Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 4/2013, ss. 3–4

Kazanie nagrywane dla Polskiego Radia,
wygłoszone 17 listopada 2013 r. w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym

 

Mając więc, bracia, ufność, iż przez krew Jezusa mamy wstęp do świątyni drogą nową i żywą, którą otworzył dla nas poprzez zasłonę, to jest przez ciało swoje, oraz kapłana wielkiego nad domem Bożym, wejdźmy na nią ze szczerym sercem, w pełni wiary, oczyszczeni w sercach od złego sumienia i obmyci na ciele wodą czystą; trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo wierny jest Ten, który dał obietnicę; i baczmy jedni na drugich w celu pobudzenia się do miłości i dobrych uczynków, nie opuszczając wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju, lecz dodając sobie otuchy, a to tym bardziej, im lepiej widzicie, że się ten dzień przybliża.

Hbr 10,19–25
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Gdy czytamy ten tekst, który jest podstawą naszego rozważania, to już słyszymy kazanie. Jest to kazanie napisane przed 90 r. n.e., a więc przed okresem prześladowań w czasach cesarza Domicjana. Kazanie to było przeznaczone do czytania w zborach, dlatego weszło do dokumentu, który nabrał charakteru listu pasterskiego. Także gdy dzisiaj czytamy, to zauważamy, że nie dotyczy problemów życia na co dzień w konkretnym, lokalnym zborze. Nasze kazanie skierowane jest do ludzi, którzy utracili animusz i entuzjazm pierwszego pokolenia chrześcijan.

Gdzieś w tle, w życiu Kościoła, w sytuacji, która wywołuje reakcję autora, odczuwa się niepokój lub troskę o jakość życia z wiarą. Zauważmy co tę troskę wywołuje: osłabienie wiary, osłabienie więzi wewnątrz zboru, zmęczenie konfrontacją z otaczającym światem, rezygnacja ze składania świadectwa wiary, niepokoje pośród członków Kościoła i brak szczerości we wzajemnych relacjach.

Sytuacja przypomina trochę stagnację duchową pośród ludu wybranego, gdy wędrowano przez pustynię do Ziemi Obiecanej i często w przeciwnościach losu trzeba było zdobywać się na wytrwałość w oczekiwaniu na spełnienie obietnicy.

W tej wstępnej fazie rozważań zauważmy jednak, że widać także wiele elementów pozytywnych:

  • jest zachowany depozyt wiary, mocno wyrażona potrzeba uczestnictwa w życiu wiary, jest świadomość, że dokonała się zasadnicza zmiana na lepsze, że pojawiła się szansa na inne, lepsze życie,
  • jest ufność, że dzięki tej zmianie ludzie mają bezpośredni dostęp do kontaktu z sacrum, powiedzmy dosłownie: ludzie mają otwarty wstęp do Świątyni,
  • jest świadomość bezpośrednia, egzystencjalna, a więc dotycząca życia konkretnego człowieka, że to dla niego jest ta szansa wejścia na nową drogę,
  • jest ufność, że ta droga prowadzi nieomylnie do Domu Bożego, a to od każdego człowieka zależy, czy przyjmie zaproszenie do wejścia na tę drogę,
  • jest – może między wierszami – zapowiedziana pewna przygoda życia wiary. Polega ona na tym, że chociaż – jak czytamy – „wierny jest ten, który dał obietnicę”, to jednak każdy musi sam sprawdzić w swoim życiu, czy nadziei na spełnienie tej obietnicy jest w stanie trzymać się niewzruszenie.

To jest taki pobieżny rachunek zysków i strat przy wstępnym czytaniu kazania sprzed prawie dwóch tysięcy lat.

Ktoś może zapytać, dlaczego w takich kategoriach to przedstawiam. O co chodzi w takim porównaniu plusów i minusów? Otóż chodzi o to, żeby człowiek dostrzegł, że obok zwykłej drogi życia jest jeszcze inna, nowa dla człowieka droga, otwarta dla każdego za cenę ciała Zbawiciela złożonego w ofierze. Ta nowa droga, droga żywa, droga życia z Bogiem prowadzi bezpośrednio do Domu Bożego. Na tę drogę może wstąpić człowiek, który wyzna swoje słabości Bogu i Boga poprosi o cudowne obmycie jego życia zupełnie tak, jak czystą wodą obmywamy nasze ciała.

Chodzi więc o świadomość, że na tę drogę może wejść człowiek oczyszczony w sercu, a bez złego sumienia, chodzi o świadomość zupełnie nowej sytuacji: do tej pory wydawało się, że sumienie człowieka na zawsze będzie obciążone złymi rzeczami, które się w życiu wydarzyły. Teraz człowiek poznaje, że dzięki krwi wielkiego kapłana, dzięki ofierze ciała Jezusa to może zostać odmienione. Chodzi o to, żeby człowiek to zauważył! Takie jest przesłanie tego kazania sprzed dwóch tysięcy lat.

Narzuca się pytanie: Czy to trudne, by podjąć to zaproszenie Jezusa? Rozważymy to szczerze za chwilę, ale najpierw powiedzmy sobie wyraźnie, co On uczynił obok tego zaproszenia: On otworzył dla nas zasłonę, dał obietnicę, poświęcił ciało swoje, zaproszenie swe pieczętuje własną krwią. On wznieca ufność, że wstęp dla nas jest gotowy. On budzi nadzieję, że życie może byś lepsze, godniejsze, bardziej wartościowe niż to, które człowiek sam potrafi zaplanować. On ustanowił wzór posłuszeństwa. On zachęca do posłuszeństwa Ojcu. On dał wzór miłości bliźniego, nauczał o tej miłości, a teraz słyszymy, że do tej miłości pobudza ludzi.

Powtórzmy więc to pytanie, które może człowieka trapić: Czy to trudne, by na zaproszenie Jezusa, Pana Kościoła, odpowiedzieć swoim życiem? Może to jest trudne nie tylko zdobyć się na ufność wobec Bożego zaproszenia, ale jeszcze drugiemu człowiekowi o tym powiedzieć. Może to trudne przyznać, że rzeczywiście Jezusowi zawdzięczam nową drogę mojego życia. Może to jest trudne wyznawać nadzieję tak, by we wszystkich próbach trzymać się tej nadziei niewzruszenie. Może to trudne, by nie skupiać się wyłącznie na sobie, na swoim przemyśleniu i przeżyciu, ale dostrzec obok siebie innego człowieka, dostrzec tu, w ławkach kościelnych, tam, w domu zborowym, i tam, gdzieś w życiu. Może to trudne dostrzec, a nawet więcej: baczyć na drugiego, a to znaczy obdarzyć go swoją uwagą, swoją troską, swoim czasem, swoją otwartością tak, by móc wzajemnie pobudzać się do dobrych uczynków. Może to trudne samemu sobie powiedzieć, że warto spełniać dobre uczynki, warto żyć pełnią wiary, warto iść drogą, po której prowadzi Jezus, warto kierować się szczerym sercem. Może to trudne, bo to wymaga konfrontacji z moim egoizmem. Może to trudne z tą nadzieją, tą wiarą i tą ufnością, które otrzymuję od Jezusa, dodawać komuś otuchy i pobudzać do dobrych uczynków.

Jeśli mogę myśleć, odczuwać, mówić o nowej drodze życia, po której można pójść za Jezusem, to tylko dlatego, że tu, w społeczności – jak pisze autor Listu do Hebrajczyków – „naszego wspólnego zebrania”, doświadczyłem tego działania Jezusa, tu spotkałem kogoś, kto mi o tej nowej drodze powiedział. Zawsze, gdy wstępuję do tej świątyni warszawskiej, wiem, co to jest nadzieja, której warto trzymać się niewzruszenie. Gdy dzisiaj z tej świątyni, z tego zgromadzenia dzięki transmisji radiowej możemy przesłać nasze pozdrowienie, to wiemy, jak ważna jest otucha, którą Jezus, Pan Kościoła, wzbudza w sercu człowieka, wiemy czym się dzielimy. Jeśli nawet tak bywa – jak czytamy – że niektórzy opuszczają wspólne zebrania, to tym mocniej odczuwam, tym wyraźniej odbieram dobro, jakim jest społeczność tych, którzy wchodzą przez uchyloną zasłonę, którzy korzystają z otwartego wejścia, którzy wraz ze mną dziękują Bogu, że Jego obietnica realizuje się także w naszym życiu.

Pozwólcie, że opowiem wam coś jeszcze! Niedawno, niecały miesiąc temu, gdzieś w kraju, prawie dwieście kilometrów od Warszawy rozmawiałem z kobietą, która dzisiaj jest babcią. Czasami, gdy rodziców brakuje, ona swoje wnuki przyprowadza na spotkania społeczności wiary. Ta siostra powiedziała mi, że jednym z najważniejszych wspomnień jej życia jest spotkanie, którego doświadczyła 35 lat temu w warszawskim zborze, gdy rozpoczęła studia w Warszawie.

Ktoś przezwyciężył granicę obcości, ktoś zdobył się na baczenie, by jej samopoczucie w nowym, odmiennym środowisku było dobre, ktoś miał słowo dodające otuchy i ktoś miał ufność, że warto dzielić się wiarą, a przy nadziei, którą pokładamy w dziele Jezusa, trwać niewzruszenie. Wspomnienie tamtej rozmowy, serdecznego gestu powitania udziela jej się dzisiaj, gdy sama aktywnie dodaje otuchy innym w swoim zborze, gdy sama jest aktywna w Kościele Jezusa, wielkiego kapłana Domu Bożego.

Ona mówi, że wie! Ona wie, że to Bóg posłał do niej kogoś, kto i czynem, i słowem ukazał dzieło Jezusa. Ona wie, że dzisiaj Bóg ją posyła, ona wie, że w społeczności zborowej oddajemy Bogu chwałę i dziękczynienie, gdy wzajemnie sobie dodajemy otuchy, gdy dzielimy się wiarą.

Ona wie, że życie trwa i także w przyszłości może wiele otrzymać od ludzi, których Bóg wciąż posyła. Ona wie, że będzie uczestniczyć w tych zebraniach zborowych wiele oczekując, bo Jezus ma jeszcze wiele do zaoferowania.

Teraz pozwólcie, że zwrócę się do tych, którzy słuchają transmisji radiowej: może jest tak, że i ty chcesz brać udział, ale z jakiegoś powodu nie możesz. Jeśli tak, to zadzwoń lub napisz. Bóg pośle kogoś tam, gdzie jest potrzeba. Bóg chce, aby wtedy i tam, gdzie ty pójść do zboru nie możesz, to zbór powinien próbować przyjść do ciebie. To Bóg sprawia w nas i chęć, i wykonanie. Bóg sprawia, że coraz lepiej widzimy, iż naprawdę warto dodawać sobie otuchy, trwać w ufności do Boga, dzielić się wiarą i pobudzać się do dobrych uczynków.

Amen.