Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2016, ss. 37–40

z Wiaczesławem Czerniewem, niewidomym doktorantem Uniwersytetu Warszawskiego,
rozmawia Irena Scholl

Podczas nabożeństwa ekumenicznego w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie zwrócił moją uwagę młody człowiek z białą laską, który dołączył do kręgu otaczającego Stół Pański. Nie stał z opuszczoną głową, jak najczęściej czynią niewidomi. Pewnym głosem powiedział kilka ważnych słów, m.in. o ważności „widzenia sercem”. Potem, na agapie, usiadłam blisko niego i dowiedziałam się, że jest Rosjaninem, mieszka w Warszawie od października 2015 r. i robi doktorat na Wydziale Orientalistycznym naszego uniwerku. 3 maja 2015 r. był konfirmowany w kościele ewangelicko-augsburskim. Zaintrygował mnie. Po kilku tygodniach spotkaliśmy się w moim mieszkaniu.

 

Irena Scholl: Jak mam się do ciebie zwracać, Wiaczesławie? Wszak nie przybyłeś do mnie z opowiadania Turgieniewa, ale z Krakowskiego Przedmieścia.

Wiaczesław Czerniew: Rosyjski Wiaczesław to polski Wacław. Jednak koledzy mówią do mnie Sławek, po rosyjsku do mnie się też tak mówi.

Jak do mnie trafiłeś? Podałam ci tylko numer autobusu, gdzie wsiadać, gdzie wysiadać i trasę dojścia do Narbutta oraz adres.

Pomogli, jak zwykle, warszawiacy. Ci z ratusza i przechodnie. W żadnym z miast, w którym przebywałem – w rodzinnym Orenburgu, w Ufie czy w Moskwie – nie napotykałem na płytki chodnikowe z wypukłym „groszkiem” przy wejściach na jezdnię czy na torowisko tramwajowe. Olbrzymią trudność stanowił również brak przy większych skrzyżowaniach sygnałów dźwiękowych, informujących, kiedy droga wolna. To ważne, bo zarówno powszechnie znana biała laska, jak też nogi w butach i uszy są dla niewidomych „rozpoznawcami” przestrzeni miejskiej. W warszawskim ratuszu to rozumieją, więc czuję, że tu jest moje miasto. A warszawiacy – przechodnie? Sami pytają, jak mi pomóc, gdy się zatrzymuję ze znakami zapytania narysowanymi na moim czole przez uniesione brwi. To nie do wiary, ale w Orenburgu nie wszyscy wiedzieli, że biała laska sygnalizuje problem z widzeniem. Niektórzy zaczynali do mnie krzyczeć, myśląc, że może nie słyszę, albo jestem w jakiś inny sposób upośledzony. Muszę powiedzieć, że cieszę się, iż jestem w Warszawie, bo tutaj zarówno przechodnie, jak i urzędnicy wiedzą, o co mi chodzi i starają się mi pomóc.

Nie widzisz od urodzenia?

Od zawsze mam zaburzenia wzroku, chociaż w dzieciństwie miałem, jak to się mówi, trochę większy „podgląd”. Moja wada wzroku od dziecka polegała zarówno na niskiej ostrości wzroku (w okularach niegdyś mogłem czytać tekst drukowany, choć sprawiało mi to trudność), jak i na ograniczonym polu widzenia. O tym pierwszym rodzaju wady wzroku wiedziałem od dziecka, moja rodzina również była jej świadoma. O tej drugiej wadzie dowiedziałem się dość późno, choć efekty tego ograniczenia były mi znane od zawsze.

Orientacji przestrzennej musiałem się dopiero nauczyć. Gdy już mogłem samodzielnie chodzić, nie wiedziałem, jak się poruszać, co to takiego odległość, aż trafiłem na ścianę i zacząłem chodzić wzdłuż niej. Szedłem i szedłem, a tu się ściana kończy, zaczyna następna, prowadzi w inną stronę. Świat był szalenie skomplikowany, ale przez to ciekawy.

A rodzina nie pomagała?

Zarówno mama (w moim wczesnym dzieciństwie doszło do rozwodu rodziców), jak też babcia i brat nie prowadzili mnie za rączkę, starali się bowiem, żebym orientacji w terenie nauczył się samodzielnie. Zapewne nie chcieli, abym wyrastał w przekonaniu, że jestem inny, gorszy. Orientację socjalną też musiałem zdobywać samodzielnie, niekiedy boleśnie. Kolejny problem powstał, kiedy zacząłem się uczyć. Nie posłano mnie wówczas do szkoły specjalnej, ale zwykłej. Było to, bez względu na przeróżne trudności, bardzo dobre doświadczenie. Jednak nieraz dochodziło do tego, że dzieci się ze mnie śmiały, byłem obiektem żartów i kpin.

Dlaczego?

Dlatego, że zachowywałem się w sposób dla nich niezrozumiały, byłem inny. Chodzi tu o chodzenie przy ścianach, niezdolność poznania ludzi z większej odległości itd.

Wspomniałeś o orientacji socjalnej. Mógłbyś wyjaśnić, co to dokładnie jest?

Gdy mówię o orientacji socjalnej, chodzi mi przede wszystkim o przyjęte przez społeczeństwo sposoby nawiązywania kontaktów i interakcji z ludźmi. Dziecko widzące uczy się tego niby samodzielnie, czyli zarówno przez doświadczenie, jak i patrząc na zachowanie osób dorosłych. Dziecko niewidome czy niedowidzące w większości przypadków nie może się dowiedzieć, w jaki sposób można (czy też nie można) się zachowywać, jeśli nie ma odpowiedniego doświadczenia praktycznego. Przykład: dla ludzi widzących jest to oczywiste, że rozmawiając z człowiekiem nie wolno cały czas patrzeć mu w oczy, stać za blisko. Dla mnie nie było to tak oczywiste, bo jakże inaczej mogłem się dowiedzieć, czy ten człowiek jest koło mnie i czy mnie słucha? Orientacji socjalnej uczyłem się „z doświadczenia” też w różnych innych miejscach. Na przykład w sklepie słyszałem, że ludzie, gdy wchodzili, mówili dzień dobry. Nie wiedziałem do kogo, ale odpowiadałem dzień dobry. Potem, wchodząc, też się witałem i inni mi odpowiadali. Takich, niby bardzo prostych, ale dla nas niezupełnie oczywistych sytuacji jest sporo. W końcu nauczyłem się samodzielnie nawiązywać kontakt z ludźmi w taki sposób, że...

 

Pełny tekst wywiadu (po zalogowaniu w serwisie)

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

* * * * *

Irena Scholl – dziennikarka, była przewodnicząca Społecznego Komitetu Opieki nad Zabytkami Cmentarza Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie