Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1994

(szkoła podstawowa)

CZĘŚĆ I

Żyć za swe czasy, czcić czasy ubiegłe,
I sad zasadzić, a i dom postawić,
I sławy ojców za siebie poprawić,
I do kościoła dodać chociaż cegłę,
I źródło dobyć, a i księgę nową
Na starą półkę położyć dębową;
I zdobyć serce i dziecię wychować,
I młodą duszę w życiu pokierować,
Utwierdzać w wierze i w miłości kraju,
I co godziwe, podać w obyczaju;
Wszak to się godzi po ludzku od wieka
I taka droga pono dla człowieka
Wskazana w dziejach, w domu i w kościele.

[Wincenty Pol: Z wyprawy wiedeńskiej]

Jaką „drogę dla człowieka” wskazują dziś „dzieje”? Nauka historii w szkole tradycyjnie pełni jeszcze funkcje uboczne poza podstawową, czyli przekazywaniem wiedzy w sposób dostosowany do wieku ucznia. Mniej lub bardziej dyskretnie stara się kształtować pożądany wizerunek obywatela. Starałam się jednak przede wszystkim pokazać sposób prezentacji protestantyzmu i Reformacji (wieki XVI i XVII z tzw. potopem) oraz ocenę ich roli w polskiej kulturze. Korzystałam przy tym z Wykazu podręczników, książek pomocniczych oraz książek dla nauczycieli do przedmiotów ogólnokształcących na rok szkolny 1994/1995. 1. Szkoła podstawowa, opracowanego przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne (największego w Polsce wydawcę w tej branży). Nauczyciele bowiem mogą teraz wybierać podręczniki, na podstawie których chcą uczyć. We wszystkich cytatach zachowana została pisownia (wielkie i małe litery) oraz interpunkcja autorów, natomiast poza cytatami słowo „Reformacja” pisane jest – zgodnie ze zwyczajem „Jednoty” – wielką literą. Być może te, nieprofesjonalne i wyrywkowe, spostrzeżenia zachęcą lub sprowokują nauczycieli i uczniów do podzielenia się własnymi doświadczeniami z lekcji historii.

WPROWADZENIE W HISTORIĘ

W programie szkoły podstawowej przedmiot ten pojawia się w klasie czwartej. Podręcznik powinien więc zachęcić ucznia do poznawania historii na przykładzie dziejów własnego kraju. To niełatwe zadanie – napisać rzetelną i atrakcyjną dla dziesięciolatka syntezę. Do tej wstępnej nauki historii Polski służą dziś dwa podręczniki. Ponieważ jednak jeden pochodzi dopiero sprzed dwóch lat, więc całe pokolenia czwartoklasistów wychowały się na Historii 4. Z naszych dziejów J. Centkowskiego i A. Syty (WSiP, Warszawa 1993, wyd. X). Ta panorama dziejów Polski zaczyna się od prasłowiańszczyzny i zagrody Piasta, a kończy na roku 1945 i odbudowie stolicy – z ciężarówki wysiada żołnierz „ubrany w zniszczony mundur kawalerzysty z 1939 roku” i przyłącza się do odgruzowywania Warszawy. W tym najpowszechniejszym, bo do niedawna jedynym, podręczniku są czytanki poświęcone rozkwitowi nauki, kultury i sztuki w XV i XVI w. (Akademia krakowska, Mikołaj Kopernik i Wawel Zygmuntów), ale na temat Reformacji i protestantyzmu, nie mówiąc już o ich wpływie na kulturę polską, nie ma ani słowa. Nie ma zresztą ani słowa o narodowym i wyznaniowym zróżnicowaniu obywateli I Rzeczypospolitej. Jeśli więc nauczyciel nie uzna za stosowne rozszerzyć programu, uczeń dowie się czegoś o Reformacji, gdy zda do klasy szóstej. Na marginesie warto zauważyć, że w wydaniu z 1993 r. są istotne uzupełnienia o fakty z historii XX w., dawniej z przyczyn ideologicznych nieobecne, jak np. 17 IX 1939 r., bohaterskie Powstanie Warszawskie i radziecka bezczynność.

GAWĘDA SZYMONA KOBYLIŃSKIEGO

Nowością dydaktyczną, która jeszcze nie zdążyła gromadnie zawędrować pod strzechy, są Dzieje Polski. Podręcznik dla klasy IV szkoły podstawowej S. Kobylińskiego (WSiP, Warszawa 1992, wyd. I). Książka adresowana jest ambitnie – do dziecka lubiącego czytać lub chociaż słuchać gawęd o historii, a może nawet raczej do rodziców czy dziadków-inteligentów. Gawędy Kobylińskiego, który nie ukrywa (ale i nie przemyca cichcem) swych sympatii i antypatii historycznych, utkane są z mnóstwa faktów i szczegółów, od których stroni poprzedni podręcznik, robiący na tym tle wrażenie programowego minimum. Nie mówiąc już o zasadniczej różnicy stylu. Adresowane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej do dziesięciolatka, ucznia klasy IV, Dzieje Kobylińskiego posługują się znacznie bardziej skomplikowanym językiem (rozbudowane okresy, częste zdania wielokrotnie złożone) niż proste czytanki Centkowskiego i Syty, które łączą klarowną formę opowiadania (często z dialogami) z komentarzem, ćwiczeniami i słowniczkiem. Ogromna ilość materiału, podana z gawędziarską swadą, kryje dość czytelną konwencję przedstawienia dziejów Polski, a mianowicie ujęcie westernowe – rządy dobrych i złych szeryfów.

W opanowaniu spraw najważniejszych spośród morza różnorodnych wiadomości mają uczniowi pomóc pytania i ilustracje (w konwencji komiksowej), pełniące nieco inną funkcję niż u Centkowskiego i Syty. Opatrzone komentarzem-podpisem mapki, scenki i podobizny streszczają i wypunktowują najistotniejsze zdarzenia i postacie. Dla zachęty autor rozpoczyna historię Polski od czasów baśniowych oraz ludowych obyczajów i tradycji, a w porównaniu z poprzednim podręcznikiem przedstawia jeszcze 45 lat historii najnowszej. W partiach poświęconych II wojnie światowej wspomina obficiej o prześladowaniu Polaków, także pochodzenia żydowskiego, z rąk obydwu okupantów (ideologia rasistowska, obozy koncentracyjne i łagry, Katyń), o powstaniach 1943 i 1944 roku, o wniesieniu przez wyzwolicieli ustroju komunistycznego siłą oraz o „Solidarności” i jej następstwach. Podręcznik wieńczy – pobrzmiewa tu coś na kształt przekonania o triumfie sprawiedliwości historycznej (pojęcie nienaukowe i nieobiektywne) – rok 1990 i wybór Lecha Wałęsy na prezydenta.

Szymona Kobylińskiego wizja dziejów Polski ma wyraźny cel dydaktyczny – jest żarliwą pochwałą otwartości intelektualnej, demokracji i tolerancji. W odniesieniu do XVI-wiecznej reformy religijnej założenie to automatycznie umieszcza istniejące w Rzeczypospolitej mniejszości religijne i narodowe w życzliwym świetle.

Reformacja pojawia się w rozdziale o Złotym Wieku i już ten pierwszy fragment podkreśla niezależność myślenia i cnotę tolerancji, traktowanej jako oznaka siły a nie słabości. Otóż książę Albrecht Hohenzollern przemyślanym manewrem politycznym [zaznaczenie motywacji stricte racjonalnej i politycznej, a nie duchowej i religijnej – M.K.] zerwał z katolicyzmem (a więc posłuszeństwem wobec Rzymu, papieża) i przyjął nowe, świeżo powstałe wyznanie – według norm religijnych Marcina Lutra. [...] Nowe zaś wyznanie, zmieniające, czyli reformujące, dotychczasową religię europejską (przez co cały ruch nazwano reformacją) wynikło z protestu Marcina Lutra wobec władzy papieskiej, zwłaszcza świeckiej. Oraz z uznania za główny autorytet nie Kościoła, lecz Pisma Świętego, Ewangelii – toteż ogólnie określano zwolenników odmiany jako: protestantów, ewangelików. Później zjawiły się pewne odmiany w kierunkach myślenia religijnego, zjawili się kalwini, baptyści [chodzi o anabaptystów, bo baptyści zjawili się dopiero w połowie XIX w. – M.K.], arianie (u nas znani jako bracia polscy) i inne skupiska wyznaniowe. Polska, już od Kazimierza Wielkiego dbająca o wyrozumiałość, o tolerancję dla wszelkich wierzeń stalą się teraz (wraz z Litwą) obszarem, gdzie nowe poglądy zyskały coraz liczniejszych zwolenników. Złoty wiek błyszczał więc i wyrozumiałością, i siłą państwa, i rozwojem nauk, i bogactwem, w sojuszu Polski z Litwą.

Jeszcze dobitniej autorskie założenie zilustruje drugi cytat: za ostatniego Jagiellona, Zygmunta Augusta, na jednakowych prawach z całą resztą obywateli żyli w Rzplitej [autor wymienia mniejszości narodowe i wyznaniowe – M.K.], słowem mieszanina niezwykła, wspólnym prawom podległa. Jakże więc cenną była wyrozumiałość, życzliwość, czyli tolerancja królewska, dla wszystkich wyznań, dla rozmaitej religii tych grup. Piękne słowa monarchy: »Nie jestem królem waszych sumień«, to znaczy: »Nie mam zamiaru panować nad waszym wyborem wiary« – przynoszą Polsce wielką chwałę.

W przeciwieństwie do tolerancyjnej Polski Jagiellonów, zwanej chwalebnie »państwem bez stosów«, stosy płonęły za zachodzie Europy i palono na nich żywcem tzw. heretyków i odszczepieńców. To znaczy ludzi głoszących inne poglądy religijne, niż nakazywała katolicka Święta Inkwizycja. Rzeź hugenotów we Francji odbyła się z wielką pomocą tego akurat księcia Henryka Walezego, którego wysunięto jako kandydata na tron Polski. Walezy i jego zwolennicy kłamali, że Henryk nie brał udziału w tamtych okropnościach, że nawet w czasie krwawej nocy świętego Bartłomieja, czyli w czasie rzezi paryskich hugenotów (protestantów wyznania kalwińskiego) ratował nieszczęśników od śmierci [podkr. – M.K.].

Na tle tak negatywnego bohatera jako wzór i postać tym godniejsza szacunku widnieje Stefan Batory, oceniony wysoko za: dbałość o potęgę, przestrzeganie tolerancji, tępienie buntów i propagowanie oświaty. Gdy podburzony tłum zniszczył zbory, czyli świątynie ewangelickie w Krakowie, Poznaniu i Wilnie, król nie tylko potępił, ale i karać kazał sprawców napadu. A gdy domagano się, aby nie zezwalał innowiercom (szczególnie braciom polskim, głoszącym równość stanów wobec prawa) na druk ich pism, odparł, że jeśli ktoś chce walczyć z odmiennym zdaniem, niech walczy tą samą bronią. A więc niech sam drukuje swoje argumenty, bez użycia siły i przemocy. Dodajmy, że bracia polscy, zwani arianami, zasłynę/i nie tylko z dyskusji w piśmie, ale również z szerzenia wiedzy. Jak np. przesławna wśród nich rodzina Przypkowskich z Jędrzejowa, gdzie mamy dziś wspaniale muzea. Towarzysząca ilustracja przedstawia Znaczące religie w Polsce (rzymskokatolicy, prawosławni, protestanci, wyznanie mojżeszowe, islam, bracia polscy tzw. arianie), a napis na szarfie głosi Tolerancja dla wszelkich wyznań.

Jednak już wkrótce, w okresie kontrreformacji i sarmatyzmu, słuszna – należy rozumieć – szlachecka duma zamieniła się w pychę, pycha w pogardę dla wszelkiej odmienności. Siedemnastowieczny szlachcic puszył się i uważał za lepszego od innych. I tak: o ewangelikach mówił ze wstrętem, że »luterskie zabobony odprawiają«, a wśród nich kalwini »po sześć palców u nóg mają«, że mahometanie »jako psi do księżyca wyją«, że każdy »heretyk i odszczepieniec« skazany jest na piekło, jeśli nie nawróci się na prawdziwą wiarę. Słowem nie wolno nikomu mieć odmiennych poglądów, obyczajów i przekonań, niż jedynie słuszne: sarmackie. Już chyba tylko łacina, wciąż powszechnie używana przez brać szlachecką, łączyła z europejską, światową cywilizacją. Resztę przesłoniło prześladowanie innowierców, nietolerancja i pyszałkowatość narodowa. Ilustracja zaś dobitnie objaśnia, że za Zygmunta III nadszedł koniec tolerancji religijnej, czyli kontrreformacja = przeciwstawianie się wszelkim odstępstwom od rzymskiego katolicyzmu. W wielowyznaniowej Rzeczypospolitej wywołało to niepokoje i przede wszystkim bunt (rokosz) wojewody Zebrzydowskiego, stłumiony siłą zbrojną w 1607 r. [nie był to jedyny, jakby stąd wynikało, powód rokoszu. Szlachta oskarżała króla o łamanie podstawowych, wywalczonych przez nią, zasad ustroju państwa, których elementem była zasada wolności sumienia, zagwarantowana w konfederacji warszawskiej – M.K.].

Jednoznacznie negatywnie oceniony został także Jan Kazimierz, którego władanie znaczą trzy sprawy: Beresteczko, »potop« i veto. [...] Monarcha upamiętnił się również tym, iż pod jego berłem nastąpiło wygnanie braci polskich z kraju oraz ustanowiono karę śmierci dla tych, którzy próbowaliby głosić wśród Sarmatów nauki wygnańców. Dodajmy, że ustanowiono wówczas karę śmierci za apostazję, czyli odstępstwo od wiary (rzymskokatolickiej). Kobyliński nie wspomina natomiast o ślubach jasnogórskich, więc nie liczy tego królowi in minus. Jeśli zaś chodzi o »potop«, to winna tej klęski jest nie piąta kolumna heretyków (w myśl narodowego stereotypu), ale interesy, kalkulacje i ambicje polityczne, czyli – jak to określa autor – słabość części magnaterii i szlachty, która masowo przechodziła na stronę Szwedów [podkr. – M.K.].

Jak z tego krótkiego przeglądu wynika, w przedstawieniu Reformacji i protestantów autor nie wdaje się w kwestie doktrynalne ani w różnice między rozmaitymi wyznaniami. I słusznie, nie wiadomo zresztą, czy czułby się na tym gruncie wystarczająco pewnie. Skupiając się na polemice katolicyzmu z protestantyzmem pomija także wzajemne spory między reformacyjnymi odłamami, jak i to, że traktowani przezeń z wyraźną sympatią bracia polscy nie zostali wzięci w obronę przez Kościoły ewangelickie, potrafiące się czasem zdobyć na solidarność (zgoda sandomierska).

Reformacja jest ujmowana jako ilustracja autorskiego założenia, czyli propagowania postaw demokratycznych i tolerancyjnych, otwartych na odmienność i płynące z niej wartości. Znamienne jest więc to, że autor przedstawia jednostronny wizerunek protestantów – pisze z pasją o rzezi francuskich hugenotów i o stosach inkwizycji, ale nie wspomina o tym, iż ofiarami długoletnich i krwawych wojen religijnych i prześladowań w Europie Zachodniej nie byli wyłącznie protestanci. Podkreśla intelektualny wkład wniesiony przez Reformację (na przykładzie uczonych ariańskich) do polskiej kultury. Wielość i różnorodność grup narodowych i wyznaniowych, współtworzących organizm Rzeczypospolitej, oraz tolerancja i stymulujący charakter polemik i dyskusji traktowane są jako cenna i budująca wartość, natomiast nietolerancja – rozumiana jako pogwałcenie ludzkiej wolności i godności – spotyka się z jednoznacznym potępieniem. Także dlatego, że niszczenie demokracji i tolerancji prowadzi – pozwala wnioskować Kobyliński – do moralnego, kulturalnego i politycznego upadku państwa. Ujęcie polskich losów Reformacji i protestantyzmu służy zilustrowaniu tej tezy.

cdn.

Monika Kwiecień