Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1995

Publikujemy poniższe opracowanie w nadziei, że jego kontrowersyjne niekiedy potraktowanie problematyki nabożeństwa wywoła w polskich zborach ewangelicko-reformowanych chęć przemyślenia na nowo paru podstawowych dla chrześcijan kwestii. Na przykład: – Po co w ogóle gromadzimy siew kościele na nabożeństwie? Jaki ono ma cel? Jaką spełnia funkcję w życiu poszczególnego chrześcijanina i we wspólnocie wierzących? Czy obecna jego forma najlepiej służy wspólnotowemu oddawaniu chwały Bogu i zaspokaja naszą tęsknotę do uwielbiania Go w społeczności braci i sióstr? Czy i co chcielibyśmy zmodyfikować w naszej liturgii (liturgiach)? Czy nowoczesne formy inscenizacyjne (bibliodrama, pantomima itp.) mogą zastąpić tradycyjne zwiastowanie Słowa Bożego, tzn. kazanie? To zaledwie kilka pytań, jakie wywołuje proponowany artykuł. Życzymy owocnej lektury.

Redakcja

Nabożeństwo reformowane w swej obecnej formie narodziło się w czasach, które przyniosły znaczące zmiany we wszystkich dziedzinach życia. W kulturze europejskiej był to schyłek średniowiecza i początek epoki odrodzenia. Kolumb odkrył nowy kontynent, Luter ogłosił swoje tezy, a wszystko to wywierało wpływ na budzenie się nowej świadomości i krytyczne spojrzenie na rzeczy i sprawy dotychczas – zdawałoby się – oczywiste i niezmienne.

CZŁOWIEK ZACZĄŁ ZASTANAWIAĆ SIĘ NAD WIARĄ

i pytać o jej praktyczne znaczenie w swoim życiu. „Jaki odniesiesz pożytek wierząc w to wszystko?”, „Co zawdzięczasz świętemu poczęciu i narodzeniu Chrystusa?” – brzmią pytania Katechizmu heidelberskiego (1563). To inne podejście miało daleko idące konsekwencje dla formy nabożeństwa. Wiernym przestało wystarczać nieme i bierne słuchanie oraz przyglądanie się duchownym odprawiającym nabożeństwo. Zapragnęli również sami śpiewać, modlić się, brać czynny udział w wielbieniu Boga. Nabożeństwo reformowane stało się właśnie takim wspólnym działaniem, co znalazło wyraz w zniesieniu bariery między prezbiterium i częścią kościoła zajmowaną przez wiernych. Nowością było też

POŁOŻENIE NACISKU NA KAZANIE

W średniowieczu w razie potrzeby rezygnowano z tego elementu, co jednak nie przynosiło nabożeństwu uszczerbku. Teraz kazanie stało się punktem centralnym nabożeństwa ewangelickiego – i luterańskiego, i reformowanego. Odkryto bowiem po pierwsze, że wiara chrześcijańska opiera się całkowicie na tym, iż Bóg w mocy swego Ducha otwiera ludziom uszy i daje im Ewangelię, a w niej samego siebie; a po drugie – że człowiek odbiera informacje i wrażenia nie tylko wzrokiem, węchem i dotykiem, ale również – i to przede wszystkim – słuchem. Wobec tego w nabożeństwie, aby było ono odprawiane przy pełnym zrozumienia współdziałaniu zboru, kazanie musi zajmować poczesne miejsce, a zwiastowane w nim Słowo powinno wnikać do wnętrza człowieka. Reformatorzy przypominali, że „wiara jest ze słuchania” (Rzym. 10:17), a „budzi ją w naszych sercach Duch Święty przez głoszenie Ewangelii świętej i potwierdza przez przyjmowanie sakramentów” – jak ujmuje to Katechizm heidelberski (pyt. 65).

WSPÓLNOTA W ŻYCIU CODZIENNYM I WSPÓLNOTA W KOŚCIELE

Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden, bardzo ważny, aspekt nabożeństwa reformowanego w tamtych czasach. Otóż ludzie biorący w nim wspólnie czynny udział i wspólnie poddający się działaniu Słowa Bożego wyraźnie czuli, że są jedną społecznością i że w niedzielny poranek tworzą wspólnotę tożsamą ze wspólnotą ich dnia powszedniego. Czterysta pięćdziesiąt lat temu człowiek przeważnie spędzał całe życie w jednym miejscu. Na wsi jego dom, obejście i pole wraz z najbliższym otoczeniem i sąsiedztwem tworzyły jedną całość. W miasteczku rzemieślnik miał swój warsztat na parterze, mieszkał na piętrze i znał wszystkich mieszkańców swojej ulicy. W mieście kupiec od ulicy miał sklep, a mieszkanie w oficynie obok magazynu, i od dzieciństwa obracał się w tym samym kręgu klienteli i znajomych. Pracowano i bawiono się wśród tych samych ludzi, a stare i młode pokolenia mieszkały pod jednym dachem. Taka forma życiowej wspólnoty dawno już uległa rozbiciu i ponieważ została stracona, nie można już jej odnaleźć na nabożeństwie.

Dlatego dziś, po przeszło 450 latach istnienia „Kościoła Słowa”, pojawiają się skargi na przeintelektualizowanie nabożeństw i na brak poczucia wspólnoty w Kościele. Odczuwa to wielu ludzi, choć zapewne nie wszyscy. Wielu też nie przeżywa już nabożeństwa jak dawniej, tzn. nie postrzega go jako „współdziałania” duchownego i zboru. Nieistotne jest, czy taka opinia znajduje uzasadnienie w faktach, czy nie. Musimy raczej spytać, dlaczego ludzie tak dzisiaj uważają, dlaczego tak wielu członków zboru nie przychodzi na nabożeństwa i co należy zrobić, by znowu stały się one tym, czym były dawniej: wspólnym przeżyciem, w którym wspólnota znajduje swój wyraz i które wyraża wspólnotę.

NABOŻEŃSTWO REFORMOWANE JEST NIEREFORMOWALNE

Nabożeństwo reformowane można zmienić, ale nie można go ulepszyć, ponieważ ma formę dojrzałą i spójną, a jego poszczególne elementy harmonizują ze sobą. Dlatego można je albo w całości przyjąć, albo w całości odrzucić. Nawet jeżeli będzie w nim więcej czytań Pisma Świętego i śpiewu, a członkowie zboru w większej mierze będą brali aktywny udział w poszczególnych częściach nabożeństwa – nadal pozostanie ono nabożeństwem reformowanym. Takim elementarnym typem nabożeństwa jest również msza rzymskokatolicka czy nabożeństwo luterańskie i unijne. Ich też nie można poprawić, można je tylko popsuć.

JEDEN, I TYLKO JEDEN, TYP NABOŻEŃSTWA JUŻ NIE WYSTARCZA

Jest oczywiste, że pierwotna i do dziś w wielu zborach reformowanych praktykowana forma nabożeństwa nadal odpowiada wielu ludziom. Wielu, ale nie wszystkim, i dlatego należy się zastanowić, czy nie mogą istnieć obok siebie różne famy nabożeństwa dla różnych grup w ramach jednego zboru?

Już samo postawienie takiego pytania oznacza przyłożenie noża do gardła świętej (reformowanej) krowy. Dlaczego? Ponieważ istnieją dwie obiegowe definicje nabożeństwa, które drogie są sercu wielu członków Kościoła ewangelicko-reformowanego i mają niemal rangę dogmatu:

  • nabożeństwo to centrum życia zboru,
  • nabożeństwo to „zgromadzenie ogólne” zboru.

Te dwa stwierdzenia nie uwzględniają ogromnych zmian, jakie zaszły zarówno w mentalności ludzi, jak i w życiu poszczególnych zborów. Od zeszłego stulecia życie to uległo intensyfikacji, w Kościele działa wiele różnych grup i kół dobierających się według różnych kryteriów (wiek, płeć, realizacja wspólnych zadań itp.) i spotykających się także w dni powszednie. Ponadto nie istnieje już coś takiego jak jednolita kultura czy jednorodność życia, tak charakterystyczne dla XVI wieku, gdy powstawało nabożeństwo reformowane. Poszczególni ludzie podlegają najrozmaitszym wpływom kształtującym ich styl życia, sposób widzenia i odbierania świata, styl wysławiania się i wrażliwość na bodźce słowne i wizualne. Źle się jednak dzieje, gdy grupy działające w ramach zboru nie przeżywają wspólnoty ze sobą i z całym zborem również w niedzielny poranek podczas nabożeństwa. Ideałem byłaby taka sytuacja, że w tygodniu członkowie zboru braliby udział w zajęciach swoich grup, zespołów i w spotkaniach odpowiadających ich zainteresowaniom, a w niedzielę spotykaliby się wszyscy na nabożeństwie i wówczas postrzegali siebie jako jedną społeczność. Skoro jednak nie zawsze tak się dzieje, należy zastanowić się, co począć.

RÓŻNE FORMY NABOŻEŃSTWA

Tradycyjne, zdominowane przez kazanie, nabożeństwo pozostanie zapewne nabożeństwem odprawianym w niedzielny ranek. Dlaczego jednak w dni powszednie kościół ma stać pusty? Czy nie należałoby zamiast metody małych kroków, kończącej się najczęściej zmąceniem dobrej, klarownej formy nabożeństwa reformowanego, odważyć się na krok radykalny, polegający na wprowadzeniu różnych form nabożeństwa – bądź to kładących większy nacisk na liturgię, jak w Taize, bądź koncentrujących się na kaznodziejstwie, jak w przypadku „Thomas-Messe” w Finlandii, bądź też medytacyjnych lub kierujących się wskazaniami I Kor. 14:26 – „Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem”. Ten ostatni typ nabożeństwa, występujący w Finlandii pod nazwą „Seuraf, wywodzi się z tamtejszego ruchu przebudzeniowego. Cechuje go swobodna atmosfera i brak pastora czy innego prowadzącego.

Wszystkie te rozważania nie mają prowadzić do wzgardzenia lub odejścia od tradycyjnego typu nabożeństwa reformowanego z kazaniem jako elementem centralnym. Jak powiedzieliśmy, jest to forma bardzo dobra i również dziś spełnia w życiu zboru swoje zadanie. Ewangelia musi być zwiastowana zawsze i w każdym typie nabożeństwa, tyle tylko, że może niekoniecznie w postaci kazania, lecz na przykład w formie bibliodramy lub pantomimy. Nie zastanawiajmy się więc, jak odnowić, otynkować i pociągnąć świeżą farbą tradycyjną formę nabożeństwa reformowanego, ale odważmy się raczej zbudować formę nową, tak wykorzystując przy tym naszą wyobraźnię, aby jak najlepiej służyć Bogu.

WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE

Do powstania innego typu nabożeństwa niż ogólnie znany potrzebna jest grupa, chociażby najmniejsza, która chce określonej nowej formy i wspólnie ją tworzy. Nabożeństwo zaczyna bowiem być nabożeństwem dopiero wtedy, gdy jest wspólnotowym działaniem, a więc czymś więcej niż prywatnym rytuałem. Nie należy też grup, którym odpowiada inny typ nabożeństwa, traktować jak konkurencji. Wszystkie one powinny się uzupełniać. Dla prezbiterów zborów oznacza to konieczność otwarcia się na wszelkie inicjatywy, eksperymenty i próby. Z kolei nowo powstające grupy powinny być otwarte zarówno dla innych członków zboru, jak też u-trzymywać kontakt z duchownymi, gdyż każde nabożeństwo musi pozostawać w zgodzie z teologią. Pastorzy natomiast muszą zdawać sobie sprawę ze swoich ograniczeń i nie odnosić do siebie słów: „beze mnie nic uczynić nie możecie” (por. Jn 15:5). Co nie znaczy, że byłoby dobrze, gdyby grupa działała w myśl dewizy: „Dobry człowiek w swoich niskich popędach jest całkowicie pewien słuszności swojej drogi”, gdyż nie pochodzi ona z Biblii, ale od Johanna Wolfganga Goethego, który był – jak wiadomo – zatwardziałym poganinem.

Wydaje się, że w rozwijaniu nowych form nabożeństwa pożądana byłaby współpraca sąsiadujących ze sobą zborów, jeśli w każdym z nich tylko dwóch czy trzech członków przejawia zainteresowanie określonym typem nabożeństwa. Bardzo ważne jest też umożliwienie młodzieży w wieku konfirmacyjnym znalezienia najbardziej odpowiadającej jej formy chwalenia Boga. W przeciwnym razie będzie tak jak dotąd: konfirmantów bardzo trudno skłonić do udziału w nabożeństwie i „przerabiają” je głównie na lekcjach.

PIĘKNO RÓŻNORODNOŚCI

Aby nabożeństwo było prawdziwym nabożeństwem, muszą być w nim obecne – niezależnie od formy – cztery zasadnicze elementy:

  • zwiastowanie,
  • uwielbianie Boga,
  • sakrament,
  • diakonia.

Wyliczenie to oczywiście odwołuje się do pytania 103 z Katechizmu heidelberskiego. Ale elementy te można kształtować na tysiąc różnych sposobów. I gdyby w jednym zborze (lub diecezji) powstało coś w rodzaju „wspólnoty” form nabożeństwa, może byłoby to lepsze od romantycznej tęsknoty do jedynej, powszechnej, nieprześcignionej, zachwycającej i budującej wszystkich formy nabożeństwa, która w ogóle nie istnieję. Kościół, którego architektura miałaby stanowić odbicie dzisiejszej sytuacji, musiałby przybrać kształt wieńca składającego się z małych, pokrytych wspólnym dachem kaplic, otwartych ku środkowi budowli, a nie jednego pomieszczenia na tysiąc miejsc, do którego na nabożeństwo schodzi się 25 chrześcijan, na zewnątrz zaś pozostaje 975, ponieważ nie widzą w środku miejsca dla siebie i dla odpowiadających im form nabożeństwa.

Należy mieć nadzieję, że problemy, z jakimi w dzisiejszych czasach mamy do czynienia w przypadku nabożeństwa reformowanego, zostały tu dostatecznie oświetlone i pokazane w całej złożoności. Na końcu pojawia się jednak problem najważniejszy: jeżeli już nie istnieje jeden, odpowiadający wszystkim wiernym typ nabożeństwa, tylko – mówiąc obrazowo – w podzielonym na osobne kaplice budynku kościelnym mają się odbywać nabożeństwa w różnych formach, to gdzie, w jakim miejscu, można dostrzec i przeżywać jedność zboru? Pewne jest, że „jeden [jest] Pan, jedna wiara, jeden chrzest; jeden Bóg i Ojciec wszystkich, który jest ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef. 4:5-6). Gdzie zatem można jeszcze zaznać tej jedności? W odpowiedzi stwierdzić można jedynie, że uwidocznienie i zaznanie tej jedności podczas nabożeństwa nie jest nam obecnie dane. Fakt, że wszystkie grupy i koła w obrębie jednego zboru tworzą jednak razem jeden zbór, widać raczej podczas święta zborowego niż w niedzielny poranek. Można nad tym ubolewać, ale nic się przez to nie zmieni. Ale można też, i należy, uznać to za nasze zadanie i – zamiast żałować minionych czasów – przyjąć tę sytuację do wiadomości i zastanowić się, jak powinno się w dzisiejszych czasach kształtować duchowe życie zboru, aby jego wspólnota znajdowała swój wyraz i objawiała się właśnie podczas nabożeństwa stanowiącego wspólnotowe przeżywanie.

Oprac. W. M.

[Ks. dr Alfred Rauhaus, ur. w 1945 r., od 1991 r. pełni urząd radcy w Komisji Teologicznej Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego Bawarii i północno--zachodnich Niemiec. Powyżej zamieszczony tekst jest opracowaniem jego referatu wygłoszonego na sesji Synodu w Lubece, w kwietniu 1994 r.]