Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1995

CO WY NA TO?

To była pouczająca lekcja o nas samych: 13 grudnia ub. r. red. Andrzej Woyciechowski w swoim talk show „Na każdy temat” postawił pytanie, czy Polacy są rasistami. Odpowiadali cudzoziemcy przebywający od lat w Polsce, głównie ciemnoskórzy studenci lub absolwenci naszych wyższych uczelni, oraz jeden Polak, którego ojciec jest Kurdem. Kulturalni rozmówcy red. Woyciechowskiego nie dali się sprowokować do wygłaszania sądów uogólnionych i wystawiania cenzurki całemu naszemu społeczeństwu. „Nie znamy wszystkich Polaków” – mówili. Albo: „Są tacy i tacy”. Lub: „Mamy wielu przyjaciół wśród Polaków”. A przecież – mimo to – program nie pozostawił cienia wątpliwości, jak oni nas naprawdę widzą, co o nas myślą i ile doznali w naszej ojczyźnie upokorzeń. Jedynie ów Polak o orientalnej urodzie odziedziczonej po kurdyjskim ojcu nie zawahał się nazwać rzeczy po imieniu, to znaczy powiedzieć wprost, co myśli o rodakach. Z powodu swej inności wycierpiał tak wiele, że po to, by móc dalej wśród nas żyć i prowadzić interesy (bo wyjechać stąd, jak stwierdził, ani nie potrafi, ani nie chce), zdecydował się – nie mogąc zmienić swej pięknej „obcej” twarzy – przynajmniej zmienić swe piękne, lecz obco brzmiące imię i nazwisko na bardziej swojskie, nie wyróżniające go spośród Kowalskich, Malinowskich czy Nowaków.

Wszyscy występujący w programie cudzoziemcy doświadczyli na własnej skórze (także w sensie dosłownym, tzn. przez próby stosowania wobec nich przemocy fizycznej) przejawów dyskryminacji ze strony Polaków. Nie oszczędziło im upokorzeń nawet środowisko akademickie. Także profesorowie! Co gorsza, świadkowie różnego rodzaju zachowań rasistowskich w miejscach publicznych (ulica, przystanek, tramwaj) po prostu nie reagowali. Nigdy nikt w takiej sytuacji nie stanął w obronie obrażanych ludzi, nie przemówił dobrym słowem, nie pocieszył życzliwym gestem, nie okazał solidarności.

Powie ktoś, że brak reakcji w takich wypadkach nie oznacza jeszcze akceptacji dla zachowań rasistowskich. Przecież nie tylko ci „obcy”, „inni”, narażeni są na zagrożenia ze strony panoszącego się u nas chamstwa i bezkarnej łobuzerii. Ludzie dlatego odwracają się plecami i udają, że niczego nie widzą i nie słyszą, bo nie chcą sami stać się obiektem ataku...

To prawda. Ale nie cała. U podłoża narastającego u nas zjawiska braku społecznej reakcji na prześladowanie bliźniego, kimkolwiek on jest, leży bowiem nie tylko strach o własne bezpieczeństwo, ale coś znacznie groźniejszego – obojętność.

Niestety, my ciągle nie do końca uświadamiamy sobie, co to w praktyce oznacza i jakie może przynieść konsekwencje zarówno w wymiarze życia jednostkowego, jak i zbiorowego. Otóż nasze przyzwolenie na to, by dziś z jakichkolwiek przyczyn ktokolwiek wśród nas był prześladowany, może oznaczać, że jutro będzie mógł być prześladowany każdy! Historia dostarcza aż nadto przykładów...

Program telewizyjny „Czy Polacy są rasistami?” utwierdził nas w przekonaniu, że w Polsce problemem jest nie tyle sam rasizm (we wszelkich odmianach), co jego społeczne tolerowanie. Uczestniczący w tym programie dziennikarz francuski od lat mieszkający w Polsce, Bernard Margueritte, zapytany o to, czy Francuzi są większymi czy może mniejszymi rasistami niż Polacy, trafnie rzecz ujął cytując wypowiedź byłego ambasadora Izraela w Polsce, która brzmiała mniej więcej tak (cyt. z pamięci): we Francji nie wypada być rasistą, nie można się do takich poglądów przyznawać bezkarnie, nie ponosząc określonych konsekwencji, w Polsce natomiast można głosić teorie rasistowskie i nadal być przyjmowanym w najlepszym nawet towarzystwie.