie więc słucham, gdy Syn Boży mówi mi, że jest moim przyjacielem. Lecz nie jestem głupcem, by przyjmować bezkrytycznie gorliwość innych, którzy nie potrafią dokładnie wytłumaczyć tego, w co wierzą, i argumentują swą rację jak diabeł na pustyni: „Napisane jest przecież!”. Nasz Pan oczekuje od nas czegoś więcej.