Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 5/1990

15 lutego br. w lokalu redakcyjnym odbyła się dyskusja poświęcona przyszłości Polskiej Rady Ekumenicznej. Zaproszeni zostali przedstawiciele wszystkich Kościołów członkowskich Rady, ale – niestety – zabrakło na spotkaniu reprezentanta prawosławia i Kościoła polskokatolickiego. Dyskusja trwała wiele godzin. Materiał, który prezentujemy poniżej, jest opracowaniem redakcyjnym poszczególnych wypowiedzi, z tym że każda wypowiedź została autoryzowana.
W dyskusji udział wzięły następujące osoby: Ks. PIOTR DAJLUDZIONEK, członek Rady Naczelnej Kościoła Chrześcijan Baptystów, WŁADYSŁAW GINTER z Kościoła Mariawitów (świecki), redaktor czasopisma „Mariawita”, ks. ZBIGNIEW KAMIŃSKI, zastępca superintendenta naczelnego Kościoła Metodystycznego, KAROL KARSKI z Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, redaktor „.Studiów i Dokumentów Ekumenicznych”, ks. ADAM KLESZCZYŃSKI – pastor parafii metodystycznej w Warszawie, rektor Seminarium Teologicznego im. Jana Łaskiego i redaktor „Pielgrzyma Polskiego”, ks. WŁODZIMIERZ NAST, II proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej Św. Trójcy w Warszawie, pracownik Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, red. WŁODZIMIERZ ZUZGA, prezes Konsystorza Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Redakcja reprezentowana była w osobach KRYSTYNY LINDENBERG, BARBARY STAHLOWEJ i ks. BOGDANA TRANDY (wszyscy troje ewangelicy reformowani) oraz pracownicy redakcyjnej EWY JÓŹWIAK, katoliczki.

Ks. BOGDAN TRANDA – Celem naszego spotkania będzie próba znalezienia odpowiedzi na pytanie: czy Polska Rada Ekumeniczna jest potrzebna? Jeżeli tak, to dlaczego? A jeżeli nie, to co w zamian?
Najpierw kilka słów osobistych wspomnień. Z Polską Radą Ekumeniczną byłem związany od bardzo dawna, chyba od 1957 r., i długi czas w tej robocie tkwiłem. Najpierw zorganizowałem Komisję Młodzieży, potem Komisję Wychowania Chrześcijańskiego, obejmującą 4 sekcje: młodzieży, kobiet, ewangelizacji i szkół niedzielnych. Były to jeszcze czasy, gdy między grupami osób zaangażowanych w działalność Rady, także między członkami Prezydium, nawiązywały się bliskie więzi przyjaźni i braterstwa. Jednakże już wtedy brakowało rzetelnej pracy teologicznej, której rezultatem stałoby się doktrynalne zbliżenie między Kościołami. Później coraz więcej osób zaczynało się odsuwać od Rady i pracować poza jej strukturami, ponieważ coraz mniej zajmowała się ona sprawami, którymi powinna się była zajmować, a co gorsza – zdryfowała na wody, na których nie powinna się była znaleźć. Powiedzmy jasno, że była pod ścisłą kontrolą Urzędu ds. Wyznań, któremu chodziło o to, aby trzymać wszystkie Kościoły razem i odpowiednio nimi sterować.
Drugi zarzut, jaki można jej postawić, to ten, że nie wykonywała podstawowych czynności, które należą do jej istoty, mianowicie nie prowadziła dialogu ekumenicznego i nie poszukiwała kontaktów z Kościołami, które na drogę ruchu ekumenicznego jeszcze nie weszły. Podejmowaliśmy szereg bezskutecznych prób, aby to zmienić. Siady tego można znaleźć w dawnych rocznikach „Jednoty”. W dawnych, bo od dłuższego czasu przestaliśmy się wtrącać w sprawy Rady. Teraz, gdy biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego został jej prezesem, nastała trudna dla nas sytuacja. Część czasu potrzebnego Kościołowi odda on na usługi ekumenii. Nie żałowalibyśmy tego, gdyby udało mu się zrobić coś pożytecznego dla Kościołów i ekumenii. Można mieć nadzieję, że teraz, gdy zmienia się ogólny klimat i sytuacja w kraju, glos opinii , będzie wysłuchiwany i realizowany również w kwestiach kościelnych i ekumenicznych. W nadziei, że nasz głos zostanie wysłuchany, zaprosiliśmy Państwa na dzisiejsze spotkanie.
A więc: czym jest Polska Rada Ekumeniczna? Czego się po niej spodziewamy? Jakie zadania powinna spełniać? Czy jej istnienie ma sens? W pewnych kręgach, na przykład, postawiono tezę, że tę instytucję należy rozwiązać i na jej miejsce stworzyć zupełnie inną strukturę, i to już z udziałem przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego. Poddajemy te sprawy Państwu pod dyskusję.

BARBARA STAHLOWA
– Chciałabym inaczej ująć jedną kwestię z Księdza wypowiedzi. Mianowicie powiedział Ksiądz, że Rada była przez władzę wykorzystywana, aby Kościoły skupić i łatwiej nimi sterować. To prawda, ale trzeba jeszcze dopowiedzieć rzecz do końca. Usiłowano nas skupić, ale po to, aby wszystkich razem przeciwstawiać i wygrywać przeciwko Kościołowi rzymskokatolickiemu.
W związku z tym pojawia się pytanie, czy z takiego negatywnego programu instytucji ekumenicznej, której jedno z głównych zadań miało polegać na tworzeniu przeciwwagi wobec Kościoła rzymskokatolickiego, mogło cokolwiek pozytywnego wyniknąć?

Ks. WŁODZIMIERZ NAST
– Istotą ruchu ekumenicznego jest dążenie do jedności. Tymczasem przez te wszystkie lata można było odczuć to, co Pani Redaktor powiedziała: Kościół rzymskokatolicki był
traktowany jako społeczność, której się inne Kościoły przyglądały, z którą czasem niezbyt szlachetnymi metodami walczyły, sięgając niekiedy po stare argumenty z odległej przeszłości. Spotykaliśmy się w Tygodniach Modlitwy o Jedność, mówiliśmy sobie czasami rzeczy piękne, czasem zaprawione łyżką dziegciu, ale nic z tego nie wynikało w praktyce ekumenicznej. Myślę też o różnych enuncjacjach i oświadczeniach PRE, na przykład o jej stanowisku w sprawie listu polskich biskupów katolickich do biskupów niemieckich. Stanowiło ono w gruncie rzeczy przyłączenie się do kampanii potępiającej biskupów polskich.

Ks. ADAM KLESZCZYŃSKI
– Dzisiejszą dyskusją nie otwieramy nowej karty. Wielu duchownych i świeckich od dawna wypowiadało swoje krytyczne u-wagi pod adresem stylu działania PRE i systemu, jaki sobą reprezentowała. Ja również do nich należałem. Pytanie podstawowe: czy Polska Rada Ekumeniczna jest potrzebna? – należałoby uzupełnić: a jeśli tak, to jaka? Na pierwsze dałbym odpowiedź twierdzącą. Z drugim sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
Sądzę, że Rada jest potrzebna jako organizm łączący Kościoły mniejszościowe, jako wspólna płaszczyzna i forum wypowiedzi. Inna sprawa, na ile była ona dotąd rzeczywiście głosem Kościołów mniejszościowych, a na ile głosem władzy. Obecnie nadszedł dla niej czas „burzy i naporu”, kiedy zetrą się dwie tendencje: stare siły będą próbowały utrzymać dawny styl, a nowe siły (nie myślę tu o wieku działaczy ekumenicznych, ale o ich postawach i przekonaniach) będą próbowały ukształtować i wprowadzić w życie styl nowy. Wierzę, że Rada wyjdzie z tej próby zwycięsko właśnie pod wodzą nowego prezesa, ks. bp. Zdzisława Trandy, którego darzymy dużym zaufaniem.
Drugi powód, który w moich oczach uzasadnia potrzebę istnienia PRE, jest taki, że stwarza ona niewielkim Kościołom (które nie mogą bezpośrednio należeć do Światowej Rady Kościołów ze względu na zbyt małą liczbę wyznawców) możliwość członkostwa pośredniego.
Co do przyszłego kształtu PRE, to chciałbym powrócić do myśli, którą niejednokrotnie wypowiadaliśmy w czasach, kiedy nie było to popularne. Otóż wbrew teoretycznym założeniom PRE, w jej rękach i jej rękami próbowano ekumenizm zmonopolizować. Jakie były m.in. tego przyczyny, powiedziała już red. B. Stahlowa, więc nie będę ich tutaj powtarzał. Nieszczęsne próby zmonopolizowania ekumenizmu od lat starano się przełamywać dzięki inicjatywom i działaniom niezależnych grup ekumenicznych. Podskórny pluralizm ekumeniczny istniał od dawna. A dzisiaj, gdy dążymy do pluralizmu w całym życiu społecznym, tym gorliwiej należy wspierać różnorodne działania ekumeniczne, zarówno te dobre w obrębie Rady (bo przecież i takie były), jak też wszystkie inne, podejmowane poza tą strukturą, ale niekoniecznie wobec niej „konkurencyjne”, raczej pomocne. Myślę, Że nasze dzisiejsze spotkanie jest także skutkiem istnienia od dawna, w wielu miejscach i w różnych kręgach, owych niezależnych działań i myśli ekumenicznych.

KAROL KARSKI
– Chciałbym przestrzec przed ahistorycznym myśleniem. Krytyka, tu wyrażona, odnosi się przede wszystkim do ostatnich dziesięciu, piętnastu lat działalności PRE, a Rada istnieje od lat 45. Przebadałem tę sprawę na podstawie dokumentów i stwierdziłem, że pierwszy etap po II wojnie Światowej, lata 1945–1949, charakteryzował się ekumenią spontaniczną, przez nikogo nie manipulowaną i bardzo dobrze się rozwijającą. Sądzę, że – po pierwsze – wpływ na to miały skutki II wojny światowej. Wiele Kościołów przeżyło szok wywołany faktem, że nagle, i to znacznie, zmniejszyła się liczba ich członków. Po drugie – pamiętajmy, że ówczesny Kościół rzymskokatolicki był inny niż dzisiaj, że był agresywny i antyekumeniczny. W tej sytuacji małe społeczności chrześcijańskie szukały nawzajem w sobie oparcia, aby się wspólnie bronić. Później przyszły tzw. czasy stalinowskie. Władza nie życzyła sobie jakiejkolwiek działalności ekumenicznej. Rada nie została wprawdzie formalnie rozwiązana, ale praktycznie nie mogła działać. Taki stan utrzymywał się do października 1956 r. Dopiero wtedy zaczęły się pojawiać inicjatywy ekumeniczne. W pierwszych latach po 1956 r. PRE była jeszcze organizacją stosunkowo niezależną. Wpływ władz państwowych na obsadzanie stanowisk, a nawet na kierunek działalności, przychodzi dopiero na początku lat 60. Oczywiście jest prawdą, że kolejni prezesi Polskiej Rady Ekumenicznej – i biskup Niewieczerzał, i profesor Benedyktowicz, i biskup Narzyński, i superintendent Kuczma – zostawali prezesami przy akceptacji władz państwowych. Pierwszym swobodnie wybranym prezesem jest dopiero biskup Tranda. Niemniej jednak jestem głęboko przekonany, że gdyby w przeszłości była możliwość wolnych wyborów, gdyby władza się w nie mieszała, to biskup Niewieczerzał i tak zostałby prezesem Rady, bo był to człowiek, który miał autentyczne poparcie Kościołów. Natomiast wybór prezesa w stanie wojennym, w roku 1983, został dokonany pod zdecydowanym naciskiem władz państwowych i wbrew większości zwierzchników kościelnych. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. '
Choć władza państwowa miała dużo do powiedzenia, to jednak w przedziale wolności, jaki pozostawał, można było zrobić znacznie więcej, niż się robiło. Trzynaście lat pracowałem w Radzie, więc wiele rzeczy znam z autopsji. Przypominam sobie, że przed kilkunastu laty napisałem krytyczny, ale bardzo wyważony artykuł dla „Jednoty”. Jaki był efekt? Nikt z Prezydium nie ustosunkował się merytorycznie do postawionych w artykule zarzutów, a jeden z członków posłużył się takim argumentem, że skoro na Walnym Zgromadzeniu pan minister Urzędu ds. Wyznań pochwalił działalność PRE, to cóż tu pan Karski ośmiela się krytykować. W rezultacie dostałem naganę służbową. Wspominam ten incydent, aby zilustrować atmosferę, jaka wówczas panowała w Radzie – najlepiej było nic nie robić.
Kolejna sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę, to działalność oddziałów terenowych, które zawsze były zaniedbywane przez centralę. Powstawały tylko wtedy, jeśli na miejscu znalazło się kilka osób, które z własnej inicjatywy taki oddział chciały stworzyć. Wszystkie te oddziały miały i mają do dziś jedną wspólną wadę, mianowicie są sklerykalizowane. Świeckich zaprasza się Okazjonalnie na zebrania, ale nie pozwala. im się być współodpowiedzialnymi za pracę ekumeniczną. Warto by się nad tym głębiej zastanowić.
I wreszcie ostatnia sprawa. Osobiście byłbym temu przeciwny, aby PRE rozwiązać i utworzyć nową, już z udziałem Kościoła rzymskokatolickiego, ponieważ nastąpiłoby zachwianie proporcji i, w konsekwencji, zdominowanie małych Kościołów przez Kościół wielki. Wydaje mi się, że należałoby utrzymać dotychczasową Radę, pod warunkiem że nastąpiłyby poważne zmiany w jej strukturach. Może na czele powinien stać ktoś – świecki lub duchowny – z kompetencjami sekretarza generalnego na tyle rozległymi, aby Prezydium nie mogło krępować jego inicjatyw. Taka nowa Rada powinna maksymalnie rozwinąć kontakty z Kościołem rzymskokatolickim i traktować je naprawdę poważnie. Do tej bowiem chwili, cokolwiek działo się między Radą a Kościołem rzymskokatolickim, z reguły następowało z inicjatywy strony katolickiej. A więc: więcej inicjatywy z naszej strony, i to nie tylko na szczeblu centralnym, ale w oddziałach terenowych.

Ks. ZBIGNIEW KAMIŃSKI
– W toku tej dyskusji zaczyna się wyłaniać opinia, że coś takiego, jak Rada Ekumeniczna, jest potrzebne. Można się natomiast spierać, czy w dotychczasowej formie i czy na takich jak dotąd zasadach. Kościoły są w niej reprezentowane przez ich oficjalnych przedstawiciela. Oni jednak, z racji swoich obowiązków kościelnych, nie mogą działalności ekumenicznej poświęcać dość czasu i uwagi. Gdyby więc w przyszłości miały nastąpić zmiany w strukturze PRE, można by sugerować, aby Prezydium miało wyłącznie charakter honorowy, reprezentacyjny, konkretną zaś robotę ekumeniczną wykonywaliby ludzie autentycznie zaangażowani, którzy poświęciliby swój czas i siły tej idei. W przeszłości taka sytuacja była niekorzystna dla władzy, która wolała, aby w skład Prezydium wchodzili ludzie, którzy już raz zostali przez nią zaakceptowani na wysokim stanowisku kościelnym i w jakiś sposób sprawdzeni, tym więc łatwiej było nimi sterować także w tej organizacji.
Nawiązując do wypowiedzi red. Karskiego, który niezupełnie słusznie skrytykował oddziały terenowe PRE, chciałbym dorzucić kilka uwag jako człowiek, który przez 10 lat pracował w oddziale krakowskim i ma inne doświadczenia. Właśnie w oddziałach gromadzili się ludzie autentycznie zainteresowani ekumenią, pragnący działać dla jedności. Jednak przykład idzie z góry. Tak jak „górę” tworzyli duchowni, tak też działo się „na dole”. Powiedziałbym, że kierownictwo PRE obawiało się, ażeby do gremiów kierowniczych – zarówno na tej „górze”, jak i w oddziałach – nie przedostali się ludzie niezależni i samodzielni. Oto przykład. Przed paru laty udało nam się, tj. oddziałowi krakowskiemu, nawiązać bezpośrednie kontakty z Norymbergą, miastem partnerskim Krakowa. Dekanat ewangelicki w Norymberdze, pragnąc pogłębienia tych kontaktów, zaprosił nas do siebie. Rozpętała się burza: jak oddział śmiał na własną rękę podjąć kontakty zagraniczne, zarezerwowane wyłącznie do dyspozycji „centrali” i przez nią kontrolowane! Nasza delegacja pojechała, ale przybył tam również (nie wiem, w jakim charakterze – przyzwoitki czy innym?) ktoś z Warszawy, nawet nie był to członek Zarządu, lecz pracownik PRE.
Solidaryzuję się natomiast ze stanowiskiem red. Karskiego w sprawie członkostwa w Radzie Kościoła rzymskokatolickiego. Na pewno nie ma przeszkód natury teologicznej. Istnieje jedynie obawa, czy nie zdominowałby on środowiska ekumenicznego. Czy wtedy my, jako Kościoły mniejszościowe, nie poczulibyśmy się –• nie waham się użyć tego sformułowania – sterowani i manipulowani przez ten wielki Kościół?

Ks. WŁODZIMIERZ NAST
– Wprawdzie naszym celem jest mówienie o teraźniejszości i przyszłości, niemniej chciałbym wrócić do przeszłości i powiedzieć o tym, co było w niej dobrego. Mało kto wie, że w pierwszych latach powojennych prowadzona była praca teologiczna! W ,pościele Powszechnym”, organie ówczesnej Chrześcijańskiej Rady Ekumenicznej, ukazywały się artykuły wybiegające daleko w przyszłość, na polskim podwórku toczyła się dyskusja teologiczna na temat urzędu kościelnego, Eucharystii i Chrztu. Zabierali w niej głos przedstawiciele różnych nurtów protestantyzmu (z baptystami włącznie), a także nurtu starokatolickiego (mariawici). Wiele lat później powrócono do tych tematów na forum światowym – już w łączności z Kościołem prawosławnym i rzymskokatolickim – co zaowocowało ustaleniami zawartymi w znanym „Dokumencie z Limy”.

WŁADYSŁAW GINTER
-- Uważam, że Rada jest potrzebna i że w pewnym' okresie spełniła oczekiwania, jakie wiązały z nią Kościoły. Później – i z winy samej Rady, i z powodu obiektywnych warunków, w jakich jej przyszło pracować – zaczęły się dziać rzeczy, których pochwalić nie można. Moim zdaniem na dobro PRE należy zapisać m.in. fakt zmiany stosunku Kościoła rzymskokatolickiego do Kościołów mniejszościowych. Należy też wyraźnie odróżnić samą ideę instytucji ekumenicznej od ludzi, którzy tą instytucją kierowali. Ekumenizm jest znakiem czasu i Kościołom potrzebna jest organizacja ekumeniczna, pod warunkiem że zmieni się zupełnie styl jej działania.
Nawiązując do wypowiedzi ks. Kamińskiego muszę powiedzieć, że tak jak rozmaicie działała PRE, tak też różnie działały jej agendy terenowe. Z bliska przypatruję się oddziałowi łódzkiemu. Świeccy w tutejszych parafiach zupełnie nie odczuwają istnienia Rady, jakby działała ona w konspiracji. Tak więc bez zmiany programu, struktur, bez większego udziału świeckich, Rada pozostanie tylko „towarzystwem wzajemnej adoracji”.
Niemniej jednak uważam, że zinstytucjonalizowana forma współpracy Kościołów mniejszościowych (szczególnie w warunkach polskich) jest konieczna, ale nie może ona mieć charakteru przeciwwagi ani wobec Kościoła rzymskokatolickiego, ani wobec jakiegokolwiek innego Kościoła. Praca Rady powinna rozwijać się następująco: najpierw etap wzajemnego zainteresowania, później zbliżenia Kościołów, a dalej – jedność.
Myślę, że Kościół rzymskokatolicki obecnie wcale nie jest zainteresowany wejściem do Rady, ale wcześniej czy później, w takiej lub innej formie, zgłosi on swoje członkostwo. Uważam też, że bez niego ekunienia nie będzie pełna. Jest to Kościół, który znaczy bardzo wiele i ma ogromny autorytet w społeczeństwie, więc to, co w zakresie ekumenii robimy bez niego, zawsze będzie miało bardzo ograniczony zasięg i rezultaty.

KAROL KARSKI
– Ja jednak uważam, że dla obu stron dotychczasowy status byłby lepszy. Owszem, wzmacniajmy maksymalnie wzajemne kontakty, ale nie dążmy do członkostwa.

Ks. PIOTR DAJLUDZIONEK
– Po wojnie idea ekumeniczna zdawała egzamin w praktyce, a sama-Rada pomogła Kościołom mniejszościowym zorganizować na nowo ich życie. Ale, oczywiście, sytuacja ekumeniczna w naszym kraju, także stosunki między Kościołami należącymi do PRE dalekie były od doskonałości... Żałuję, że nie ma tutaj przedstawiciela Kościoła prawosławnego, bo chcę powiedzieć, że także ten Kościół, który na Białostocczyźnie stanowi większość, przejawiał postawy nieekumeniczne wobec tych, którzy byli mniejsi od niego. Wiem coś o tym jako baptysta, który spędził tam 30 lat życia. Jest w tym jakaś prawidłowość, że jeśli Kościół urasta do potęgi, to zaczyna dyskryminować inne społeczności.
Z ękumenią w Polsce jest podobnie jak z, „pieriestrojką” w Związku Radzieckim: na górze szumi, ą na dole cicho. Na Białostocczyźnie do dzisiaj nie ma oddziału PRE, bo 'rzekomo nie było go z kim robić.
Ja jestem zwolennikiem idei ekumenicznej i jej obrońcą. Z tym, że wierzę w ekumenię praktyczną, ą nie w teoretyczną, taką hałaśliwą. Kościół Kościołowi powinien pomagać. Na przykład myśmy w Białymstoku przez wiele lat gościli w naszej kaplicy bezpłatnie społeczność ewangelicko-augsburską, traktując to jako normalne dobrosąsiedzkie stosunki z bratnim Kościołem.
W naszym Kościele też odzywały się głosy za wystąpieniem z PRE, gdy poszła ona na układy z władzami. Osobiście jednak uważam, że mimo wszystko Rada powinna istnieć dalej, pod warunkiem że nastąpią zmiany. Z katolikami zaś nie byłbym skłonny wiązać się blisko ze względu na ogromną dysproporcję. Tu, w Warszawie, te kontakty wyglądają inaczej niż na prowincji, gdzie albo w ogóle nas się nie zauważa, albo źle traktuje.

WŁODZIMIERZ ZUZGA
– Chcę nawiązać do wypowiedzi ks. Kleszczyńskiego, który się spodziewa, że teraz nastąpi w PRE starcie dwóch sił: zwolenników dawnego i nowego stylu. Otóż ja na wynik starcia patrzę pesymistycznie. Dlaczego? Bo na zwycięstwo „nowego” nie pozwoli struktura Rady. Ks. bp Zdzisław Tranda jest osobą, która teoretycznie mogłaby uratować autorytet tej instytucji i zapewne taką motywacją kierowali się ci, którzy go wybrali. Ale czy będzie to możliwe? Autorytet Rady i jej działalność zależy od wielu osób. A części z nich nie da się wymienić przy obecnym statucie, inne może dałoby się zmienić, ale nie wiem, czy i jak zostanie to -zrobione. Wielu ludzi w Polsce, a także za granicą (osobiście zetknąłem się z takimi opiniami), uważa za konieczne wymianę garnituru osób stojących na czele PRE lub pełniących w niej jakieś funkcje. Mam na myśli również niektórych pracowników Rady.
Spójrzmy teraz na Prezydium PRE. Tworzą je duchowni – zwierzchnicy kościelni. Jedni z nich są w swoich Kościołach wybierani na całe życie, drudzy do emerytury, jeszcze inni na długoletnie kadencje. Nie wszyscy oni musieli od Boga otrzymać dar myślenia i działania ekumenicznego, ale wszyscy – z racji swego urzędu – zajmują miejsca w Prezydium PRE. I tutaj już kryje się błąd. I oni się męczą, i inni z nimi się męczą, bo statut nie zezwala na zmianę. Należałoby zatem rozpocząć od zmiany dotychczasowego statutu, czyli od zmiany tej organizacji na inną. Chodzi md o rodzaj forum ekumenicznego, które skupiałoby i duchownych (niekoniecznie zwierzchników Kościołów), i świeckich, także katolików, pod warunkiem, że odpowiednie mechanizmy zabezpieczałyby równość praw delegatów, tzn. równość praw Kościołów, niezależnie od liczby ich wyznawców. O co w gruncie rzeczy chodzi? O to, żeby w tej organizacji – czy ją nazwiemy Forum Ekumenicznym, czy Polską Radą Ekumeniczną – działali autentyczni ekumeniści. A jest ich w Polsce około setki.
Pytanie brzmi: czy jest możliwe utworzenie takiej organizacji ekumenicznej, w której ci autentyczni ekumeniści mogliby działać i zarazem reprezentować podobnie myślące osoby ze swego środowiska wobec reszty społeczeństwa i wobec zagranicy? W skład takiej organizacji mogłyby także wejść już istniejące struktury, np. PRE z zasiadającymi w niej zwierzchnikami Kościołów. Takie rozwiązanie też uważam za możliwe, Nie widzę natomiast szans dla autentycznej ekumenii w dotychczasowej strukturze PRE. Jeżeli chcemy zachować starą formę, musimy zmienić twarze, wiele twarzy.
Jak widzę główne cele takiego Forum czy odnowionej Polskiej Rady Ekumenicznej? Pierwszy – to współpraca teologiczna i praktyczne budowanie jedności chrześcijan na wszystkich poziomach. Drugi – obrona pluralizmu w Polsce, a szerzej – obrona praw człowieka, bo pluralizm wiąże się z tymi prawami. Jest to szczególnie istotne w obecnej sytuacji, kiedy w Polsce ujawniają się siły nacjonalistyczne i w ogóle niedemokratyczne.

Ks. ZBIGNIEW KAMIŃSKI – Zgadzamy się więc wszyscy, że jakaś organizacja ekumeniczna jest potrzebna, ale jaka ma ona być? Widzę możliwość działania dwutorowego: Rada skupiająca- Kościoły, które działałyby w niej przez swoich przedstawicieli, oraz drugie gremium – bądź to w postaci komisji, bądź organizacji zupełnie niezależnej o charakterze forum ekumenicznego – które skupiałoby indywidualnych ludzi i inspirowało działanie organizacji zrzeszającej Kościoły.
Gdyby istniały i rzetelnie pracowały w Radzie różne komisje ekumeniczne, widziałbym w nich udział również przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego, nawet gdyby prezentowali jedynie własne stanowisko, a nie oficjalną opinię swojego Kościoła.

KRYSTYNA LINDENBERG – Chciałabym przypomnieć, że Kościołem jesteśmy my wszyscy, a nie tylko duchowni i zwierzchnicy. Podstawą Kościoła jest lud Boży. Pragnę uprzytomnić Państwu, Panom, że 70% wyznawców wszystkich Kościołów chrześcijańskich to kobiety, a w Polsce może nawet więcej. Otóż niektóre działania ekumeniczne, np. Światowy Dzień Modlitwy Kobiet, obchodzony w Polsce od 30 lat, narodziły się poza strukturą PRE i z inicjatywy kobiet. Z czasem podjęła to zadanie Komisja Pracy Kobiet przy PRE i dalej je konsekwentnie wykonuje. Dzięki temu nawiązały się i wzmocniły kontakty między kobietami.
Czy w PRE koniecznie muszą być obecni dostojnicy? Ja uważam, że niesłychanie ważne są komisje, ponieważ to one tworzą płaszczyznę, na której świeccy mogą prowadzić pracę ekumeniczną. I to jest dziś najważniejsze.
Ponadto chcę zwrócić uwagę, żeby w poszczególnych Kościołach w większym stopniu dopuszczać do głosu kobiety, bo one mogą dla ekumenii zrobić bardzo wiele dzięki bezpośrednim przyjacielskim kontaktom, dzięki znajomości trudnych problemów, które niekiedy bardziej dotyczą kobiet niż mężczyzn, dzięki – wreszcie – dobrej znajomości życia. Ekumenia nie może być – podobnie jak całe nasze życie duchowe – oderwana od życia społecznego. A życie społeczne jest w tej chwili bardzo zróżnicowane i niesie. wiele problemów trudnych – i dla polskich rodzin, i dla polskich kobiet. W tych sprawach kobiety mogą się lepiej porozumieć i wnieść w ich rozwiązanie swój specyficzny wkład, swoje wartości duchowe. Nie chciałabym więc, aby przyszła Rada Ekumeniczna była tylko porozumieniem mężczyzn.
Dodam jeszcze, że Światowy Dzień Modlitwy Kobiet odbywa się nie tylko w Warszawie – idea ta' dotarła do różnych oddziałów PRE, gdzie takich spotkań przedtem nie było: na Śląsk, do Olsztyna, Bydgoszczy, Krakowa.

BARBARA STAHLOWA – Mówiono już tu, że praca teologiczna w PRE jest bardzo zaniedbana. Ja nie jestem teologiem, lecz filologiem, i może dlatego nie mogę pojąć, że przez czterdzieści kilka lat powojennych Kościoły należące do Polskiej Rady Ekumenicznej i Kościół rzymskokatolicki nie znalazły wspólnej formy wypowiedzi i nie zdobyły się na wspólne stanowisko w żadnej sprawie, nawet w obliczu tak dramatycznych okoliczności i sytuacji, przez jakie nasz naród przechodził. Dlaczego nie umiemy (nie chcemy?) przemówić jednym głosem jako chrześcijanie?. Tu powracam do Komisji Pracy Kobiet, która przed kilku laty chciała zająć się trudną i ważną kwestią społeczną – problemem przerywania ciąży. Proszę sobie wyobrazić, że jeden z urzędników PRE oświadczył: „Proiszę przestać się tym zajmować. Wystarczająco dużo krzyku wokół tej sprawy robią katolicy!” Dochodzi wskutek tego do absurdalnej sytuacji, jak gdyby tylko Kościół katolicki był przeciwny przerywaniu ciąży i chronił życie nienarodzonych, a pozostałe Kościoły chrześcijańskie z tym się godziły! A tu przecież chodzi o setki tysięcy istnień, o dzieci zabijane w łonie matki. To jest nasz wspólny problem.

KRYSTYNA LINDENBERG – Teraz jest problem stosunku społeczeństwa do ludzi chorych na AIDS...

BARBARA STAHLOWA – Tak, i wydaje się, że jest to następna sprawa, która powinna zjednoczyć w działaniu wszystkie Kościoły.

Ks. BOGDAN TRANDA – Mimo wszystkich zastrzeżeń, potrzeba nam jakiejś płaszczyzny, na której moglibyśmy porozumiewać się z Kościołem katolickim, korzystać z jego doświadczeń. Jeśli jeden Kościół – czy to rzymskokatolicki, czy luterański, czy nasz, czy prawosławny – posiada jakąś dobrze prowadzoną agendę, to inne Kościoły mogłyby z niej korzystać, wspierając się wzajemnie i pomagając sobie dla dobra sprawy.
Jak wynika z dotychczasowej dyskusji, PRE jest potrzebna jako. struktura ekumeniczna, a pomysł jej rozwiązania i powołania w zamian czegoś innego wydaje się chyba nierealny.

BARBARA STAHLOWA – Dlaczego? Ona może umrzeć śmiercią naturalną. W chwili obecnej sama zmiana prezesa nic PRE nie pomoże, bo jest to organizacja w społeczeństwie skompromitowana-. Musi ona naprawdę głęboko się zmienić, aby pozyskać na nowo zaufanie.

Ks. BOGDAN TRANDA – Tak. Rada wymaga gruntownej przebudowy od wewnątrz. Nie o zmianę szyldu bowiem chodzi. Chciałbym więc prosić o wypowiedzi, w jakim kierunku należałoby zmiany prowadzić, co i dlaczego trzeba zmienić?

WŁADYSŁAW GINTER – Odniosłem wrażenie, że kiedy mówimy „Rada”, to myślimy „ludzie”. Wydaje mi się, że przede wszystkim trzeba zmienić ludzi. Nie zgadzam się jednak z sugestią pana prezesa Zuzgi, żeby zwierzchnicy Kościołów nie wchodzili w skład Prezydium Rady. Gdyby bowiem ich miejsce zajęli świeccy i entuzjaści duchowni, to jaki byłby stosunek Kościoła rzymskokatolickiego do takiej Rady? Jaki byłby stosunek ekumenicznych organizacji zagranicznych? Wydaje mi się natomiast bezsprzecznie sprawą ważną, żeby do tej organizacji weszli ludzie świeccy. Bo w tej chwili jest to ekumenia duchownych,

Ks. ADAM KLESZCZYŃSKI
– Niewiele ponad miesiąc upłynęło od Walnego Zgromadzenia PRE. Dało się tam zaobserwować ścieranie się „starego” z „nowym”. Chciałbym przypomnieć, jakie ogromne o-pory wzbudziło to, że przedstawiciel Kościoła ewangelicko-reformowanego ośmielił się zaproponować tajne wybory. A jednak przegłosowaliśmy ten wniosek, postawiliśmy na swoim i tajne wybory się odbyły. Następnie próbowano prerogatywy Walnego Zgromadzenia przenieść na Prezydium Rady. Też bez powodzenia. O czym to świadczy”? O tym, że „stare” ściera się z „nowym” i że możliwe jest zwycięstwo „nowego”.
Przechodzę teraz do odpowiedzi na pytanie ks. Trandy. Zgadzamy się wszyscy, że trzeba zmienić statut. Podobno już się go zmienia. Niestety, nie wiemy, kto to robi. Tymczasem, jeśli PRE zmienia swoje wewnętrzne prawo, może to czynić pod warunkiem, że współdziałają w tym wszyscy jej członkowie, czyli siedem Kościołów (przypominam, że członkami Rady są Kościoły, nie osoby). Pytanie, czy one wszystkie są zaangażowane w pracę nad zmianą statutu? Wiem, że nie. Dalej: w komisji, która statut zmienia, powinny być z każdego Kościoła po dwie osoby: duchowna i świecka, znające się na ekumenii i na prawie, i będące w stanie statut tak przebudować, aby odpowiadał i nam wszystkim, i zarazem potrzebom naszych czasów.
Kolejna sprawa to zmiany personalne. Wreszcie nadszedł czas, aby niektóre osoby zreflektowały się, że to już koniec ich pseudoekumenicznej działalności, i żeby zostały zastąpione przez ludzi, którzy mogą wnieść nowego, świeżego, naprawdę ekumenicznego ducha. Uważam za rzecz potrzebną, aby zwierzchnicy Kościołów stanowili Prezydium, bo to nadaje Radzie odpowiednią rangę, ale nie może być tak, żeby zwierzchnicy Kościołów decydowali o wszystkim i określali kierunek prac Rady.
Polska Rada Ekumeniczna, naprawdę odrodzona i odnowiona nie tylko pod względem litery prawa, ale przede wszystkim pod względem ducha i – nie zawaham się użyć tego słowa – odrodzona przez Ducha Świętego, mogłaby się stać właściwym miejscem współpracy i kontaktów międzykościelnych. Pod warunkiem wszakże, że bardziej będziemy słuchali Ducha Świętego niż podszeptów Jego przeciwnika, którym jest szatan. Czy niektórych działań PRE w przeszłości rzeczywiście nie wolno nam traktować w kategoriach działania sił szatańskich? Niech więc przyszła Rada odnowi się w Duchu Świętym, a wtedy te sprawy z przeszłości, które dzisiaj tu przez nas zostały wymienione i potępione – przestaną być problemami.

KAROL KARSKI – To, co zaproponował pan Zuzga, jest przykładem sporu, który trwa tak długo, jak długo istnieje ruch ekumeniczny. W naszych warunkach korzystniejsze zarówno dla stosunków wewnątrzkrajowych, jak i dla stosunków z ekumenizmem światowym jest jednak istnienie organizacji skupiającej Kościoły. W jej Prezydium nie muszą zasiadać zwierzchnicy Kościołów. Byłoby lepiej, gdyby każdy Kościół delegował swego oficjalnego przedstawiciela, zainteresowanego pracą ekumeniczną. Takie Prezydium miałoby oficjalne poparcie Kościołów, a jednocześnie gromadziłoby ludzi, którzy rzeczywiście chcą coś dla ekumenii robić,

EWA JOZWIAK – Ideałem byłoby delegowanie do Rady osób łączących w sobie cechy zarówno ekumenisty teoretyka, jak i praktyka. Wydaje mi się, że nie należy się tak bardzo obawiać udziału w Prezydium ludzi świeckich czy też duchownych nie będących zwierzchnikami Kościołów. Właśnie obawa przed świeckimi rodzi podział, o którym wspominał pan Ginter, podział na ekumenię duchownych i ekmenię świeckich. Świeckich nie dopuszcza się do głosu, gdyż nie wiadomo, co zrobią, co powiedzą – są to osoby niewygodne, gdyż są niezależne od istniejących struktur kościelnych. Nie można zatem wobec nich stosować żadnych sankcji ze strony Kościoła instytucjonalnego. Myślę, że nie należy obawiać się świeckich – ani mężczyzn, ani kobiet. Trzeba przede wszystkim postawić na ludzi z ekumeniczną „anteną nadawczo-odbiorczą”. Wspomniano tu o współpracy PRE z osobami odpowiedzialnymi za ekumenię w Kościele rzymskokatolickim, między innymi z referentami ekumenicznymi. Ta współpraca może wyglądać różnie, bo bywa i tak, że referentami są osoby mianowane, ale nie zawsze posiadające ekumeniczne zainteresowania. A przecież ten rodzaj współpracy wymaga wiele poświęcenia, osobistego zaangażowania i cierpliwości. Zdarza się jednak, że na terenie diecezji obok nieekumenicznego referenta ds. ekumenizmu wspaniale działają ekumeniczne grupy świeckich. Warto na to zwrócić uwagę.
Padło tu wiele słów krytycznych pod adresem PRE i niektórych osób kolaborujących z komunistycznym rządem. Nie chcę ich bronić, a jedynie zwrócić uwagę na to, że do takich postaw często przyczynialiśmy się – wprost lub pośrednio – my, rzymscy katolicy, pełni triumfalizmu, ślepi na obecność małych Kościołów i Wspólnot, głusi na ich problemy. Owszem, Radzie potrzebna jest zmiana osób i zmiana statutu. Ale przede wszystkim potrzebna jest zmiana mentalności, totalna przemiana w chrześcijańskim myśleniu (postulat ten odnoszę również do Kościoła rzymskokatolickiego), otwarcie się na działanie Ducha Świętego, o czym mówił ks. Kleszczyński.

Ks. BOGDAN TRANDA
– Chciałbym, abyśmy podjęli teraz próbę odpowiedzi na następujące pytania: czym PRE powinna się zajmować, jakie poruszać zagadnienia, jakie obejmować pola pracy?

Ks. PIOTR DAJLUDZIONEK
– Już wcześniej wspomniałem, że powinniśmy sobie pomagać w różnorodny sposób. Myślę o międzykościelnej pomocy wydawniczej, drukarskiej, seminaryjnej, o współpracy młodzieży, o pomocy prawnej itp. A ponadto powinny nas łączyć wspólne modlitwy i działalność ewangelizacyjna.
I jeszcze jedno. Kiedy w telewizji widzę, że przy różnych okazjach pojawia się ksiądz z kropidłem lub opłatkiem (jak np. w Sejmie i Senacie) – to przypominają mi się czasy przedwojenne i boję się, że to, co wtedy przeżywaliśmy, mogłoby dziś powrócić. Dlatego potrzebne jest forum, na którym moglibyśmy występować wszyscy razem i które by nas reprezentowało. Na przykład, podczas uroczystości opłatka w Sejmie obok Księdza Prymasa, moim zdaniem, powinien być obecny Prezes PRE.

Ks. BOGDAN TRANDA
– Chciałbym skomentować tę wypowiedź. Katolików jest 95% w naszym kraju i zrozumiale, że muszą być widoczni – i W radiu, i w TV, i na rozmaitych „pokropkach”. Niemniej jednak przedstawiciele innych wyznań są również obecni, i to w stopniu większym, niż wynikałoby z proporcji. Oto kilka przykładów: „Wiadomości” telewizyjne duży fragment poświęciły świętom Bożego Narodzenia obchodzonym przez prawosławnych w innym terminie; „Telewizyjny Kurier Warszawski” prezentował wybitne czasopisma niskonakładowe i zaprosił na antenę „Jednotę”; pokazano w TV zebranie senackiej Komisji Łączności z Polakami za Granicą (w sprawie zmiany Towarzystwa Polonia), na które prezes Polskiej Rady Ekumenicznej został zaproszony i zasiadał w prezydium obok przewodniczącego tego zebrania, marszałka Senatu, prof. Andrzeja Stelmachowskiego.
Z drugiej strony, i w tym się zgadzam z przedmówcą, istnieje niebezpieczeństwo, że Kościół rzymskokatolicki ulegnie pokusie „jedności”, tzn. uzna się za jedyny Kościół w naszym kraju. Dlatego trzeba u-trzymywać kontakty z hierarchią Kościoła rzymskokatolickiego, z ludźmi pióra z Kościoła rzymskokatolickiego, z posłami i senatorami – po to, aby uświadamiać im znaczenie mniejszości – nie tylko narodowych, ale także wyznaniowych. Trzeba przyznać, że obecny rząd i siły, które ten rząd wyniosły, głównie „Solidarność”, mają świadomość – może nie zawsze dostatecznie wyartykułowaną – istnienia takich mniejszości. Pamiętajmy jednak, że nigdy mniejszość, jaką i my stanowimy, nie będzie równorzędnym partnerem dla większości.
Nie trzeba więc narzekać i biadolić, ale robić konkretne rzeczy. I wtedy będzie nas widać.

WŁODZIMIERZ ZUZGA
– Najbardziej niebezpieczne dla ruchu ekumenicznego w Polsce są ugrupowania .nacjonalistyczno-chadeckie, na razie wprawdzie liczebnie słabe, ale o potencjalnie dużej sile oddziaływania na społeczeństwo, które jest podatne na ich hasła. Dążąc do zbliżenia z Kościołem katolickim, możemy poprzeć inne – zdrowe siły, reprezentowane m.ki. w Komitetach Obywatelskich. Tam katolicy są na ogół otwarci i jeżeli nawet niewiele wiedzą o mniejszościach wyznaniowych, to chcą się dowiedzieć. Przed laty właśnie takie siły sprawiły, że w postulatach gdańskich pojawił się i ten o mniejszościach wyznaniowych, chyba nie do końca zrozumiały dla większości społeczeństwa.

Ks. ADAM KLESZCZYŃSKI – Oprócz tego, co już zostało powiedziane, widziałbym trzy sfery działań przyszłej Rady.
Po pierwsze, Rada powinna być instrumentem działania Kościołów. W przeszłości praktyka bywała inna: Rada chciała dominować nad Kościołami, mówić ponad Kościołami i zamiast Kościołów. Zdarzało się, że kierownictwa i środowiska kościelne dowiadywały się o pewnych jej deklaracjach lub oświadczeniach z telewizji, z „Życia Warszawy”, a czasem jeszcze gorzej, bo z „Trybuny Ludu”. Rada przestawała być instrumentem Kościołów i niekiedy próbowała stać się ich zwierzchnikiem. Przyszła Rada powinna stanowić platformę wypowiedzi i to nie na tematy polityczne, bo tych było zbyt wiele, ale etyczno-społeczne, już tu dziś wspomniane, takie jak przerywanie ciąży, AIDS, alkoholizm... Kościoły zawsze mówiły i będą mówiły w swoim imieniu, ale ich głosy mogłyby być wzmocnione, gdyby Rada zechciała stać się ich „megafonem”.
Druga sfera działania przyszłej Rady to rzetelna praca teologiczna. Sądzę, że na tym polu mamy sobie wzajemnie wiele do powiedzenia.
Trzecia płaszczyzna to kontakty z Kościołem rzymskokatolickim. Chodzi o to, aby Kościoły mniejszościowe mogły utrzymywać z nim nie tylko bezpośrednie stosunki na płaszczyźnie Kościół-Kościół, ale też razem występować jako jedna strona dialogu.

Ks. BOGDAN TRANDA – Wielu hierarchów katolickich nie czuje żadnej potrzeby ekumenicznego zbliżenia i postępuje tak, jakby nie istniały w naszym kraju inne Kościoły. Problem dla nich nie istnieje. Zadanie przyszłej Rady powinno więc polegać na tym, żeby im to uświadomić. I jeszcze jedno. Jeżeli możemy coś wspólnie robić, róbmy to wspólnie. Nie organizujmy odrębnych uroczystości, jakby konkurując ze sobą, jak to miało miejsce np. w 70-lecie odzyskania niepodległości czy też w 50. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Trzeba największemu Kościołowi w Polsce otwierać oczy na fakt, że my tu jesteśmy, że tak samo czujemy i myślimy, że jesteśmy członkami tego samego narodu z takimi samymi prawami.
Wydaje mi się, że stanowimy grono wystarczająco reprezentatywne, aby przedstawić Radzie propozycje zmian, o których była tu mowa. Zgodni jesteśmy co do tego, że jest potrzebna jakaś płaszczyzna współpracy Kościołów mniejszościowych. Co do u-działu przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego w tej organizacji nie uzyskaliśmy” jednomyślności. Panuje natomiast wśród nas zgoda, że Rada musi zmienić nie tylko swoje oblicze, ale swoją osobowość, to znaczy statut, strukturę, osoby. Nowa struktura powinna umożliwić uaktywnienie osób świeckich, kobiet i tych wszystkich, którzy są zainteresowani ruchem ekumenicznym. Oficjalne osobistości niech jej patronują.
Dziękujemy naszym gościom. Mamy nadzieję, że z tych wspólnych przemyśleń urodzi się coś nowego.

Oprac. K.L. i B.St.