Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 7-8 / 2011

W tym roku mija setna rocznica urodzin Czesława Miłosza. 1 lipca we wsi Krasnogruda położonej dwa kilometry od granicy z Litwą, w dawnym dworku należącym do rodziny Miłosza, odbyło się uroczyste otwarcie Europejskiego Centrum Dialogu im. Czesława Miłosza. Powstało ono dzięki wieloletnim staraniom Ośrodka Pogranicze sztuk, kultur, narodów kierowanego przez Krzysztofa Czyżewskiego. Dyrektor Ośrodka wielokrotnie podkreślał, jak wielką rolę w ich pracy odegrało spotkanie z Czesławem Miłoszem. Poprosiliśmy zatem Krzysztofa Czyżewskiego o wypowiedź na temat tej inspiracji.

Z KRZYSZTOFEM CZYŻEWSKIM ROZMAWIA MAJA JASZEWSKA

Maja Jaszewska: Czy czujesz się duchowym spadkobiercą Czesława Miłosza? Jeśli tak, to w jakich aspektach?

Krzysztof Czyżewski: Książki Czesława Miłosza czytałem jak wezwanie do działania, przede wszystkim duchowego. To były „książki zbójeckie” – w tym sensie, że zmieniały życie. Od pierwszego kontaktu z nimi, czyli od okresu studenckiego, budowały moją bibliotekę, w której obok Heraklita, Orygenesa, ojców kapadockich, gnostyków, Eriugeny, Swedenborga, Pascala, Newmana, Brzozowskiego, Zdziechowskiego, Szestowa, Simone Weil, Mertona, mistrzów buddyzmu zen i opowieści chasydzkich stoją tomy poezji haiku, Hafiza, Kabira, Blake’a, Eliota, Oskara Miłosza, Whitmana, Lawrence’a, Jeffersa, beatników, Levertov, Venclovy. Nawet ci, których znałem, zwłaszcza z literatury polskiej, czytani byli przeze mnie inaczej: Kochanowski, ksiądz Baka, Mickiewicz, Czechowicz, Vincenz, Gombrowicz, Józef Mackiewicz, Świrszczyńska. Siła słowa Miłosza i przenikliwość jego myśli, bardzo często pionierska, objawiająca w języku polskim obecność nieznanych wcześniej lub zapomnianych nazwisk, były jak zaproszenie do podróży duchowej, którą trzeba było kontynuować już na własny rachunek.


O tym wszystkim nie rozmawiałem z Czesławem Miłoszem podczas naszego pierwszego spotkania w 1989 roku ani podczas następnych. Rozmawiałem z nim o tworzeniu „Pogranicza”, odrestaurowaniu dworu w Krasnogrudzie, o wizji Międzynarodowego Centrum Dialogu na polsko-litewskim pograniczu, o wojnie w byłej Jugosławii i o budowaniu „tkanki łącznej” na różnych pograniczach świata. W końcu za rozmówcę miałem współtwórcę i wielkiego orędownika „linii paryskiej Kultury”, jednej z najważniejszych kart polskiej tradycji dialogu. W „Pograniczu” czujemy się spadkobiercami tej tradycji, w tym sensie, że staramy się od 1990 roku ją kontynuować w praktyce organicznych działań kulturowych.
Podkreślić chcę jednak, że nie oddzielam Miłosza – „ostatniego obywatela Wielkiego Xięstwa Litewskiego”, autora Rodzinnej Europy i Dialogu o Wilnie, od Miłosza – kontestatora erozji wyobraźni religijnej, autora Ziemi Ulro, Hymnu o Perle i wiersza Powrót. Jego dzieło układa się, a właściwie jest świadomie budowaną, unikalną – bo któż dzisiaj porywa się na budowle przywodzące swym rozmachem i pietyzmem wobec detalu średniowieczne katedry – konstrukcją „linii powrotu”, usiłującą przezwyciężyć ciężar wygnania, ostateczność wykorzenienia i nieodwołalność zapomnienia/zaniebycia. To jest ten Miłosz, którego chciałbym być spadkobiercą. W końcu odrodziliśmy kwartał żydowski w Sejnach, a teraz dwór w Krasnogrudzie, nie po to, by tworzyć muzea, nie tylko po to, by powstały tam warsztaty praktyk międzykulturowych, ale również po to, by rodziła się w nich praca duchowa właśnie na linii powrotu. Budowanie mostu w naszym warsztacie to też jest praca techniczna – urabianie codziennej materii spraw organizacyjnych, finansowych, międzyludzkich. Ale podstawowe w tym warsztacie neimara (budowniczy mostów na Bałkanach – przyp. red.) jest rzemiosło architekta przestrzeni duchowej. Dlatego nie przypadkowo na ganku krasnogrudzkiego dworu, prowadzącego do wystawy „Szukanie ojczyzny”, wypisane jest jej motto z mistycznego tekstu Oskara Miłosza: „Bieda temu kto wyrusza i nie powraca”.

 

Co w spotkaniu z poetą było dla Ciebie najważniejsze?

Spotkałem starego człowieka, prawie osiemdziesięcioletniego. Uciekł przed mediami prosto z lotniska na Suwalszczyznę. Mówił potem o tym swoim momencie życiowym jako czasie przemiany, podkreślając ewolucję jaką przeszedł w ciągu ośmiu lat od 1981 roku, kiedy pierwszy raz powrócił do Polski i to jako poeta laureatus, w błysku fleszy.
Teraz chciał być sam, by toczyć intymną rozmowę z sobą, z tym miejscem i z ludźmi, którzy kiedyś tutaj żyli. Z drugiej strony był łakomie ciekawy rzeczywistości stającej się tu i teraz, przełomu 89 roku, nowej Polski, nowej Litwy, młodych ludzi i tego, co im w duszy gra. Spotkałem starego człowieka, który ciągle był w drodze, zmieniał się, mówił krytycznie o sobie i niezmiennie ciekaw był nowego. Toczyła się w nim jakaś wielka praca duchowa, połączona ze skruchą i spojrzeniem człowieka, który częścią siebie jest już w drugiej przestrzeni i powraca do nas od czasu do czasu. Stał się jednym z moich starców, do których podróżowałem po nauki, obok dziadka Diomy, czyli Diementija Filipowa z wioski starowierców Gabowe Grądy, Jana Jakubowskiego z Żegar czy Olgi Pawluczuk z Łukowisk nad Bugiem.
W naszych rozmowach pan Czesław nie chciał „intelektualizować”, dotykał spraw praktycznych, konkretów materii życia, chciał być użyteczny. A przy tym odkryłem, że jego powroty do Krasnogrudy to czas, kiedy spowiada się z wierności młodzieńczym przysięgom zapieczętowanym w tym miejscu, których źródłem była kontestacja świata dorosłych i przeświadczenie, że „obojętna wiedza dorosłych nie przynosi zaszczytu i hańbiąca jest zgoda ćwiczona w chytrości”. To przecież dziecko przebudzone w starcu dyktowało te wersy wiersza Powrót: „Honorowany niech będzie protest przeciw niezłomnemu prawu i bębenkowy pistolet w ręku młodzianków, kiedy na wieki wyrzekają się uczestnictwa”. Może te przysięgi właśnie najsilniej mnie do niego zbliżyły. W każdym razie w moim spotkaniu z poetą najważniejsze było przeniknięcie do jego warstwy duchowej i obcowanie ze starym człowiekiem, którego wiersze i inne książki zestrojone są z prawdą tego człowieka i prowadzą w głąb spotkania z nim.
Każdą kolejną zadedykowaną przez niego książkę otrzymywałem jako ciąg dalszy rozmowy. Czasem pytał tylko: „Czy dobrze wywiązałem się z zadania?” Tak było na przykład z książką Szukanie ojczyzny, którą przywiózł do Sejn po naszym pierwszym spotkaniu i rozmowie o budowaniu „tkanki łącznej” na pograniczach. Cóż mogłem odpowiedzieć na takie dictum? Pozostawało tylko samemu wziąć się ostro do roboty. Bo przecież tak postawione pytanie miało drugie dno: teraz twoja kolej, zrób co możesz.

Maja Jaszewska / Krzysztof Czyżewski

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl