Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1995

ROZMOWA Z ALINĄ KOZINSKĄ-BAŁDYGĄ, DELEGATKĄ POLSKIEJ YWCA NA KONFERENCJĘ ONZ w PEKINIE

Jest Pani z wykształcenia archeologiem, uczy etyki w liceum im. Lelewela w Warszawie i doktoryzuje się w Szkole Nauk Społecznych. Jako jedna z 26 Polek, delegatek na IV Światową Konferencję ds. Kobiet w Chinach, reprezentowała Pani Związek Dziewcząt i Kobiet Chrześcijańskich – Polska YWCA. Czym jeszcze się Pani interesuje i jak trafiła Pani do YWCA?

Moje zainteresowania, więcej – pasja życiowa to etyka i kwestie społeczne. Od 1980 r. mam taką idée fixe, aby wybudować osiedle integracyjne, gdzie w pięknym i przyjaznym otoczeniu zamieszkaliby razem i wspierali się wzajemnie ludzie starsi, niepełnosprawni, samotne matki z dziećmi, kobiety maltretowane i gdzie byłoby także miejsce na hospicjum. Szukałam więc kontaktu z organizacjami reprezentującymi interesy tych grup, by połączyć nasze wysiłki. Dotarłam też do ugrupowań kobiecych i już na samym początku okazało się, że najlepiej porozumiewam się i znajduję wsparcie dla moich pomysłów w Polskiej YWCA: u Kingi Stawikowskiej, Biruty Pachnik, Elżbiety Ronki. Wciągnęłam się w ich pracę, a teraz moja starsza, 17-letnia córka zapowiada, że za rok (zgodnie ze statutem) też przystąpi do tej organizacji.

YWCA stwarza atmosferę otwartości i pozytywnego nastawienia do człowieka. Umożliwia swobodną, pozbawioną doktrynerstwa dyskusję o różnych problemach, a co najważniejsze – na dyskusjach się nie kończy, następuje po nich praktyczne działanie. Na terenie wykupionym pod osiedle integracyjne przygotowujemy budowę domu dla samotnych matek z niepełnosprawnymi dziećmi oraz przytuliska dla maltretowanych kobiet.

Bardzo odpowiada mi też ekumeniczny charakter tego Związku. Jestem katoliczką, katoliczką świadomą, ale ze strony babki rodzina była związana z ewangelicyzmem, a YWCA narodziła się przecież z etosu protestanckiego. Poza tym powstała w 1855 r., czyli równo sto lat przed moim urodzeniem, więc – już żartobliwie – to też jakoś ją ze mną wiąże.

Dlaczego właśnie Pani została delegatką YWCA na konferencję pekińską? Czy jest Pani we władzach Związku?

Nie, jestem zwykłą członkinią. Wynikło to z faktu, że z ramienia YWCA jestem współautorką raportu Społecznego Komitetu Organizacji Pozarządowych pt. „Sytuacja kobiet w Polsce”, przygotowanego na tę konferencję.

Na czym polegał Pani wkład?

W rozdziale pt. „Zdrowie kobiet” opracowałam część dotyczącą inicjatyw organizacji pozarządowych w zakresie organizowania pomocy dla osób niepełnosprawnych i chorych.

Na pewno wie Pani, ile było kontrowersji wokół wyjazdu polskiej delegacji do Chin. Kwestionowano sensowność ponoszenia wysokich kosztów podróży, a przede wszystkim ostro krytykowano sam pomysł zorganizowania ONZ-owskiej konferencji w kraju, gdzie prawa człowieka, a szczególnie kobiet, są brutalnie łamane.1 Sugerowano, że powierzenie Pekinowi zorganizowania tak prestiżowego spotkania będzie wyrazem aprobaty dla polityki władz chińskich. Co Pani na to?

Byłyśmy świadome tych moralnych zastrzeżeń i również je podzielałyśmy. Przystępując do sporządzenia raportu o sytuacji Polek wcale nie myślałyśmy o bezpośrednim uczestnictwie w pekińskiej konferencji. Decyzja o przygotowaniu raportu była reakcją na kompromitujące wystąpienie polskiej delegacji rządowej w Wiedniu w listopadzie ub. r. ONZ-owskie konferencje w sprawie kobiet (poprzednia odbyła się w Nairobi w 1985 r.) wymagają od poszczególnych państw sporządzenia raportów zawierających konkretne dane, np. o umieralności niemowląt, zachorowaniach na nowotwory itd., które umieszcza się w szerszym kontekście, interpretuje. w Wiedniu, na spotkaniu przygotowawczym do konferencji pekińskiej na szczeblu ministrów i premierów, zjawił się urzędnik polskiej ambasady i odczytał parustronicowy opis zawierający same ogólniki. Kilka Polek postanowiło więc samodzielnie przygotować raport: solidny, wiarygodny, oparty na danych oficjalnych, ale uzupełniony o nieoficjalne informacje, zinterpretowane z punktu widzenia kobiet. w rezultacie nasz raport był pierwszy i już w lutym 1995 r. trafił do Nowego Jorku, gdzie uznano go za wzorcowy. Sądziłyśmy, że nasza rola na tym się kończy.

Wyjazd Polek do Pekinu opłaciły międzynarodowe organizacje z Zachodu, które przeznaczyły te pieniądze właśnie na ten cel, więc nie można ich było wykorzystać np. na dom dla chorych na AIDS. Gdy więc pojawiła się możliwość wyjazdu, powstał dylemat: jechać czy nie? Powszechnie znane fakty o przymusowej aborcji, skazywaniu na więzienie dzieci, handlowaniu organami do przeszczepów pobieranymi od więźniów skazanych na śmierć są tak potworne, że na ogólnym dorocznym zebraniu YWCA złożyłam wniosek o wycofanie mojej kandydatury ze składu delegacji. Po burzliwej dyskusji zapadła jednak uchwała, że mam jechać – na dobre i na złe, bo nieobecni nie mają racji.

Czy dziś, po konferencji, uważa Pani, że była to słuszna decyzja? Czy warto było osiem dni jechać i obradować w pociągu, znaleźć się na uboczu Pekinu, w tłumie 30 czy 40 tys. uczestniczek? Czy w takim gronie można efektywnie pracować?

Postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania po kolei. Zdecydowanie mogę powiedzieć: absolutnie było warto. To, co polska telewizja pokazała w programach publicystycznych „Pekin '95”, było nieprawdziwe i tendencyjne. Wydobywano sprawy sensacyjne, mało zresztą istotne, wyolbrzymiano punkty konfliktowe, a przede wszystkim oceniano konferencję z określonej pozycji światopoglądowej, co dla mnie, katoliczki, jest szczególnie przykre. Do udziału w programie zapraszano osoby, które nie tylko nie brały udziału w konferencji, ale wręcz o jej założeniach i celach niewiele wiedziały (jednoznacznie ją przy tym dyskredytując). w tej sprawie YWCA i inne organizacje złożyły ostre protesty m.in. na ręce premiera Oleksego i prezesa TVP.

Ekspres pekiński. Wyruszyło ich trzy: pierwszy z Warszawy (jechały nim Polki i delegatki z Europy Wschodniej), drugi z Paryża, trzeci z Helsinek. 8-dniowa podróż była bardzo pracowita: odbywały się warsztaty, dzięki którym się poznałyśmy, dowiedziałyśmy się sporo o problemach kobiet z innych krajów i mogłyśmy przygotować się do dalszej pracy. Na przykład Słowaczki postanowiły wykorzystać nasze doświadczenia w uzyskiwaniu od rządu prerogatyw dla organizacji pozarządowych, Chorwatki przygotowywały inicjatywy pokojowe, my zaś uznałyśmy, że niezbędna jest „kontynuacja ekspresu pekińskiego”, czyli nawiązanie współpracy regionalnej w naszej części Europy. Już w Huairou spotkało się 80 osób z tego pociągu i postanowiło wyłonić zespół łączniczek z 23 krajów regionu do opracowywania i przedstawiania na forach międzynarodowych wspólnego stanowiska w różnych kwestiach.

Chiny. Jak już mówiłam, wydawało się, że impreza na tak wielką skalę powinna odbyć się raczej w Paryżu czy w Nowym Jorku. Ale w tych tradycyjnych miejscach międzynarodowych spotkań obrady kobiet toczyłyby się przy obojętności otoczenia, które przywykło do ciągłych konferencji. w Chinach to było wydarzenie i choć telewizja chińska pokazywała tylko to, co i jak chciała pokazać, to już sam fakt codziennych relacji powiadamiał Chińczyków, że sprawy kobiet to sprawy ważne. Oficjalna delegacja chińska była wprawdzie niewielka (jak na liczbę ludności), bo ok. stuosobowa, a jej członkinie niewątpliwie odpowiednio dobrano i poinstruowano, ale ok. pięciu tysięcy Chinek i Chińczyków wraz z obsługą organizacyjno-techniczną miało możność nie tylko słuchać, ale i wypowiadać się na ok. 3,5 tysiąca warsztatach. Stykali się oni codziennie z delegatkami z całego świata i mogli z nimi prywatnie rozmawiać w kuluarach. Sądzę, że w sumie, z rodzinami i przyjaciółmi, którym przekazywali swoje wrażenia, stanowi to kilkanaście tysięcy osób. Jest to nikły ułamek ludności Chin, ale to już coś daje: inne spojrzenie, refleksję, ferment. Rozmawiałam z paroma Chinkami, opowiadałam m.in. o moich dzieciach (mam syna i dwie córki), o tym, że mój brat ma aż trzy córki i że jesteśmy z nich radzi i dumni. Widziałam, jakie wrażenie na moich rozmówczyniach robi to, że dziewczynka (a nawet kilka dziewczynek) nie jest dla rodziny nieszczęściem, ale radością.2

Na uboczu. Huairou znajduje się 60 km od Pekinu, w prześlicznej górzystej okolicy nad jeziorem, niedaleko Wielkiego Muru (pół godziny jazdy samochodem). Pomyślane zostało jako centrum wypoczynkowe, zabudowane kompleksem luksusowych hoteli, ale są tam i zwykli mieszkańcy, targowisko, dużo przytulnych restauracyjek. Nasze kontakty z ludźmi były utrudnione nie tyle ze względu na obstawę policyjną, ile z powodu bariery językowej. Gdyby forum organizacji pozarządowych odbywało się w Pekinie, to sądzę, że organizatorzy mieliby większe kłopoty z zakwaterowaniem, wyżywieniem i transportem, a nasze spotkania z Chińczykami też ograniczałyby się do uprzejmej wymiany uśmiechów. Przypomnę tylko, że w Pekinie odbyła się druga konferencja – w dniach 12-19 września obradowali tam przedstawiciele rządów (delegacji polskiej przewodniczyła minister Jolanta Banach, pełnomocnik rządu ds. kobiet, z którą przedstawicielki organizacji pozarządowych współpracowały przy przygotowaniu dokumentu końcowego – tzw. „Platformy działania”).

Oferta konferencyjna była niezmiernie szeroka. Obliczyłyśmy, że codziennie odbywało się ok. 600 warsztatów, nie licząc obrad plenarnych, paneli oraz sesji Trybunału. Przed tym Trybunałem kobiety składały wstrząsające zeznania. Były to świadectwa krańcowego poniżenia, krzywd często niewyobrażalnych w naszej szerokości geograficznej. Pokazano np. film dokumentalny ze współczesnego Jemenu, nakręcony podczas kamienowania kobiety. Innych przykładów oszczędzę Czytelnikom „Jednoty”.

W gronie tak różnorodnym pod względem kulturowym i obyczajowym za szczególnie cenne, budujące i wzbogacające uważam przede wszystkim bezpośrednie kontakty. Najcudowniejsza zaś była serdeczna atmosfera przyjaźni, wręcz miłości. Rozmawiałam np. z Iranką, która poprosiła mnie o polską monetę dla synka-numizmatyka. Podarowała mi potem książkę o tym, jak muzułmanki widzą swoją rolę w świecie w świetle Koranu, i spis organizacji kobiecych w Iranie. Tłumaczyła, dlaczego islam jest tak ważny dla ich tożsamości, a w pewnej chwili powiedziała coś, co głęboko zapadło mi w serce: „Zaufajmy kobietom, że one robiąc to, co robią, nigdy nie wystąpią przeciwko swoim dzieciom”. Dzięki tej konferencji doszłam do wniosku, że ideą feminizmu nie jest sprzeciw wobec mężczyzn, ale poczucie solidarności – w pierwszej kolejności z kobietami.

No właśnie, a w Polsce uważa się, że feministki to te wariatki, co nie noszą staników, żądają prawa do aborcji i chcą wszystkich przekonać, że nie są równe mężczyznom, ale lepsze od nich.

Wynika to z paru przyczyn: z sensacyjnych relacji z różnych manifestacji na Zachodzie, z niewątpliwego ekstremizmu niektórych ugrupowań oraz powierzchowności i męskiej niechęci w przedstawianiu niełatwych problemów. Ale przeświadczenie, że feminizm to agresja przeciwko mężczyznom, jest – moim zdaniem – zaprzeczeniem tego, co może on i co powinien ze sobą nieść: uświadomienie sobie przez kobiety istoty własnej kobiecości.

Ja sama miałam spaczone wyobrażenie na temat feminizmu i dopiero niedawno zaczęłam uważać się za feministkę. Dodam, że za feministkę katolicką, choć to sformułowanie może szokować. Wydaje mi się, że w skrajnym feminizmie przejawia się poczucie krzywdy. Często feministką zostaje się po jakimś złym przeżyciu: gdy darzony zaufaniem mężczyzna zawiódł, kiedy nie ma się dobrych wspomnień o ojcu... Bo jeśli doświadczenia są dobre, to nie potrzeba izolować się czy dystansować od mężczyzn.

Ja po prostu nie jestem agresywnie nastawiona do mężczyzn, przeciwnie – żywię do nich wiele przyjaznych uczuć i niewątpliwie – jak inne kobiety – dużo im zawdzięczam.

Chyba w Polsce nie mamy pozytywnych doświadczeń feministycznych. Niewiele jest przejawów kobiecej solidarności.

Bo nawet te kobiety, które zajdą wysoko, odcinają się od innych kobiet. w filozofii chińskiej, w taoizmie, wyróżnia się dwa czynniki życiowe: yang, pierwiastek męski, przejawiający się w sile, dynamizmie, rywalizacji, oraz ying – pierwiastek kobiecy: łagodność, cierpliwość, opiekuńczość. My zaś pozostajemy pod wpływem paternalistycznego modelu wychowania, w którym mężczyźni mają z definicji pozycję dominującą.

Na konferencji obserwowałam Afrykanki – one działają w grupie, bo sukces jednej kobiety jest także sukcesem pozostałych. Właśnie dzięki nim zrozumiałam, że feminizm to nie negatywna postawa wobec mężczyzn, ale pozytywna – wobec kobiet. I to nastawienie rozciąga się na cały rodzaj ludzki. Na jednym z warsztatów spotkały się Bośniaczki, Chorwatki i Serbki i opowiadały o tym, że żołnierz innej narodowości zabił im męża, brata czy syna. w końcu jednak oświadczyły: „Nie mówmy już o tym, co się stało z naszymi bliskimi, ale o tym, co zrobić, żeby inne kobiety tak nie cierpiały”. Chociaż więc poruszałyśmy całe mnóstwo problemów zdolnych odebrać chęć do życia, to jednak wrażenie, jakie wyniosłam z tego zgromadzenia, jest optymistyczne. Jestem przekonana, że przyszłość świata należy do kobiet.

Spodziewa się Pani nadejścia matriarchatu?

Nie matriarchatu lecz dopełnienia męskiego yang przez żeńskie ying. Nasza cywilizacja jest cywilizacją męską, techniczną. Gdy spytałam męża, co uważa za największe osiągnięcie XX wieku w zakresie techniki, odparł, że skonstruowanie rakiety, którą człowiek poleciał w Kosmos. Na to samo pytanie moja sąsiadka odpowiedziała: pralka automatyczna. Jest to przykład, jak odmiennie mężczyźni i kobiety patrzą na świat. Dokonaliśmy rzeczy niewiarygodnych, ale nie potrafiliśmy rozwiązać podstawowych problemów ludzkiej egzystencji w wymiarze choćby tylko materialnym: głodu, chorób, bezdomności, dostępności wykształcenia. Uważam, że kobiety umieją wykorzystać wiedzę i osiągnięcia techniki dla dobra, a nie do zniszczenia człowieka. Wieki XIX i XX to czas ruchów niepodległościowych i społecznych – one ukształtowały współczesną cywilizację. Ale tym, co wywrze zasadniczy wpływ na cywilizacyjne oblicze XXI wieku, jest – wedle mego przekonania – światowy ruch kobiet. Na tym polega ich misja.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Krystyna Lindenberg

1 Zob. „Co Wy na to?” we wrześniowej „Jednocie” – red.

2 Chinki, którym wolno urodzić tylko jedno dziecko (na wsi dwoje), poddają się badaniom prenatalnym dla ustalenia płci potomstwa Aborcje płodów żeńskich doprowadziły już do groźnego zachwiania proporcji płci – red.