Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 2/2013, ss. 16-17

Marta Werner (fot. Archiwum)Sens życia

W listopadzie ubiegłego roku pożegnaliśmy panią Martę Werner z domu Jurowską. Zmarła w wieku 86 lat, po długiej chorobie. Z głębokim żalem, ale zarazem w wielkim skupieniu zebraliśmy się 22 listopada na cmentarzu ewangelicko-reformowanym przy ul. Żytniej w Warszawie, aby towarzyszyć rodzinie w tym smutnym pożegnaniu. Jednak chcę podkreślić, że nie tylko rodzina była bardzo głęboko poruszona odejściem pani Marty. Bo i my, członkowie ewangelicko-reformowanej parafii, byliśmy przejęci wielkim żalem, że już nie spotkamy się w naszym życiu z tą tak miłą, serdeczną i bardzo ofiarną naszą parafianką.

Pani Marta urodziła się 3 marca 1926 r. w Warszawie jako córka Tadeusza Jurowskiego i Józefy z Zaleskich. Zmarła zaś w szpitalu w Pruszkowie 16 listopada ubiegłego roku. W ostatnich latach dużo chorowała, ogólny stan zdrowia bardzo się pogorszył, czego wyrazem były cztery zawały serca, a ostatni z nich, bardzo rozległy, był przyczyną śmierci.

Przez wiele lat żyła w Warszawie, tu spędziła dzieciństwo, tu chodziła do szkoły a podczas wojny na tzw. komplety, tu także zdała maturę. W sierpniu 1946 r. wyszła za mąż za Stanisława Wernera, który podjął pracę w Poznaniu w kolejowych zakładach przemysłowych im. H. Cegielskiego. Tam też rozpoczęła studia na wydziale chemicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza, które ukończyła w 1951 r. Od roku 1950 mieszkała z mężem i dziećmi w Podkowie Leśnej koło Warszawy. Pracę zawodową podjęła zgodnie ze swoim wykształceniem. Pracowała w Polskim Radiu, gdzie prowadziła programy z dziedziny chemii. Również praca w Wydawnictwie Naukowo-Technicznym była związana z jej wykształceniem. Wiele lat pracowała w Instytucie Chemii, a także w Przedsiębiorstwie „Polimex-Ceko”, oczywiście także jako chemik. Nie można także nie wspomnieć, że była autorką popularno-naukowych książek z dziedziny chemii.

Ważnym okresem w jej życiu była przynależność już od 1938 r. do harcerstwa. Zrozumiałe więc jest, że podczas wojny znalazła się w Szarych Szeregach. Dzięki temu stanęła również do walki w Powstaniu Warszawskim. Była łączniczką o pseudonimie „Przyjaciel” w zgrupowaniu Żywiciel. W związku z działalnością w konspiracji i w powstaniu uhonorowana została odznaczeniami.

Pani Marta była człowiekiem niezwykle uspołecznionym, praca dla ludzi, pomaganie im było jej żywiołem. Dlatego też zaangażowała się w pracy społecznej w warszawskiej parafii, szczególnie w diakonii. Pod tym względem bardzo ważny był okres jej życia po przejściu na emeryturę, kiedy mogła pracy społecznej poświęcić bardzo dużo czasu, ale przede wszystkim serca. Była przez wiele lat przewodniczącą diakonii. Lubiła i ceniła sobie tę działalność. Często mówiła: „diakonia jest sercem Kościoła”. Powoływała się przy tym na mnie, jako rzekomego autora tej pięknej i trafnej myśli. Musiałem kilkakrotnie prostować tę informację, bo ja tylko o tyle byłem zaangażowany, że przekazałem to pojęcie jako wypowiedź prof. Paolo Ricci z Rzymu, z Kościoła Waldensów, który podczas jednej z konferencji na temat roli diakonii w Kościele, która odbyła się w Nadrenii, w swoim referacie właśnie w taki sposób sformułował myśl o znaczeniu diakonii.

Podczas stanu wojennego była jedną z inicjatorek zorganizowania przy naszej parafii społecznego punktu aptecznego, który z wielkim pożytkiem pracował przez kilka lat, także dzięki osobom różnych wyznań, które z wielkim zaangażowaniem wspierały tę działalność. Dzięki swoim znajomościom, ale przede wszystkim dzięki swojemu usposobieniu, nawiązała pełną życzliwości współpracę z innymi podobnymi społecznymi punktami aptecznymi. Doskonale się uzupełniały z inną warszawską parafianką, wówczas sekretarką parafii, Aleksandrą Sękowską. To była niezwykle wartościowa praca.

Pani Marta była bardzo ceniona w środowisku parafii warszawskiej, zarówno dzięki zaangażowaniu w pracy społecznej, jak też z powodu swojego bardzo pogodnego, życzliwego i serdecznego dla otoczenia usposobienia. Mówiło się o niej nie pani Wernerowa, lecz pani Marta.

O jednej rzeczy muszę jeszcze wspomnieć. Pani Marta była łącznikiem ekumenicznym między warszawską parafią ewangelicko-reformowaną a parafią rzymskokatolicką w Podkowie Leśnej, a szczególnie z ks. Leonem Kantorskim.

A oto, jak wspomina panią Martę jej rodzina:

„Praca dla ludzi była sensem jej życia. Pomagała bez wielkich słów, z naturalną życzliwością i troską o drugiego człowieka. Często najbliżsi nie wiedzieli o jej działaniach. (...) Charakterystyczne było też to, że w przypadku trudności i przeszkód się nie załamywała, nie opuszczała rąk, walczyła o innych jak o najbliższych i często udawało się jej pokonać przeszkody dla innych nie do pokonania. (...) Wszystko to działo się wbrew jej psychicznej konstrukcji, która powinna skłaniać ją do nieangażowania się zbytnio, bo zawsze pomoc niesiona przez nią okupiona była silnym stresem, bezsennością, problemami ze zdrowiem. (...)

Kochała swój Kościół, był dla niej bardzo ważny (...), była dla nas, najbliższych, prawdziwym świadkiem wiary. Nawet wówczas, gdy zdawało się, że już nic nie może zrobić, bo jest zbyt słaba i chora, jeszcze dobrym słowem i modlitwą wspierała tych, którzy potrzebowali pomocy. Kiedy zmarł jej ojciec, przeczytała w »Tygodniku Powszechnym« w tekście Tadeusza Żychiewicza takie zdanie: »Człowiek umiera nagi, a w martwych rękach unosi to tylko, co uczynił ludziom«. Zapytała wtedy, jak on będzie w stanie dźwigać tyle dobra, które w życiu dawał. Teraz my stawiamy sobie to pytanie”.

* * * * *

ks. Zdzisław Tranda – emerytowany biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP

 

Na zdjęciu Marta Werner (fot. Archiwum)