Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1995

Jezus Chrystus – Słowo wcielone

Który to już raz sięgam do Prologu Ewangelii według Jana? Jest to jeden z najbardziej znanych fragmentów ewangelicznych. Wielu z nas zna go na pamięć: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo...”. Prolog jest zaproszeniem w fascynujący świat czwartej Ewangelii. Zaproszenie to sformułowano w stylu poematu, charakteryzującego się rytmem, niepowtarzalną melodią, nie zaś – rymem. Rzecz jasna, w tłumaczeniu całość ulega daleko idącej dekompozycji.

Dziś nie czytam jednak Ewangelii Jana w poszukiwaniu wrażeń estetycznych. Bodźcem do lektury stała się tym razem wypowiedź znanego francuskiego komentatora Nowego Testamentu Jeana-Claude'a Barreau, zawarta w jego książce Ewangelia dla każdego z nas: „Można powiedzieć, że Jan jest największym teologiem wszystkich czasów. Od początku, w kilku zdaniach wchodzi w samą zasadę chrześcijaństwa. Żadna późniejsza myśl teologiczna nie pójdzie dalej niż teologia Jana. Paweł jest wielkim teologiem, lecz robi mniejsze wrażenie, jest znacznie mniej syntetyczny, mniej głęboki niż Jan. I wszystko, co można było później napisać na temat teologii chrześcijańskiej, jest tylko bladym powtórzeniem tych kilku wierszy prologu czwartej Ewangelii”. Obok takiej wypowiedzi trudno przejść obojętnie. Fascynujący świat autora czwartej Ewangelii to nie tylko kraina poezji. Przede wszystkim jest to świat „teologii litery Janowej” – by posłużyć się terminem wylansowanym wśród studentów ChAT przez ks. prof. Manfreda Uglorza.

Oddajmy najpierw głos egzegetom -badaczom tekstu. Dla nas wyniki ich badań są jedynie wstępem do dalszych rozważań, ale to wstęp bardzo ważny, nieodzowny. Hymn o Słowie Bożym, jak twierdzą specjaliści, istniał pierwotnie niezależnie od Ewangelii. Stworzony do recytacji (przypomnijmy sobie wstępną uwagę na temat rytmu), melorecytacji, a może wręcz – do śpiewu, dzięki umiejętnej redakcji ewangelisty stał się integralną częścią jego dzieła. Uważny czytelnik Prologu z łatwością zauważy, że w jednolity tok Janowej medytacji o Słowie został wpleciony inny wątek, którego centralną postacią jest Jan Chrzciciel ten, „który nie był światłością, lecz miał zaświadczyć o światłości”. W sensie ścisłym do hymnu o Słowie Bożym zaliczamy więc wersety: 1-5, 9-14 i 16. Tę eliminację można przeprowadzić w jeszcze ostrzejszy sposób, jak to czyni ks. prof. Feliks Gryglewicz, znany biblista katolicki. Wówczas w skład pieśni wejdą jedynie wersety: 1.3-4.9-11.14.16. Dopiero po przeprowadzeniu tego zabiegu uzyskamy całość rzeczywiście zwartą, tematycznie zaś zbliżoną do tego, co zawierają inne wczesnochrześcijańskie hymny, które powstały zanim jeszcze spisano Ewangelie.

Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
a Bogiem było Słowo. [...]
Wszystko przez nie powstało,
a bez niego nic nie powstało,
co powstało.
W nim było życie,
a życie było światłością ludzi. [...]
Prawdziwa światłość, która oświeca
każdego człowieka,
przyszła na świat.
Na świecie był i świat przezeń powstał,
ale świat Go nie poznał.
Do swej własności przyszedł,
ale swoi Go nie przyjęli. [...]
A Słowo ciałem się stało
i zamieszkało wśród nas,
i ujrzeliśmy chwałę Jego, chwalę,
jaką ma jedyny Syn od Ojca,
pełne łaski i prawdy. [...]
A z Jego pełni myśmy wszyscy wzięli,
i to łaskę za łaską.

To, co niewątpliwie frapujące, ująć można w pytaniu, dlaczego nazwanie Jezusa Chrystusa „Słowem, które ciałem się stało”, jest tak istotne, odkrywcze? Franklin N. Parker (autor rozważań nad Apostolskim wyznaniem wiary, zatytułowanych Wiara chrześcijańska) pisze: „Kościół zawsze wyczuwał, że w tym wzniosłym wyrażeniu leżała tajemnica mocy i obecności Chrystusa”. W obliczu tej wypowiedzi muszę jednak powtórzyć pytanie „dlaczego”? Z czego wynika ta intuicja i przekonanie Kościoła? Poszukując odpowiedzi sięgam po grecki tekst Prologu. Tu napotykam termin logos, który prawie zawsze przekłada się jako „Słowo”. Prawie zawsze, bo na przykład w powstałym w środowisku Jednoty braci polskich szesnastowiecznym przekładzie Marcina Czechowica odnajdujemy w tym miejscu termin „mowa”. W tym wypadku próżno oczekiwać pomocy ze strony słownika. Po grecku logos oznacza bowiem: słowo, mowę, myśl, rozum.

Logos jest jednym z kluczowych pojęć filozofii starogreckiej. Według Heraklita z Efezu jest on przynależącym do świata rozumem. Platon przypisywał logosowi cechy rozumowania zdolnego wznieść człowieka ponad sferę doznań zmysłowych do prawdziwego świata idei. Dla stoików była to zasada porządkująca kosmos, która zarazem w każdym człowieku zaszczepiała zarodek rozumu indywidualnego. Jak widać, starożytni Grecy byli wielkimi optymistami. Milcząco zakładali bowiem, że jeżeli ktoś mówi, to zarazem myśli.

Jeżeli jednak słusznie (a jest to przekonanie stosunkowo rzadko podważane) przypisujemy autorstwo czwartej Ewangelii Janowi – ukochanemu uczniowi Jezusa, to warto pamiętać o tym, na co zwrócił uwagę w swym Kręgu biblijnym Roman Brandstaetter: „Ponieważ św. Jan, czyli Johanan ben Zebadia, myślał po aramejsku, warto może sięgnąć po siostrzany, hebrajski przekład Nowego Testamentu i zapoznać się z tekstem, którego ojczysta hebrajszczyzna na pewno była bliższa semickiemu duchowi czwartej »Ewangelii« niż cudzoziemski język grecki”.

Wystarczy więc sięgnąć po hebrajski przekład Ewangelii Jana – na przykład ten sam, z którego korzystał Brandstaetter, a mianowicie po tekst przetłumaczony przez znanego ewangelickiego egzegetę i teologa Franza Delitzscha, by na miejscu greckiego logos odnaleźć hebrajskie słówko dawar. Słowa te tylko pozornie są synonimami. W rzeczywistości terminowi ukutemu przez Greków brak przede wszystkim hebrajskiej dynamiki, do której odwoływałem się już w poprzednim szkicu – poświęconym Słowu spisanemu [zob. „Jednota” 2/95 – red.]. W Biblii hebrajskiej Tym, który mówi, jest przedewszystkim Bóg. Słowo w świadomości Izraelity zostało więc od samego początku obdarzone niezwykłą mocą. Ono kreuje rzeczywistość, a nie tylko wprowadza w nią porządek – jak to się dzieje u Greków. Siła sprawcza słowa bywa niekiedy nawet niezależna od intencji mówiącego. W świadomości Semitów można „wejść w posiadanie słowa” już wypowiedzianego przez kogoś, nawet jeżeli nie było ono pierwotnie adresowane do nas. To przekonanie doskonale ilustruje historia zapisana w 27 rozdziale I Księgi Mojżeszowej, gdy Jakub wyłudza błogosławieństwo ojcowskie. Izaak w swoim przekonaniu błogosławi Ezawa. Gdy odkrywa swój błąd, może powiedzieć jedynie: „Cóż więc mogę jeszcze dla ciebie uczynić, synu mój?” (I Mojż. 27:37). Błogosławieństwo wypowiedziane w mocy słowa działa nawet wbrew woli wypowiadającego. W chwili wypowiedzenia jest już osobnym bytem obdarzonym własną mocą sprawczą. Do Żydów, przekonanych o niezwykłej dynamice słowa, szczególnie przemawiał więc naturalistyczny obraz z Listu do Hebrajczyków: „Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca”. Słowo Boże w Starym Testamencie jest słowem mocy – Słowem w najpełniejszym znaczeniu tego terminu. Jak zauważa jednak niemiecki teolog ewangelicki Helia Mohrdiek, to Słowo bywa każdorazowo ofiarowywane człowiekowi na nowo, gdy czytamy u Jana o Słowie, które już „na początku” jest „u Boga” i trwa „pełne łaski i prawdy”. Dlatego pani Mohrdiek proponuje, by Janowy logos skojarzyć raczej ze starotestamentowym pojęciem Mądrości Bożej (hokma JHWH). Mądrość Boża, w rozumieniu Hebrajczyków, istniała zanim powstał świat i brała udział w jego stworzeniu (por. Jn 1:1-3).

Obydwie tradycje rozumienia terminu słowo próbował połączyć Filon z Aleksandrii – myśliciel żydowski żyjący na początku naszej ery w środowisku hellenistycznym. Stworzył on oryginalny system religijno-filozoficzny, w którym dokonywał syntezy nauki biblijnej i filozofii greckiej (zwłaszcza platonizmu i neoplatonizmu). Podkreślał w nim, że sam Bóg jest wprawdzie niepoznawalny, ale drogą emanacji umieścił On pomiędzy sobą a światem zmysłowym cały szereg istot pośrednich. Byty te tworzą ścisłą hierarchię. Na jej szczycie znajduje się właśnie logos- „idea idei”, „najstarszy z aniołów”. Filon odwołał się do pojęcia znanego z filozofii, ale poddał je modyfikacji znaczeniowej. „Jego” logos był osobą, aczkolwiek nie był Bogiem.

To wszystko mógł mieć na myśli Jan, gdy pisał Prolog. Czy wiedział jednak, że głosi poselstwo o zupełnie nowej jakości, dalece wykraczające poza to, co do tej pory na temat Słowa powiedziano i napisano? Logos Ewangelii nie jest cząstką świata i nie jest „bytem pośrednim”, chociaż odgrywa rolę pośrednika. Ewangelista stroni od mitologicznej spekulacji. Pisze o Słowie osobowym, które „rozbija swój namiot” wśród ludzi (to właśnie oznacza greckie słówko skenoo, występujące w 14 wersecie Prologu, które tłumaczymy zazwyczaj jako „zamieszkać”). W sposób paradoksalny odróżnia je od Boga, podkreślając z mocą, że „było ono Bogiem”. Czy wyjaśnia to jednak istotne znaczenie nauki o wcieleniu Słowa?

Wyznawcy islamu nazywają niekiedy chrześcijan „ludem Księgi”. Istotnie, waga, jaką przywiązujemy do spisanego Słowa Bożego, jest ogromna. Mimo to jednak określenie „lud Księgi” nie oddaje istoty chrześcijaństwa. Już w nazwie, którą nosimy, brzmi wyraźnie mesjański tytuł Jezusa, nie zaś tytuł jakiegokolwiek, nawet najznamienitszego, pisma. Choć często zdarza nam się o tym zapominać, podstawowym adresatem orędzia biblijnego jest Izrael – lud wybrany przez Boga. Jeżeli zawarte w Piśmie Świętym nauki i obietnice odnosimy do siebie, dzieje się tak jedynie za sprawą Jezusa Chrystusa. To On wprowadza nas w świat opisany na kartach Biblii. Jan Kalwin nazywa Jezusa „substancją Ewangelii”. Pisze: „Musimy czytać Pismo z zamiarem odnalezienia w nim Jezusa. Kto od tego celu odstąpi, może trudzić się i studiować całe życie, a nie dojdzie nigdy do poznania Prawdy. Czyż bez Mądrości Bożej możemy stać się mądrymi?”. Spotkanie z Jezusem pozwala nam odkryć na kartach Pisma Świętego Słowo Boże, które jest zarazem Słowem łaski Bożej – budzącym nadzieję na przyszłość, tchnącym w serca ludzkie otuchę i radość. Jezus jest naszym „wprowadzeniem” w rzeczywistość Słowa opisaną na kartach Biblii, a zarazem stanowi jądro tej rzeczywistości. „Badacie Pisma – mówi Jezus w Ewangelii według Jana – bo sądzicie, że macie w nich żywot wieczny; a one składają świadectwo o mnie”. Skomentujmy tę wypowiedź słowami znanego teologa prawosławnego Paula Evdokimova: „Dla Ojców Biblia jest Chrystusem, gdyż każde z jej słów prowadzi nas do Tego, który je wyrzekł, i stawia nas w Jego obecności”.

Przyjście na świat Syna Bożego, Jego działalność w Palestynie, a przede wszystkim wydarzenia Wielkiego Tygodnia dostarczają właściwej perspektywy naszemu spojrzeniu na Biblię. Jezus, podobnie jak czynił to w synagodze w Kafarnaum, rozwija przed nami zwój Pisma, wskazując zarazem na siebie jako na właściwą treść biblijnego orędzia. Objawienie osiąga swój szczyt. Bóg ukazuje w Jezusie w sposób najbardziej klarowny swoją postawę wobec człowieka.

W osobie Jezusa święty Bóg spotyka słabego człowieka. Ewangelia w rzeczywistości przezwycięża myślenie mityczne. Jezus nie jest Bogiem „przebranym” za jednego z nas. Jest naprawdę człowiekiem. Przyjście na świat Jezusa pokazuje w namacalny sposób, że Bóg wyruszył na spotkanie z każdym z nas. Sięgnijmy raz jeszcze do Ewangelii Jana. Zakończenie pierwszego rozdziału zawiera opis powołania pierwszych uczniów. Dla każdego z nich spotkanie z Jezusem miało znaczenie rozstrzygające dla całego ich dalszego życia. Znali biblijne przepowiednie. Wiedzieli, że są członkami ludu, który Bóg wybrał i uczynił swoją własnością. Uczęszczali zapewne do synagogi i słuchali słów Pisma. Dopiero jednak spotkanie z Jezusem sprawiło, że te słowa nabrały dla nich egzystencjalnego znaczenia. Dopiero spotkawszy Jezusa, odnieśli je do siebie. Tak naprawdę dopiero kontakt ze Słowem wcielonym sprawił, że słowo Biblii stało się Słowem Bożym dla nich przeznaczonym i wprost do nich zaadresowanym.

W XX w. Ewangelicki Kościół Niemiec stanął w obliczu próby. W latach trzydziestych, po dojściu do władzy Adolfa Hitlera, sytuacja polityczna skłaniała do tego, by Słowa Bożego doszukiwać się poza Jezusem. Pisałem na ten temat w 9. numerze „Jednoty” z ubiegłego roku. W tym samym numerze ukazał się przekład Deklaracji teologicznej z Barmen. W obliczu śmiertelnego zagrożenia Kościół wyznał wówczas: „Zgodnie ze świadectwem Pisma Świętego, Jezus Chrystus jest jedynym Słowem Boga”.

Świat zmienił się od tego czasu, a przed chrześcijańską wspólnotą stanęły nowe problemy. Mówienie o Jezusie jako „jedynym Słowie” znowu wydaje się zbędnym balastem. Okoliczności nie są już, co prawda, tak drastyczne, jak przed 60 laty, ale problemy nie mniej ważkie – np. dialog z innymi religiami. „Dlaczego Jezus ma być Słowem Jedynym?” – pytają niektórzy. W tym samym czasie powiększają się zastępy tych spośród nas, którzy w Piśmie Świętym nie znajdują niczego dla siebie. „Ta księga do mnie nie przemawia” – mówią młodzi ludzie. Coraz rzadziej spotykamy Jezusa, który przychodzi „odziany w Ewangelię” (J. Kalwin), a więc i Ewangelia traci swój istotny sens. Czyżby Jezus już przestał przychodzić?

Doświadczenia wiary wielu pokoleń chrześcijan upewniają nas, że to spotkanie jest nadal możliwe. „Nie etyka Chrystusowa, nie nauka Chrystusowa zbawi świat, lecz wiara w to, że Słowo stało się ciałem”. Warto pamiętać o tych słowach Fiodora Dostojewskiego.

Jarosław Kubacki