Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1998

Rozmowa z Wandą Falk, pełnomocniczką Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego ds. Diakonii

– Kim trzeba być z zawodu, żeby zostać pracownikiem diakonii?
– Ja skończyłam teologię na ChAT, a później studiowałam w Szwecji kierunki: asystent parafialny i diakon.

– Czy jest Pani świecką diakonisą?
– Diakonem. Tak to się nazywa w Szwecji bez względu na płeć. Przy czym tam praktykuje się ordynację diakonów. U nas na razie nie ma takiego urzędu. Ale wniosek w tej sprawie został już złożony do Synodu, Komisja Teologiczna opracowuje dokument o urzędzie diakona i mam nadzieję, że taki urząd powstanie, widzę bowiem jego potrzebę. Diakoni w Szwecji są przygotowywani, by nieść ludziom wszelkiego rodzaju pomoc: fizyczną, materialną i duszpasterską. Wszystkie są jednakowo ważne.

– A jaki jest właściwie zakres pani pracy?
– Nieograniczony i trudno mi go ściśle określić. Ogólnie mówiąc, zajmuję się osobami starszymi i niepełnosprawnymi. Przede wszystkim inspiruję i koordynuję działalność diakonijną w naszym Kościele, co oznacza, że przygotowuję projekty i programy różnych indywidualnych i grupowych form pomocy, np. kursy i szkolenia osób zajmujących się diakonią w diecezjach i parafiach, wczasy grupowe świąteczne i wiosenno-letnie dla osób starszych i samotnych oraz niepełnosprawnych (które sama prowadzę). Często odwiedzam chorych w szpitalach i w domu, nawiązuję trwałe kontakty z uczestnikami naszych świątecznych kursów. Trudno jest oddzielić pracę koncepcyjno-organizacyjną od bezpośrednich kontaktów i pomocy, zresztą wcale nie chciałabym ich oddzielać. Ale uważam, że obecnie w naszym kraju trzeba przede wszystkim inspirować i koordynować działalność diakonijną. Wprawdzie instytucja diakonii jest tak stara jak Kościół, ale istnieje pilna potrzeba pokazania wolontariuszom diakonii różnych form pomocy – w jaki sposób można pomagać. Tak jak to jest w pielęgniarstwie – pomagać fachowo. Tego nauczyłam się w Szwecji, gdzie pomoc ludziom starszym i niepełnosprawnym w różnym wieku jest naprawdę modelowa. Do tego służą różne konferencje i seminaria, które przygotowuję lub na które, np. do Niemiec czy Norwegii, zabieram osoby z Polski – przede wszystkim samych niepełnosprawnych.

– Jak duża jest w Waszym Kościele grupa osób potrzebujących pomocy?
– Nie prowadzimy takich statystyk, ale niewątpliwie duża. Wiele jest osób starszych i samotnych, a różne są oblicza tej samotności: ktoś może mieć nawet liczną rodzinę, ale czuć się samotny, komuś umarł współmałżonek i lękiem napawa go myśl o pozostaniu na Święta w pustym domu... Zdecydowaliśmy więc, że takim ludziom trzeba pomóc i zorganizowaliśmy dla nich wcaszy świąteczne w Mikołajkach, gdzie jest duży kościelny dom wypoczynkowy. Uczestnicy przyjeżdżają właściwie z całej Polski. Podczas takich wczasów nawiązują się przyjaźnie, ludzie integrują się, mają poczucie wspólnoty, mogą rozmawiać otwarcie o swoich doświadczeniach życiowych i przeżyciach. Wiem, że później korespondują ze sobą. A do mnie piszą listy i pytają, kiedy odbędą się następne wczasy.

– Kto to finansuje?
– Dotąd były to wyjazdy bezpłatne, bo są to osoby o bardzo niskich rentach czy emeryturach. Szukamy różnych sponsorów, przeważnie zagranicznych (spodobała im się ta idea, bo np. w Szwecji czy w Niemczech urządza się spotkanie wigilijne, a później wszyscy rozchodzą się do domów). Niestety, ponieważ sytuacja finansowa Kościoła i diakonii nie jest najlepsza a grupa uczestników wzrasta, w tym roku podsunęliśmy im pod dyskusję propozycję częściowej odpłatności. Wysokość 10% kosztu pobytu została przez nich przyjęta jako realna. Jeśli jednak ktoś i tego nie może zapłacić, to w całości płaci za niego Kościół.

– Diakonia to także placówki stałej pomocy, tj. Domy Opieki. Ile ich jest?
– W tej chwili siedem, ale mamy też w niektórych parafiach diakonijne stacje opieki socjalnej. Np. we Wrocławiu w takiej stacji pracują dwie pielęgniarki, które przez trzy dni w tygodniu są obecne w parafii, a przez trzy pozostałe chodzą po domach, niosąc pomoc doraźną i opiekując się osobami starszymi.

– Czy to są pracownice parafii czy ZOZ-u?
– To zależy od porozumienia z ośrodkiem pomocy społecznej, który partycypuje w kosztach funkcjonowania naszej stacji.

– A także w kosztach utrzymania w Domach Opieki.
– Tak, Domy Opieki podpisują umowę z wojewodą na podstawie ustawy o finansowaniu takich placówek. Jedno miejsce kosztuje obecnie 1200 zł. miesięcznie. Mieszkaniec Domu oddaje 70% swojej emerytury, resztę dopłaca miejscowy ZOZ bądź też, kiedy niektórym województwom brakuje środków w budżecie na całkowite wyrównanie – dopłaca parafia. To wygląda bardzo różnie.

– Ile osób znajduje opiekę w Waszych Domach?
– Mamy trzysta miejsc w następujących Domach: „Arka” w Mikołajkach, „Tabita” w Konstancinie, „Sarepta” w Węgrowie, „Eben-Ezer” w Dzięgielowie, „Soar” w Bielsku-Białej, Dom Opieki im. Matki Ewy w Miechowicach oraz w najmniejszym Domu Seniora w Zagórowie k. Konina, gdzie jest tylko siedmioro pensjonariuszy. Potrzeby są jednak większe i być może trzeba będzie wybudować jeszcze jeden dom.

– Czy to znaczy, że Kościół się starzeje?
– Cała Europa się starzeje, także Polska, więc i nasze Kościoły. Myślę, że dobrym wyjściem w tej sytuacji byłaby opieka domowa. Jest to, podobnie jak w wypadku zamiany Domów Dziecka na rodziny zastępcze, forma o wiele lepsza a przy tym o wiele tańsza. Uważam, że należy osobie starszej czy niepełnosprawnej pomóc w czynnościach gospodarskich: sprzątaniu, praniu, gotowaniu, a jednocześnie zapewnić pomoc medyczną i pielęgniarską. Na miejscu, w domu. Gdzie człowiek jest u siebie, nie musi porzucać na stare lata swoich czterech kątów pełnych pamiątek, swoich przyjaciół, sąsiadów. Nie wyobrażam sobie np., by moja własna Mama mogła mieszkać gdzie indziej. Kiedy ostatnio byłam u niej, chodziłyśmy po podwórku (moja Mama mieszka na wsi) i widziałam, że po prostu ja tu jestem gościem, a ona pokazuje mi swoje królestwo. Wydaje mi się więc, że powinno się tak pomagać ludziom, żeby jak najdłużej mogli być samodzielni. Wiem, że na Zachodzie odchodzi się już od dużych centrów diakonijnych a ludziom stara się stworzyć jak najlepsze warunki pomocy i pielęgnacji właśnie u nich w domu.

– Czy mamy jednak odpowiednią liczbę odpowiednio wykwalifikowanych osób, które potrafią sprostać takiemu zadaniu?
– W naszym programie diakonii mamy właśnie punkt dotyczący szkolenia pracowników opieki i placówek opieki socjalnej. Jeszcze w tym roku zorganizujemy półroczny kurs w Mikołajkach dla 20 osób, które na miejscu będą miały kontakt i możliwość pomocy tamtejszym mieszkańcom Domu Opieki. Zajęcia obejmują pielęgnację ludzi starszych, neurogeriatrię, geriatrię, anatomię i fizjologię, psychologię trzeciego wieku, socjoterapię i terapię zajęciową. Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej ustosunkowuje się do tego projektu bardzo pozytywnie, ponieważ samo chce wprowadzić w przyszłości takie kształcenie, uzupełniające dotychczasowy program kształcenia pielęgniarek.

– Mówiła Pani, że przedmiotem zainteresowania diakonii są osoby niepełnosprawne. Co robicie dla nich?
– Bardzo zawsze leżały mi na sercu sprawy niepełnosprawnych, ponieważ ich sytuacja jest ogromnie trudna w naszym kraju, chociaż od lat wiele się o nich mówi. Niedawno odbyły się np. w Warszawie Dni Integracji, ale wciąż istnieją (także w Warszawie właśnie!) liczne bariery architektoniczne, które powodują, że niepełnosprawni żyją w dużej izolacji społecznej – nawet ich rodziny czasem traktują ich kalectwo jako rzecz wstydliwą. Znam ludzi w pełni sprawnych umysłowo, nawet uzdolnionych, którzy ze względu na inwalidztwo fizyczne spędzają swoje życie zamknięci w czterech ścianach. I niewiele mają szans na kształcenie się, rozwijanie i zdobycie pracy. Mówię oczywiście o młodych, bo ktoś, kto z powodu dolegliwości związanych z wiekiem został unieruchomiony, potrzebuje innego zakresu pomocy, głównie w gospodarstwie domowym czy opieki pielęgnacyjno-medycznej.

Spotkałam np. 17-letniego chłopaka z zespołem Downa, dziecko górali, którzy mają jeszcze troje dzieci i gospodarstwo, a ojciec gdzieś trochę dorabia i żyją w bardzo trudnych warunkach. Opowiadali, że nauczycielka przychodziła do upośledzonego dziecka sporadycznie, aż w końcu w ogóle przestała. W rezultacie jego możliwości rozwoju zostały w dużej mierze zaprzepaszczone.

Dla wszystkich niepełnosprawnych, bez względu na rodzaj upośledzenia, również od trzech lat organizujemy wczasy w Mikołajkach w sezonie wiosenno-letnim. Biorą w nich udział osoby bardzo różniące się nie tylko rodzajem niepełnosprawności, ale i wiekiem: mieliśmy i 14-letnią dziewczynce, i osobę ponad 90-letnią. Osobom tym towarzyszą rodzice lub opiekunowie. Taka grupa jest wprawdzie trudna do prowadzenia, ale uważam, że to była bardzo dobra inicjatywa. Kiedy w jakiś czas po kursie spotkamy się znowu, mówią, że bardzo ich to wzmacnia, że wystarcza im to na dosyć długo i po prostu pomaga żyć. Ich rodzinom także. Od ponad roku grupa ok. 50 osób niepełnosprawnych spośród uczestników tych wczasów co miesiąc spotyka się w parafii Ustroń-Polana. Są to głównie osoby ze Śląska.

– Co robią na takich spotkaniach?
– Mają wiele pomysłów. Zorganizowali np. wycieczkę do Cieszyna na przedstawienie teatru niepełnosprawnych z czeskiego Cieszyna. Wiem, że to była bardzo udana impreza. Tej śląskiej grupie przewodniczy młody człowiek, który kiedyś był bardzo dobrze zapowiadającym się sportowcem, ale na skutek wypadku od 17 lat jest na wózku.

Tym, co im ogranicza aktywność i na co wszyscy się skarżą, są właśnie bariery architektoniczne. Kiedy im się proponuje jakąś imprezę, zawsze pada pytanie: „Są tam schody?” Życzyłabym wszystkim niepełnosprawnym Polakom,  żeby mogli dotrzeć do wszystkich urzędów, żeby mogli poczuć się samodzielnie, żeby nie musieli zwracać się o pomoc przy najgłupszych dwóch-trzech schodkach. To ich krępuje tak, że często po prostu rezygnują ze swoich planów.

O tej sprawie powinno się pomyśleć również w Kościele. Wielu niepełnosprawnych nie może bowiem uczestniczyć w niedzielnym nabożeństwie właśnie z powodu tych schodów przed wejściem do kościelnego budynku. Wprawdzie mówi się, że zawsze znajdą się chętni, którzy pomogą wnieść i znieść wózek, ale dorosły człowiek na wózku jest ciężki i potrzeba siły fizycznej kilku mężczyzn, by go wnieść. Nie zawsze tacy są pod ręką.

– Czy ma Pani jakieś możliwości, żeby na forum kościelnym, powiedzmy na Synodzie, poruszać te sprawy?
– Przede wszystkim ważne jest to, że Biskup Kościoła, ks. Jan Szarek, wspiera ideę diakonii w naszym Kościele. Występowałam na Konferencji Duchownych, problem likwidacji barier architektonicznych był też kilkakrotnie poruszany w „Zwiastunie”. Wiem, że niektóre parafie już zaczęły je likwidować.

– Jest jeszcze jedna dziedzina, w której diakonia Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego ma piękne osiągnięcia: akcja pomocy dzieciom Czernobyla.
– Tak, od lat sprawujemy opiekę nad tymi dziećmi, zapraszamy ich grupy na miesięczne pobyty. Były w Mikołajkach, Orzeszu, niektóre parafie śląskie zapraszały też dzieci w gościnę u polskich rodzin.

Chcę przy tej okazji opowiedzieć także o niepełnosprawnych. Co roku odbywają się w Mińsku konferencje, na które przyjeżdżają „gościnni rodzice” z różnych krajów i spotykają się ze „swoimi” dziećmi. Trzy lata temu ja również uczestniczyłam w takiej konferencji i odwiedzałam różne miejscowe rodziny, w tym z dziećmi niepełnosprawnymi, ofiarami Czernobyla. Żyją one w niewiarygodnie ciężkich warunkach. Największe wrażenie i mój podziw wzbudziła rodzina, której „głową” była 23-letnia dziewczyna matkująca dziewięciorgu młodszego rodzeństwa, z których troje było niepełnosprawnych. Było im niewiarygodnie ciężko, zarobkował tylko mąż tej dziewczyny (a mieli jeszcze na utrzymaniu własne dziecko). Jak mi opowiadała, w pewnym momencie – namawiana przez życzliwych jej ludzi – myślała już, żeby tę trójkę oddać do domu opieki. Jednak wcześniej poszła zobaczyć, jak tam jest. Gdy zobaczyła, postanowiła: „Nigdy ich tam nie oddam”. Wtedy pomyślałam, że rozumiem, iż wysyła się za granicę dzieci słabe i chorowite, ale „normalne”, by je wzmocnić. Ale kto ujmie się za tymi najbardziej poszkodowanymi?

Więc w tym roku na konferencję do Mińska postanowiłam wysłać Radka. Radek bardzo się ucieszył, choć miał trochę obaw. Bała się też jego matka, a najbardziej ja. Bo Radek, 22-letni bardzo miły i aktywny chłopak, który uczy się angielskiego i niemieckiego, jest inwalidą na wózku. Pomyślałam jednak, że to może będzie dobry przykład dla strony białoruskiej, kiedy zobaczą, że takie osoby mogą funkcjonować na równych prawach i że po prostu są wśród nas.

– I jaki był efekt tej jego podróży?
– Radek opowiadał mi po powrocie, że gdy wjechał na środek sali, bo miał przygotowane przemówienie, od razu dostał ogromne brawa. Odwiedził następnie przedszkole i osoby niepełnosprawne w ich domach, i to zrobiło na nich wielkie wrażenie. Wraz z towarzyszącą mu matka zaprosili do siebie do domu na czasowy pobyt kilka takich osób. Jego obecność zadziałała także pozytywnie w tym sensie, że Marina Dejneko, która z ramienia białoruskiej fundacji pomocy „Dzieciom Czernobyla” opiekuje się grupami wyjeżdżającymi do Polski, może przywiezie w przyszłym roku właśnie dzieci niepełnosprawne.

Inną sprawą była sama podróż Radka. Poczynając od Dworca Centralnego w Warszawie, gdzie człowiek na wózku nie ma żadnych możliwości przemieszczania się z hali głównej na peron czy z peronu na peron, gdzie metalowe ruchome schody są tak śliskie, że dwie osoby nie są w stanie utrzymać wózka, po wagon kolejowy, gdzie wózek nie może przejechać zbyt wąskim korytarzem – wszystko, włącznie ze zdziwieniem kolejarzy – wymierzone jest w ludzi niepełnosprawnych. Bałam się, że w Mińsku będzie jeszcze trudniej, ale tam czekali na Radka ludzie bardzo serdeczni.

– Widzę, że Pani działalność diakonijna nie ogranicza się do „zakresu obowiązków” pracy. Słyszałam np. o sprowadzaniu sprzętu medycznego, i to nie tylko na potrzeby współwyznawców.
– Ogromnie chciałabym pomóc tym, których spotykam na mojej drodze, chociaż zdaję sobie sprawę, jak ograniczone są moje możliwości. Wydaje mi się, że to nie jest przypadek, że takie a nie inne osoby spotyka się w życiu. I że łączy się z tym odpowiedzialność za drugiego człowieka. A to jest właśnie wypełnianie zadania, które Bóg nam powierzył – najważniejszego przykazania: miłowania Boga i człowieka. Nie jest to łatwe zadanie, dla nikogo. Ale przynajmniej należy próbować je wykonać.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Krystyna Lindenberg