Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Zarys historii i współczesność diakonii ewangelickiej w Europie Środkowo-Wschodniej

UBODZY Z LOMBARDII”

Historię diakonii ewangelickiej w postaci zorganizowanej służby ludziom biednym i chorym trzeba rozpocząć w północnych Włoszech na początku XIII w. Tutaj bowiem, w Lombardii, zaistniały wtedy dwa zjawiska, które legły u podstaw tej instytucji.

Zjawisko pierwsze to powstawanie manufaktur. Zatrudnieni w nich rękodzielnicy tak dzielili się pracą, aby każdy wytwarzał tylko określony element produktu finalnego bądź wykonywał jedną, potrzebną w procesie wytwórczym, czynność. To powodowało, że w jednym miejscu tworzyły się większe skupiska rzemieślników. W taki sposób powstały stowarzyszenia wytwórcze, zwane z łacińska congregationes laborantium. Dzięki manufakturom znacznie wzrastała wydajność pracy, ale jednocześnie dawały się odczuć niekorzystne zjawiska społeczne w postaci masowych chorób, utraty zdolności do pracy w wyniku wypadków bądź przepracowania, a także rosnącej bezdomności i sieroctwa.

Drugi proces miał podłoże duchowe i był rezultatem misyjnej działalności następców Piotra Valda, bogatego kupca z Lyonu, który ok. 1177 r. zlecił przetłumaczenie na swój ojczysty (prowansalski) język Ewangelii, a następnie innych pism Nowego Testamentu, i tak się przejął jej przesłaniem, że cały majątek rozdał biednym, sam zaś, w jednej sukni i sandałach, wyruszył w drogę. Wędrował od miasta do miasta głosząc ludowi Ewangelię dostępnym językiem. Wkrótce znalazł uczniów i naśladowców, którzy tak jak on pozostawali w skrajnym ubóstwie. Żyli wyłącznie z jałmużny i nieustannie wędrowali głosząc Słowo Boże prostym ludziom w południowej Francji, a później, po drugiej stronie łańcucha Alp, w przemysłowych miastach Lombardii.

Tu iskra padła na podatny grunt, a może raczej – zadziałał Duch Święty. Ubodzy rękodzielnicy z pierwszych manufaktur słuchali Ewangelii głoszonej w zrozumiałym dla siebie języku po raz pierwszy bez pośrednictwa księży. I sami wstąpili na tę drogę. Nazwali się „ubogimi z Lombardii” albo waldensami. W przeciwieństwie jednak do braci z Lyonu nie porzucali swych siedzib, lecz pozostawali na miejscu, w congregationes laborantium, które pod wpływem ich zwiastowania przekształcały się stopniowo także we wspólnoty religijne. „Jezus cierpiał głód i pragnienie, był zmęczony i złakniony snu, cierpiał upokorzenia, umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał i przyjdzie sądzić żywych i umarłych” – tak brzmiało wyznanie wiary Piotra Valda.

Na styku tych dwóch zjawisk – wczesnego uprzemysłowienia i jego negatywnych skutków oraz przebudzenia religijnego (protoreformacji) – narodziła się instytucja ewangelickiej diakonii. Nie zachowały się dokumenty historyczne poświadczające powstawanie pierwszych organizacji diakonijnych. Przetrwała jedynie ustna tradycja i... jedyny dowód na piśmie dotyczący założonego przez waldensów w Neuhofen (górna Austria) szpitala dla trędowatych.

NA ZIEMIACH POLSKICH

Proces gwałtownego uprzemysłowienia, wraz z jego negatywnymi skutkami, obserwujemy siedem wieków później na ziemiach polskich, najjaskrawiej na przykładzie Lodzi. Wszyscy mamy w pamięci artystyczny obraz tego zjawiska ukazany w filmie Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana” na podstawie powieści Władysława Reymonta. Rozbudowujący się tu przemysł, głównie włókienniczy, ściągał do miasta różnych ludzi poszukujących pracy i lepszych warunków życia. Nas interesują przede wszystkim przybysze niemieccy, gdyż właśnie w tej społeczności, w dużym procencie luterańskiej, ukształtowały się pierwsze struktury diakonijne. Pobożni protestanci niemieccy zabierali ze sobą na nowe miejsce osiedlenia nie tylko dobytek i narzędzia pracy, ale także Biblię i, nierzadko, pastora. Dzięki temu od początku tworzyli zbory, w których prowadzona była działalność duszpasterska i służba bliźnim. Najwybitniejszym niemieckim pastorem luterańskim z końca XIX i początku XX wieku, działającym w Lodzi, był ks. Edmund Holtz (1855-1917), który w pracy diakonijnej upatrywał jedno z najważniejszych zadań wewnętrznej misji Kościoła. Otworzył Dom dla Epileptyków w Wiskitkach (w połowie drogi między Warszawą a Łodzią), a następnie – dzięki funduszom zebranym wśród wiernych – diakonacki Dom Macierzysty w Łodzi. Warunkiem przyjęcia do tego diakonatu, obok przymiotów charakteru kandydatek, było ich pochodzenie robotnicze (aby rozumiały problemy tego środowiska) oraz biegła znajomość trzech języków – niemieckiego, polskiego i rosyjskiego – po to, by wśród wielonarodowościowej ludności Łodzi mogły skutecznie wypełniać swą służbę wobec wszystkich potrzebujących, a także, by mogły korzystać z doświadczeń pierwszego w Europie Domu Macierzystego Diakonatu w Kaiserswerth, w Nadrenii.

Warto w tym miejscu wspomnieć też o instytucjach charytatywnych prowadzonych przez Kościół Ewangelicko-Reformowany, który na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim działał w ramach dwóch struktur organizacyjnych – Jednoty Wileńskiej i Warszawskiej. Oba te Kościoły zajmowały się działalnością diakonijną. Dla przykładu: zbór warszawski partycypował w prowadzeniu Szpitala Ewangelickiego, ponadto prowadził Przytułek dla Sierot (od 1881 r.) oraz Dom Spokojnej Starości i dla Kalek (od 1890 r.). Inne reformowane zakłady opiekuńcze powstawały w silniejszych finansowo parafiach obu Jednot, często jako fundacje zamożnych współwyznawców.

W KRAJACH SĄSIEDNICH

Protestanci na ziemiach pod panowaniem imperium rosyjskiego przeważnie żyli w diasporze, traktowani często albo jako cudzoziemcy, albo jako heretycy, z wyjątkiem krajów nadbałtyckich, gdzie stanowili większość i cieszyli się względną swobodą. Dlatego Uniwersytet w Dorpacie (dziś Tartu w Estonii) i tamtejszy Dom Diakonacki promieniowały na całą Europę Wschodnią. Tereny dawnych Inflant i Kurlandii były też tradycyjnie obszarem charytatywnej działalności zakonu joannitów, którzy zrobili tam wiele dobrego.

Pod panowaniem katolickich Habsburgów protestanci w monarchii austro-węgierskiej poddawani byli prześladowaniom religijnym i dopiero Patent tolerancyjny Józefa II z 1781 r. wprowadził prawa mniej restrykcyjne, dzięki czemu praca diakonijna stała się jawna i przybrała instytucjonalne formy. Szczególnie rozwinęła się na przełomie XIX i XX wieku na Śląsku, w Czechach i na Morawach.

W tym czasie w Kościele luterańskim na obszarze górnośląskiego okręgu górniczo-hutniczego rozwinął się potężny ruch pietystyczny. Jego przejawem była między innymi diakonia. W Miechowicach, które wówczas znajdowały się w granicach państwa pruskiego, matka Ewa Thiele von Winkler założyła Dom Macierzysty i sierociniec „Ostoja Pokoju”, który z czasem tak się rozrósł, że swą opieką ogarniał 1500 dzieci. Z kolei ks. Karol Kulisz powołał w 1908 r. zakłady diakonijne w Ligotce Kameralnej (dziś Komorni Lhotka na Zaolziu w Republice Czeskiej), które od 1903 r. istniały oficjalnie jako stowarzyszenie dla kształcenia diakonis. Oprócz nich w Czechach i na Morawach już od 1874 r. istniało Towarzystwo Ewangelickie Chrześcijańskiej Dobroczynności – najstarsza organizacja diakonijna na terenie obecnej Republiki Czeskiej.

W innej części monarchii austro-węgierskiej, na ziemi zwanej Transylwanią lub Siedmiogrodem, protestanci mieli szczególną historię. Ten graniczący z muzułmańskim Wschodem kraj, nękany tureckimi najazdami, został w wieku XII przez ówczesnego króla Węgier Gezę II zasiedlony kolonistami walońskimi, frankońskimi, niemieckimi i flamandzkimi. Z biegiem czasu imigranci owi stworzyli jedyną w swoim rodzaju społeczność i narodowość zwaną siedmiogrodzkimi Sasami. Rządzeni przez królów węgierskich, włączeni Decretorum Gracianiw zachodnioeuropejskie chrześcijaństwo, zachowywali przez stulecia narodową i kościelną odrębność. Włączeni w skład imperium otomańskiego po klęsce Węgier pod Mohaczem (1526), mieli nadal dużą swobodę w organizacji społecznego, a także religijnego życia. Stworzyło to sprzyjający grunt dla krzewienia się tam idei reformacyjnych.

Spory dogmatyczne podzieliły jednak protestantów siedmiogrodzkich, a podział ten przetrwał stulecia. Po I wojnie światowej działały tam trzy Kościoły ewangelickie: Kościół Ewangelicki Wyznania Helweckiego (węgierskojęzyczny ludowy Kościół reformowany), Synodalno-Prezbiterialny Kościół Wyznania Augsburskiego (węgierskojęzyczny, w którego ramach funkcjonowały także zbory słowackie) oraz Kościół Ewangelicko-Augsburski znany jako Kościół Sasów siedmiogrodzkich. Kościół ewangelicko-reformowany na Węgrzech, największy z nich, dysponował przed wybuchem I wojny światowej licznymi, prężnymi zakładami diakonijnymi, które swą opieką obejmowały także Węgrów mieszkających poza obszarem monarchii habsburskiej.

MIĘDZY WOJNAMI

Po pierwszej wojnie światowej mapa Europy Środkowej i Wschodniej uległa gwałtownym przeobrażeniom. Granice nowych państw przecięły dawne granice administracyjne. Nie mogło się to nie odbić na strukturach kościelnych, które musiały być przebudowane. Zmieniły się też relacje między nimi, ponieważ nowe linie graniczne w sposób sztuczny podzieliły Kościoły działające na danym terenie.

Po podziale Śląska – na część polską i czechosłowacką – po czeskiej stronie rozwinęły się i rozkwitły zakłady założone w Ligotce Kameralnej przez ks. Karola Kulisza. W latach 30. otwarto nowoczesny Dom Diakonacki „Sarepta” (diakonat ten działał w ramach nowo u-tworzonego Śląskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego). Po stronie polskiej, przy wsparciu ks. Kulisza, powstał z kolei Diakonat żeński „Eben-Ezer” w Dzięgielowie (1920), silnie powiązany z Domem w Ligotce. Te więzi zniszczone zostały dopiero, ale za to skutecznie, przez komunistów w latach 50.

Za sprawą ks. Zygmunta Michelisa w niepodległej Polsce powołano do życia nowy diakonat luterański z Domem Macierzystym w Chylicach k. Warszawy („Tabita”). Rozwinęły się też ośrodki diakonijne Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. W Zelowie utworzono dom dla sierot wojennych, w Wilnie działały kuchnie dla ubogich (pierwsze zorganizowano zaraz na początku wojny 1914 r., żeby nakarmić tysiące uciekinierów) oraz cały system pomocy ubogim, włącznie z fundowaniem stypendiów dla młodzieży akademickiej.

Na Węgrzech Kościoły i ich placówki diakonijne wyszły z wojny bardzo zubożone. Nędza powojenna i wielki kryzys z końca lat 20. jeszcze sytuację tę pogorszyły. Mężem opatrznościowym, apostołem i niestrudzonym organizatorem okazał się dla Węgier 70-letni profesor teologii z Debreczyna, ewangelik reformowany Ferenc Kiss (1862--1948). W 1931 roku, odwołując się do miłości chrześcijańskiej, zwrócił się on z porywającym apelem o pomoc społeczeństwa dla znajdujących się w nędzy bliźnich. Odzew był zaskakująco szeroki, zwłaszcza ze strony ludności wiejskiej. Na rzecz spontanicznie utworzonego Krajowego Reformowanego Związku Miłości wpływały mniejsze i większe ofiary, a nawet całe spadki. Dzięki takiej ofiarności Związek prowadził w 1941 r. już sześć domów starców, czternaście sierocińców, dwa domy dla upośledzonych fizycznie i umysłowo oraz dwa azyle dla chorych psychicznie.

WSPÓŁCZESNA MIZERIA

II wojna światowa przyniosła dalsze zmiany na mapie Europy. Co gorsza, dla państw położonych w jej części środkowej i wschodniej nie zakończyła się, jak poprzednia, wyzwoleniem, lecz dostaniem się pod radziecką „strefę wpływów” z wszystkimi tego, znanymi nam, konsekwencjami. Najgorszymi dla tych krajów, które w całości lub w części wcielone zostały do Związku Radzieckiego. Państwo socjalistyczne, definiujące siebie jako państwo socjalne, opiekuńcze, niszczyło wszelkie kościelne struktury diakonijne jako konkurencyjne. Na Ukrainie Zakarpackiej (do 1919 r. węgierskiej), Ukrainie Zachodniej (Podole, Wołyń), na Litwie, Łotwie i w Estonii zwierzchnicy Kościołów ewangelickich, duchowni, pracownicy diakonii byli więzieni, wywożeni do obozów, rozstrzeliwani. Własność kościelną skonfiskowano, budynki użytkowano w celach odległych od ich pierwotnego przeznaczenia. Ewangelickie wydziały teologii na wyższych uczelniach, poza nielicznymi wyjątkami, zamknięto. Ten stan trwał praktycznie do przełomu w latach 1989/1990.

Teraz diakonia ewangelicka w Europie Środkowej i Wschodniej odradza się. Najszybciej w Estonii, gdzie nadal działa największy w Europie Wschodniej Kościół luterański. Jej dalszy rozwój uzależniony jest przede wszystkim od tempa i zakresu zwrotu majątku kościelnego przez państwo oraz od wielkości pomocy zagranicznej. Przed wojną istniał w Tallinie Macierzysty Dom Diakonacki. Teraz planuje się jego reaktywowanie. Ma być zwrócony Kościołowi talliński dom dla dzieci upośledzonych. Już funkcjonuje Wydział Teologiczny na historycznym uniwersytecie w Tartu (dawny Dorpat), kształcąc księży i diakonisę. Korzystną sytuację dla estońskiego Kościoła stwarza fakt, że kilku działaczy państwowych deklaruje się jako praktykujący luteranie.

Trochę inaczej sprawa wygląda na Łotwie. Kościół augsburski jest tam mniejszy (połowę wierzących stanowią rzymskokatolicy), a diakonię budowali przede wszystkim herrnhuci (dwukrotnie jeździł tam osobiście Zinzendorf) i charytatywnie nastawieni joannici. Ci ostatni udzielają dziś wielkiej pomocy z Niemiec – zaopatrują przychodnie i szpitale w leki oraz sprzęt medyczny, a w Rydze prowadzą własną aptekę. W obu tych nadbałtyckich krajach Kościołom i ich działalności bardzo pomagają luterańskie Kościoły skandynawskie i w nieco mniejszym zakresie – niemieckie.

Na Litwie z kolei, obok rzymskokatolickiego, istnieją dwa Kościoły ewangelickie: luterański (ok. 25 tys. członków) i reformowany (ok. 10 tys. członków). Luteranie skupieni są poza obszarem wielkich miast, szczególnie w b. niemieckim okręgu Memmel z centrum w Kłajpedzie, Silute i Taurogach, natomiast reformowani – na północy, przy granicy z Łotwą, w Birżach, no i oczywiście w Wilnie.

W tych miejscowościach skupia się też działalność diakonijna, która tu się nazywa „sandora”. „Ruch Sandora”, którego organizatorem był przed wojną prof. Wilhelm Galgalaitis, utrzymywał niegdyś Dom dla Trędowatych koło Kłajpedy dla ok. 20 pacjentów. Teraz, wobec dotkliwego braku duchownych, wyspecjalizowanych służb kościelnych i środków finansowych nie ma na razie mowy o porywaniu się na wielkie przedsięwzięcia. Odzyskiwanie kościelnego majątku postępuje opornie, nowo wybrane władze państwowe z rodowodem komunistycznym piętrzą biurokratyczne trudności.

I tu dociera pomoc od bratnich Kościołów, przede wszystkim z Niemiec, od Kościołów reformowanych z Holandii i Szwajcarii, ale także od naszego Kościoła – wydrukowaliśmy im w naszej drukarni śpiewnik, a w ChAT studiują przyszli duchowni litewscy. Dary, rozdzielane wśród najbardziej potrzebujących, są we wszystkich krajach bałtyckich podstawą obecnej działalności diakonijnej.

Na Ukrainie Zakarpackiej, najdalej na wschód wysuniętym przyczółku ewangelicyzmu, miejscowy Kościół ewangelicko-reformowany był jako podwójna mniejszość – wyznaniowa i narodowa (węgierska) – systematycznie prześladowany. Teraz właśnie z Węgier przychodzi tu cała pomoc, przede wszystkim w postaci literatury religijnej, śpiewników, stypendiów na studia teologiczne dla przyszłych duchownych. Reformowany Kościół węgierski pomaga także materialnie, gdyż Ukraina Zakarpacka, nie mająca nigdy niepodległości i odcięta od wszelkich kontaktów z Zachodem, także dziś znajduje się na uboczu zainteresowania bogatych Kościołów zachodnioeuropejskich.

W półsuwerennych krajach tzw. socjalistycznych w najgorszej sytuacji do 1990 r. znajdowały się Rumunia i Czechosłowacja. W tej pierwszej reżim Ceaucescu według najlepszych bolszewickich wzorów niszczył życie religijne, a w Czechosłowacji, gdzie nie istniał, jak np. w Polsce, Kościół większościowy, który mógłby choć w części obronić swoją niezależność, niszczono starannie wszystkie struktury diakonijne, pozostawiając ekumeniczną fasadę.

Dla Sasów siedmiogrodzkich, którzy znaleźli się w granicach Rumunii, ucieczka od prześladowań i społecznej degradacji stała się możliwa dopiero w 1978 r., dzięki umowie między Republiką Federalną Niemiec a Rumuńską Republiką Ludową. Zezwolono wtedy na emigrację osób pochodzenia niemieckiego. Rozpoczął się istny exodus – w ciągu dziesięciu lat spośród ok. 200 tys. ewangelików-Niemców w Siedmiogrodzie pozostało zaledwie 25 tys. Od połowy 1993 r. wyjazdy osłabły, ale cóż z tego, skoro wyjechali już wszyscy ludzie młodsi, wykształceni i przedsiębiorczy, a pozostali starzy, biedni, chorzy. Wprawdzie otwarto dwa domy opieki dla starców, a dwa inne są w budowie, wprawdzie powstał interesujący projekt domu dla dzieci upośledzonych, to jednak diakonia działa tu w bardzo trudnych warunkach i stałaby się niemożliwa bez wsparcia Kościołów Zachodu.

W Republice Czeskiej charytatywne instytucje kościelne są dość szybko restytuowane, jednakże majątek kościelny został zwrócony tylko częściowo – zwrotowi podlegały tylko te obiekty, których konieczność użytkowania Kościoły potrafiły bezpośrednio udokumentować. Najbardziej ożywioną działalność diakonijna rozwinął największy, liczący 192 tys. wiernych, Ewangelicki Kościół Czeskobraterski. Funkcjonują już trzy filie Akademii Ewangelickiej (w Pradze, Brnie i Nachodzie) na statusie szkół średnich, kształcące przyszłych pracowników diakonii. Diakonia nie jest jednak odrębną organizacją. Pozostaje sprawą całego Kościoła.

W Czechach, zgodnie z państwowym prawem socjalnym (podobnie jest na Słowacji), charytatywna działalność kościelna może być częściowo dotowana przez państwo. W praktyce jednak na poważny udział w pokryciu potrzeb diakonii ze środków publicznych nie można liczyć z powodu licznych biurokratycznych barier. Niemniej jednak diakonia odradza się. Na przykład poza Komorni Lhotką otwarto już wiele nowych zakładów diakonijnych Śląskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego.

Reformowany Kościół na Węgrzech utrzymał po 1948 roku część swoich dawnych placówek i zakładów opiekuńczych, m.in. szpital geriatryczny im. Alberta Schweitzera w Budapeszcie.

Podobnie było z dużo mniejszym Kościołem luterańskim. Po upadku systemu komunistycznego ewangelicka diakonia stanęła przed bardzo trudnymi zadaniami. Związana z przemianami gospodarczo-ustrojowymi zła sytuacja materialna i bytowa dużej części społeczeństwa, napływ uchodźców z terenów b. Jugosławii, złe położenie mniejszości węgierskiej w Rumunii i na Ukrainie Zakarpackiej są dla Kościołów i ich charytatywnej działalności poważnym wyzwaniem. Państwo ma wprawdzie ustawowy obowiązek pokrycia ok. 80 procent kosztów funkcjonowania kościelnych placówek opiekuńczych, niemniej jednak już samo utrzymanie tych obiektów, znajdujących się na ogół w bardzo złym stanie technicznym, poważnie obciąża Kościoły. Dlatego kłopoty finansowe są największym hamulcem ewangelickiej diakonii węgierskiej.

Z NASZEGO PODWÓRKA

Bracia luteranie utrzymali po wojnie Diakonat żeński w Dzięgielowie i, mimo wszelkich trudności, na przełomie lat 70. i 80. wybudowali nowoczesny, duży Dom Opieki „Emaus”. Jednak w Miechowicach państwo przejęło kościelny sierociniec i zamieniło go na Państwowy Dom Dziecka. Z kilkudziesięciu budynków wybudowanych przez matkę Ewę pozostawiono Kościołowi tylko jedenaście. „Ostoja Pokoju” to obecnie niewielki Dom Opieki na 17 miejsc, zarządzany przez diakonat dzięgielowski. Jeszcze mniejszy (13 miejsc) jest Dom Opieki „Sarepta” w Węgrowie. Diakonat Warszawski został rozwiązany po wojnie decyzją władz Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. „Tabita”- Dom Macierzysty tego diakonatu, a zarazem ośrodek szkoleniowy i szpital pierwszych dni wojny – jest obecnie kościelnym Domem Opieki zarządzanym i prowadzonym przez personel świecki z braku wystarczającej liczby diakonis.

Nasza, ewangelicko-reformowana diakonia, szczególnie uaktywniona w okresie stanu wojennego, niosąca pomoc żywnościową, ubraniową i medyczną (tę ostatnią przede wszystkim za pośrednictwem działającego do chwili obecnej punktu rozdawnictwa leków z darów), jest najważniejszą formą służby świeckich członków Kościoła. Kościół jako organizacja nie jest jednak w stanie podjąć się prowadzenia innych – poza „Betania” w Józefowie – placówek opiekuńczych, gdyż nie pozwalają mu na to warunki materialne i brak wykwalifikowanych służb diakonijnych.

Szpital Ewangelicki, wspólna sprawa ewangelików obu konfesji, mimo wysiłków i ogromnej pracy twórców specjalnej fundacji na rzecz jego reaktywowania (zob. „Jednota” 4/1992), nie może wejść w fazę realizacji. Do wielu problemów związanych z jego budową doszło jeszcze pytanie, czy budowa i utrzymanie tak kosztownego, nowoczesnego i wielofunkcyjnego szpitala, jak zakłada projekt, jest w obecnej sytuacji możliwe. O ile bowiem w obecnym systemie służby zdrowia łóżko szpitalne kosztuje ok. 13 nowych zł dziennie, o tyle w planowanym szpitalu musiałoby kosztować 540 zł dziennie, czyli niemal przeciętne wynagrodzenie miesięczne!

W Polsce istnieje wcale niemała grupa ludzi bardzo bogatych, którzy jeżdżą się leczyć do renomowanych szpitali w Niemczech lub Szwajcarii. Gdyby powstał w Warszawie szpital nie ustępujący zachodnim placówkom pod względem opieki medycznej i komfortu, zapewne ludzie ci chętnie korzystaliby z jego usług. Ale czy można budować szpital ewangelicki z myślą o bogaczach? Powstał więc pomysł, by w placówce tej łóżka „bogate” zarabiały na łóżka „biedne”. A ponadto, gdy zmieni się system ubezpieczeń, może część kosztów pokryją ubezpieczenia indywidualne...

Kluczowym problemem diakonii ewangelickiej we wszystkich krajach postkomunistycznych są źródła jej finansowania. Kościoły są biedne, składki kościelne i ofiary od wiernych niewielkie, bo społeczności ewangelickie, podobnie jak całe społeczeństwo w krajach postkomunistycznych, też są ubogie. Ten palący problem musi być przez Kościoły jak najszybciej i najwszechstronniej rozważony. W zależności od tego, jaką podejmiemy decyzję i jakie zastosujemy rozwiązania, diakonia ewangelicka – ewangeliczna służba bliźniemu – będzie sercem zborów albo znajdzie się na marginesie życia Kościoła.

Na podstawie referatu (Erfahrungen der Diakonie in Osteuropa, „epd-Dokumentation” nr 37a z 5 września 1994) wygłoszonego podczas Międzynarodowej Konferencji Teologicznej Pracowników Diakonii w Riehen k. Bazylei, w maju 1994, przez ks. Mirosława Danyśa, proboszcza ewangelickiej parafii w Detmold (Niemcy) i pełnomocnika Krajowego Kościoła Ewangelickiego w Lippe ds. polskich

oprac. Krystyna Lindenberg