Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1995

CO WY NA TO?

Jak to miło, że właśnie w naszym kraju, w którym stosunek społeczeństwa do mniejszych i młodszych braci-zwierząt w wielu przypadkach jest po prostu skandaliczny, urządza się specjalne nabożeństwa dla ludzi pragnących choć raz w roku przyprowadzić do kościoła swoich czworonożnych i skrzydlatych przyjaciół, aby i oni zostali pobłogosławieni. Nie jest to zresztą żadne novum, bo takie nabożeństwa odbywały się i przed wojną. Św. Franciszek z Asyżu bez wątpienia byłby temu rad. Można mieć słabą nadzieję, że to choć trochę da do myślenia tym, którzy – mieniąc się w niedzielę chrześcijanami – w codziennym życiu dają upust swoim zupełnie niechrześcijańskim uczuciom wobec różnych bezbronnych, bezdomnych, głodnych i rozpaczliwie smutnych stworzeń. Może skłoni ich to do wyobrażenia sobie, jak to będzie, gdy na Sądzie Ostatecznym staną przed Wielkim Trybunałem i w obliczu Pana będą musieli znieść spojrzenia milczącego korowodu świadków: skopanych psów, maltretowanych kotów, obdartych ze skóry fok, lampartów, bobrów i dziesiątków innych zwierząt, na które polowali z chęci zysku, oraz jeleni, saren, dzików, na które polowali dla rozrywki, łapanych w sidła ptaków, zajęcy, lisów, wiewiórek... Cóż tu zresztą wyliczać! Przykładami ludzkiej chciwości, bezmyślności i okrucieństwa można by zapełnić cały ten numer „Jednoty”. Tym większa chwała tym, którzy chcą się ze zwierzętami podzielić radością i łaską błogosławieństwa Bożego, i tym, którzy im tego błogosławieństwa w świątyni udzielają. Nie można sobie bowiem wyobrazić, by stworzenia – tak posłuszne Bożym postanowieniom powziętym na początku wieków, które żyją, rozmnażają się, pożywiają i mieszkają aż do dziś tak, jak im Pan niegdyś nakazał, które każdego dnia chwalą Boga swoją radością istnienia ćwierkając, piszcząc, miaucząc, rycząc i szczekając, które ani jedną myślą, dźwiękiem czy zachowaniem nie wyrażają podejrzenia, czy aby Pan Bóg istnieje, czy aby nie umarł – więc żeby te stworzenia nie znalazły się kiedyś w niebie razem z nami. Powstaje tylko pytanie: czy wszystkie zwierzaki uznane zostaną za godne wpuszczenia na tamtą stronę?

Ale najpierw mała dygresja. Co by też to było, gdybyśmy my, ludzie, rozpoczęli swoje ziemskie bytowanie w czasach, gdy żyły tu te wszystkie olbrzymie stwory: dinozaury, brontozaury, tyranozaury (ale, ale: „tyrannus” = jednostka uzurpująca sobie nieograniczoną władzę... Już wtedy? Ciekawe!) itp.? Gdybyśmy mieli nieszczęście żyć na ziemi razem z nimi, to kto wtedy byłby tym bezbronnym, mniejszym, młodszym, godnym pogardy i kopniaka bratem?

Ale powróćmy do pytania, czy wszystkie zwierzaki dostąpią godności przebywania w niebie? Skąd w ogóle bierze się ta wątpliwość? Ano, z powodu wyborów, a raczej kampanii przedwyborczej. W całym kraju zaroiło się bowiem nagle od najrozmaitszych stworzeń, a każde z nich miauczy przymilnie w stronę potencjalnych wyborców, by za chwilę parskać i pluć na rywala albo wije się i skręca kokieteryjnie swoje sploty ku uciesze prostaczków, by za chwilę złapać w śmiertelny uścisk innego kandydata do łask tłumu, albo ćwierka i wywodzi śliczne trele, by za moment kolnąć dziobem w oko najgroźniejszego sąsiada, którego ryk zagłusza inne tokowania, a ten, co tak ryczy, już trzyma w pogotowiu lekko uniesione kopyto, wymierzone w... I tak dalej. No i co? Czy cała ta menażeria też hurtem dostanie się do nieba? Dość przerażająca wizja. Ale nie traćmy nadziei. Jest taka oto ucieszna przypowiastka: spotkały się dwa węże i młodszy spytał starszego: „Słuchaj, czy my jesteśmy jadowite?” „A jakże! – odpowiedział z dumą starszy. – Jeszcze jak jadowite!” „Ojej, to straszne – jęknął młodszy – bo ja właśnie przed chwilą ugryzłem się w język!” Bardzo pouczająca to historyjka i niejednemu powinna dać do myślenia.

Powinni się nad nią zadumać również wyborcy, którzy 5 listopada staną przed decyzją: na kogo głosować? Czy na zdradliwego kiciusia, który w aksamitnej łapce ukrywa pazury gotowe do pochwycenia łupu; czy na osła, który głośno ryczy zapewniając, że naprawdę chętnie jada wyłącznie oset i wszystko inne odda swoim wyborcom, a w gruncie rzeczy dobrze wie, którędy do żłoba z owsem; czy może właśnie na owego węża, który ugryzł się w język i tak się zmartwił, gdy uświadomił sobie, że jednak jest jadowity?

Zaiste, trudny to wybór, bo na domiar złego z kątów wyskakują różne tak zwane czarne konie, które w rzeczywistości wcale nie są czarne, tylko farbowane. Czy raz jeszcze mamy się łudzić, że nasze społeczeństwo nie składa się w większości z daltonistów? Czy należałoby może urządzić darmowe zbiorowe wycieczki do ZOO z doświadczonym przewodnikiem, który opowie dokładnie o obyczajach każdego gatunku, a w szczególności o jego talentach do mimikry?

Oj, ludzie, ludzie! I co Wy na to?