Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1-2 / 1989

Poniższy tekst jest skróconym (autoryzowanym) zapisem rozmowy, która odbyła się w redakcji 1 grudnia ub. r. Wzięli w niej udział: KS. MIECZYSŁAW CIEŚLAR, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Pabianicach, wykładowca ChAT, KS. ROMAN INDKZE.TCZYK. proboszcz parafii rzymskokatolickiej Dzieciątka Jezus w Warszawie, KS. MAREK IZDEB3KI, duszpasterz parafii ewangelicko-reformowanych w Kucowie i Bełchatowie, KS. ALEKSANDER KIRCUN, były długoletni prezes Kościoła Chrześcijan Baptystów, senior ruchu ekumenicznego, K3. SUP. ADAM KLESZCZYNSKI, zastępca superintendenta naczelnego Kościoła Metodystycznego, pastor zboru warszawskiego, rektor seminarium teologicznego, redaktor naczelny „Pielgrzyma Polskiego”, KS. HENRYK PAPROCKI z Kościoła Prawosławnego, wykładowca Seminarium Duchownego, oraz zespół redakcji w składzie: EWA POKORSKA, BARBARA STAHLOWA, KS. BOGDAN TRANDA. W końcowej części rozmowy uczestniczyli – jako obserwatorzy – dwaj dziennikarze katoliccy – Grzegorz Polak i Jan Turnau.

 

KS. BOGDAN TRANDA – Witam serdecznie gości przybyłych na nasze redakcyjne spotkanie, na którym będziemy rozmawiać o ekumenii. W „Jednocie” w ogóle sporo miejsca poświęcamy sprawom ekumenicznym, a więcej niż zazwyczaj – w numerze styczniowym, ze względu na światowy Tydzień Modlitwy o Jedność Chrześcijan. I naszą rozmowę chcemy wydrukować właśnie w przyszłorocznym, pierwszym numerze.
Zacznijmy może od dość rozpowszechnionego poglądu o kryzysie w ruchu ekumenicznym. Mamy z nim do czynienia czy nie? Moje własne obserwacje wskazują na to, że ekumenizm „na górze” jakby przywiądł. Jeśli spojrzymy na różne ekumeniczne poczynania tutaj, w Warszawie, i w całym kraju z perspektywy paru lat, to zobaczymy, że pod pewnymi względami dużo zmieniło się na niekorzyść, właśnie jeśli chodzi o tę „górę”. Nie widać imprez organizowanych przez oficjalny ruch ekumeniczny, a jeśli się coś już odbywa, to najczęściej bez udziału wyższego duchowieństwa. Jak zaś wygląda na co dzień ekumenia „na dole”, w parafiach? Jak układają się stosunki między szeregowymi wyznawcami różnych Kościołów chrześcijańskich? O tym właśnie przede wszystkim chcielibyśmy dzisiaj mówić. I tu sytuacja nie jest chyba najlepsza, przy czym mam na myśli nie tylko wzajemne odniesienia między Kościołem rzymskokatolickim a Kościołami .. mniejszościowymi, bo wśród tych ostatnich też różnie bywa. Nie jest chyba dobrze na Białostocczyźnie, nie jest dobrze na Śląsku Cieszyńskim, gdzie kłopoty ma szczególnie Kościół Ewangelicko-Augsburski z pewnymi wyznaniami, które łowią ryby we wzburzonej lub raczej zmąconej przez siebie wodzie. A jak się układają stosunki między Kościołami ewangelickimi sensu stricto, tzn. luterańskim i reformowanym? Formalnie ustawione są one prawidłowo, że wspomnę odnowioną Ugodę Sandomierską (1570-1970), i w niektórych parafiach współpraca przebiega bardzo dobrze. Ale nie we wszystkich i nie zawsze. Wspomnę też (jako przykład, że nie wszędzie i nie zawsze ewangelicy zajmują właściwe stanowisko) dość przykrą sprawę związaną z przystąpieniem metodystów do Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego. Rzecz wprost niewiarygodna, że poważnie i burzliwie dyskutowano nad tym, czy osoby wyznania metodystycznego mogą znaleźć się w Towarzystwie. Dowodzi to, że ludzie nie zostali dostatecznie przygotowani, wychowani do ekumenizmu. Nie potrafimy myśleć o członkach innego Kościoła jak o braciach. Ciągle jeszcze jesteśmy pełni rezerwy, nastawieni na atak lub obronę, a nie na współpracę, Jednocześnie zaś brak nam tej gorliwości, tego zapału, jaki nam towarzyszył, gdy tworzyliśmy zręby ekumenii. Jeśli nie potrafimy się jeszcze kochać, to przynajmniej się szanujmy, jak napisał jeden z naszych autorów. Radzibyśmy wysłuchać na ten temat opinii naszych gości.

KS. ROMAN INDRZEJCZYK – Z poglądem o kryzysie czy zastoju w ekumenizmie trochę bym polemizował. Ten zastój jest bowiem tylko pozorny. „Góra” nie bardzo wie, co z ekumenizmem dalej zrobić. Czekała na większe efekty, chyba niesłusznie, bo jak wielkie mogą one być na pierwszym etapie. Na to potrzebne są lata... Niektórzy zaś boją się – jedni po cichu, a inni nawet głośno wyrażając takie obawy – że ekumenizm może prowadzić do indyferentyzmu, zwłaszcza że nie jesteśmy przygotowani do tego, żeby wyczuć różnice między jednym a drugim. Toteż tu i ówdzie zdarza się i tak, że księża uczestniczą wprawdzie w spotkaniach ekumenicznych, ale jednocześnie nieoficjalnie mówią swoim wyznawcom: „za bardzo to się w to nie włączajcie”. A niektórzy chodzenie do innego Kościoła uważają wręcz za zdradę. Niemniej jednak ekumenizm się rozwija, i to właśnie „na dole”. Przeciętni ludzie nie posługują się terminem „ekumenizm”, ale coraz bardziej rozszerza się wzajemny szacunek, zrozumienie i pogłębiają kontakty między ludźmi różnych wyznań. Nie jest tak źle. Nie znam regionu białostockiego, ale słyszałem o istniejących tam konfliktach. Podobnie jest na Śląsku. Trudno jednak powiedzieć, na ile konflikty te mają charakter wyznaniowy, a na ile narodowościowy. Na Białostocczyźnie mieszkają – jak wiadomo – nie tylko katolicy i prawosławni, ale także Polacy i Białorusi. Wszędzie tam, gdzie podobne konflikty mają miejsce, szczególnie potrzeba inicjatyw ekumeniecznych, żeby odbudować wzajemny szacunek.

KS. ADAM KLESZCZYŃSKI – Ekumenizm nie jest ideą zawieszoną w próżni. Kształtują go i realizują konkretni ludzie, nie tylko kościelna hierarchia, ale również, a nawet przede wszystkim, ci zwyczajni, przeciętni ludzie. Zwykło się myśleć i mówić o ekumenizmie jako o ruchu zorganizowanym i zinstytucjonalizowanym. To, co robi Polska Rada Ekumeniczna lub jej oddziały, uważa się za ekumenizm, natomiast wszystko to, co nie ma bezpośredniego związku z tą instytucją, traktuje się jako jakieś bliżej nie określone kontakty międzykościelne lub międzyludzkie. Jest to podstawowy błąd w myśleniu, który wywiera swój wpływ na działanie. Zastanawiając się nad kryzysem w ekumenii, pamiętajmy więc, że ekumeniczne jest nie tylko to, co ma stempel Polskiej Rady Ekumenicznej. A nawet jeśli uznamy, że mamy do czynienia z kryzysem, to może on, i powinien, stać się punktem wyjścia do poprawy. Po kryzysie może być już tylko lepiej, nie zaś gorzej. Pamiętajmy też, że różne mogą być metody i drogi działania ekumenicznego, i że nie muszą one być ściśle i dokładnie wyznaczone ani też egzekwowane przez „funkcjonariuszy” takiej czy innej organizacji ekumenicznej. Myślę, że w Polsce będzie się rozwijał, choć nie bez oporów, ekumenizm realizowany nie dla zasady, nie z przymusu, lecz z potrzeby serca, że będzie się przyjmował między ludźmi, którzy chcą coś zrobić na zasadzie kontaktów między małymi grupami, między dwoma, trzema Kościołami. Ten typ ekumenizmu, tworzonego przez ludzi, którzy chcą to robić, a nie przez tych, którzy z racji swoich funkcji są do tego zobligowani, powinniśmy propagować. Powinniśmy też stworzyć możliwości rozszerzania się kontaktów między duchownymi, między świeckimi, a przede wszystkim między młodzieżą z różnych Kościołów. Powinniśmy zakładać, że intencje tych ludzi są czyste, nie podszyte dążeniami prozelitycznymi, i wyzbyć się obaw. Rozumiem te obawy, ponieważ znane są przypadki łowienia ryb w mętnej wodzie – jak o tym wspomniał Ksiądz Redaktor. Ale nie można mylić pojęć! Prozelityzm wyklucza ekumenizm, i odwrotnie.
Przykłady ekumenizmu oddolnego obserwujemy nie tylko w stosunkach Kościołów mniejszościowych między sobą, ale również z Kościołem rzymskokatolickim. Często to powtarzam, że nie widzę ekumenizmu w Polsce bez udziału Kościoła rzymskokatolickiego, bez którego byłby to ekumenizm ułomny. Kontakty z Kościołem rzymskokatolickim mają również charakter oficjalny i instytucjonalny. Dwa razy w roku zbiera się Komisja mieszana Polskiej Rady Ekumenicznej oraz Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu (w której działam i jestem sekretarzem). Niegdyś zbierała się i bardzo owocnie pracowała Podkomisja ds. Dialogu, ale nastąpił w jej pracach (sądzę, że z przyczyn personalnych) wyraźny zastój. Poza tym istnieją jednak inne drogi: np. spotkania modlitewne, rekolekcje dla duchownych różnych wyznań, jak np. te, które organizowane są w Laskach, w ośrodku ekumenicznym prowadzonym przez siostry franciszkanki służebnice Krzyża, czy spotkania u św. Marcina.

KS. MIECZYSŁAW CIEŚLAR – Chciałbym nawiązać do tego, o czym mówił ks. Indrzejczyk, do obaw, że ekumenizm może prowadzić do indyferentyzmu. Otóż w moim odczuciu są to obawy nieuzasadnione. Głęboki ekumenizm wynika bowiem z głębokiego chrześcijaństwa, z autentycznego przeżywania swojej wiary, a ta z kolei daje szerokie spojrzenie, obejmujące cały zamieszkały świat. Widzę daleko, widzę swoich braci, widzę bliźnich, z którymi powinienem być razem, za których powinienem czuć się odpowiedzialny. Po prostu – prawdziwe, autentyczne przeżywanie chrześcijaństwa w swoim własnym Kościele otwiera mi oczy na to, co się dzieje na zewnątrz. A jaką drogą powinniśmy iść dalej? – nad tym często się zastanawiam. Pracuję w malutkiej parafii, gdzie obserwuję, jak wiele oporów tkwi wewnątrz nas, wewnątrz ludzi, którzy stanowią tak niewielką grupę- ewangelicką. Zdarza się, że parafianie hamują inicjatywę, którą podejmuję, gdyż boją się, że jako mniejszość zostaną wchłonięci przez większość katolicką, rozpłyną się w tej wielkiej masie i ślad po nich zaginie. Mimo tych oporów jest w nas – i w służbie duchownych, i w działaniach świeckich – dążenie ekumeniczne. Przebyliśmy już daleką drogę, w tym roku obchodzimy 40-lecie Amsterdamu. Wystarczy prześledzić kolejne etapy pracy Światowej Rady Kościołów, przebieg wielkich zgromadzeń ekumenicznych, wzrost liczby partnerów, żeby się o tym przekonać. Mimo istniejących podziałów – na Wschód i Zachód, Północ i Południe, mimo granic ideologicznych, systemowych i innych, cały czas obecna jest tendencja do przezwyciężania różnic, do szukania tego, co wspólne, do wspólnego składania świadectwa.
Czynią to wszystko ludzie, którzy mają świadomość, że należą do Pana, do Jezusa Chrystusa, że mają spełniać Jego wolę, aby wszyscy byli jedno. Czy nam się to uda w naszej ziemskiej rzeczywistości, która jest rzeczywistością ułomną, w której obecny jest grzech, a więc rozdarcie, a więc granica między człowiekiem a człowiekiem, między społecznością a społecznością, między Kościołem a Kościołem? Zapewne nie. Dopóki tu jesteśmy będą zawsze istniały: jasność i ciemność, dążenie do jedności i siły rozdarcia. Niemniej jednak rozpoczął się już proces narastania świadomości chrześcijańskiej i doświadczeń, które mamy już za sobą i których nie da się przekreślić, choćby w naszym dążeniu ekumenicznym pojawiały się jeszcze zastoje.
Czy zresztą rzeczywiście mamy do czynienia z zastojem? Może jest to raczej chwila, kiedy zatrzymaliśmy się, aby trochę odpocząć, bo idziemy piechotą, a nie jedziemy samochodami. Ks. prof. A. Skowronek powiedział kiedyś, że nasza ekumenia jest ekumenią bosonogą, że my nie tylko idziemy wolno, ale i boso. Jest faktem, że chrześcijanie zaczynają się zmieniać, zmienia się ich świadomość, zaczynają myśleć o swoim świadectwie, o swoim zagrożonym chrześcijaństwie wobec procesów, które dokonują się w świecie. Rośnie świadomość, jak ważne jest nasze świadectwo chrześcijańskie przed światem, który czasem jest tak daleki od Chrystusa, jak ważne jest ono wobec zagrożeń, które niesie technika wyjałowiona z etyki.
Możliwości istniejące dzisiaj w technice przerażają i jeżeli zabraknie naszego chrześcijańskiego świadectwa, będzie źle. Obojętne, z jakiego Kościoła ono przyjdzie, ale musi być obecne, żeby ocalić życie na ziemi. Myślę, że chrześcijaństwo na całym świecie jest coraz bardziej tego świadome i dlatego szuka jedności.
Nie jestem zatem pesymistą w sprawach ekumenicznych. Wolę, co prawda, praktykować ekumenizm tak na co dzień przez swoją postawę niż na jakichś spotkaniach czy konferencjach, chociaż nie twierdzę, że są one niepotrzebne. A jako nauczyciel wykładający w Akademii Teologicznej widzę wielką rolę uczciwych studiów teologicznych, przez które budzi się świadomość wspólnoty i współodpowiedzialności. Moim zdaniem autentyczne studia teologiczne są na pewno studiami ekumenicznymi. Cała pneumatologia przecież uczy, że dar jedności jest darem Ducha Świętego. Najwięcej barier jest w nas samych i w naszym myśleniu, ale kiedy staramy się być uczciwi wobec Boga, jesteśmy w stanie zburzyć te bariery.

KS. HENRYK PAPROCKI – Moja wizja ekumenizmu w Polsce jest natomiast bardzo pesymistyczna, co nie znaczy, że jestem jego przeciwnikiem. Określiłbym polski ekumenizm jako okazjonalny. Jesteśmy ewenementem pod tym względem w Europie. Jest to ekumenizm, który wybucha w styczniu, i to nie w całej Polsce (bo są jeszcze enklawy, gdzie tak nie jest), a nawet nie w całej Warszawie. Potem zamiera i znów się ożywia, bo np. trzeba zorganizować jakąś konferencję ekumeniczną, trzeba być recenzentem jakiejś pracy na ATK czy KUL bądź w ChAT, i na tym właściwie ekumenizm w Polsce się kończy.
Oczywiście istnieją bardzo sympatyczne kontakty i ludzie o nastawieniu ekumenicznym, ale ogólna sytuacja w Polsce jest pod tym względem trudna. Jak zresztą może być łatwa, skoro wszystko inne też jest trudne i skomplikowane.
Istnieją dwa mechanizmy, które rządzą ekumenizmem w Polsce: pierwszy .to ciągle istniejący w szerokich masach wiernych (myślę, że we wszystkich Kościołach) pewien lęk. Ma on swoje uwarunkowania historyczne i psychologiczne, niemiłe doświadczenia z przeszłości rzutują bowiem na dzisiejsze postawy.
Kiedyś coś się niedobrego działo, tu zburzyli kościół prawosławny, tam zamknęli ewangelicki, nie wiadomo co będzie dalej. Lepiej się więc nie angażować. Jeśli chodzi o drugi mechanizm, to posłużę się porównaniem do małej myszki i dużego kota. Wszystko – tylko nie z katolikami, bo oni nas połkną, a jeśli nie połykają, to zawsze jest obawa, że mogą to zrobić. Bo jeżeli nas w danej miejscowości jest 50 rodzin, a ich 10 tysięcy, to sytuacja jest oczywista: muszą nas połknąć. Takie myślenie sprawia, że uprawianie ekumenizmu nie jest łatwe. Poza tym nakładają się na siebie problemy o charakterze wyznaniowym i problemy o charakterze narodowościowym, o których coś wiem, bo mój Kościół jest Kościołem wielonarodowościowym. Wydaje mi się, że problemy narodowościowe dominują nad konfesyjnymi. Na przykład, poważne napięcie występuje w okolicach Sejn – gdzie mieszkają wcale nie prawosławni lecz katolicy Litwini – a także Sokółki, gdzie z kolei część Białorusinów to też rzymskokatolicy. Owo napięcie nie przebiega między prawosławiem a Kościołem katolickim czy innym, lecz między jednym a drugim narodem. I coś z tym trzeba zrobić. Podobnie jak z tym, żeby w Białymstoku czy Cieszynie był oddział Polskiej Rady Ekumenicznej. Wielkim zadaniem wszelkich działaczy kościelnych, a także redakcji, jest tłumaczenie, czym jest tożsamość wyznaniowa, czym ekumenizm i jak się jedno ma do drugiego. Jest dużo zagrożeń w polskim ekumenizmie, a do tego dochodzi stagnacja odgórna. Ostatnio „szczyty” mało przejawiają aktywności ekumenicznej. Czy nie warto byłoby rozruszać „dołów”, skoro „szczyty” są oblodzone? W dolinach może być przecież piękna zieleń. A na dobrą sprawę nie bardzo wiemy, co jest w tych dolinach, może więc warto by było zejść do nich i zacząć od pracy oddolnej. Ekumenizm oficjalny w praktyce przynosi bowiem minimalne efekty. Nie jestem przeciwny badaniom naukowym, ale przede wszystkim trzeba dotrzeć do szerokiego odbiorcy i jego uaktywnić. Póki patrzymy przez pryzmat Warszawy, gdzie jest i kościół św. Marcina, i kościół reformowany, gdzie się coś dzieje, gdzie jest prasa i Rada Ekumeniczna, gdzie prowadzone są dialogi i odbywają się spotkania – to odnosimy wrażenie, że nie jest tak źle. Ale popatrzmy na Kutno, Łowicz, Swarzędz – co tam się dzieje? Czy tam w ogóle coś się dzieje? Co zatem zrobić, żeby ekumenizm nie powstawał tylko na szczytach, ale rozkwitł również w dolinach?

KS. MIECZYSŁAW CIEŚLAR – Pragnę jeszcze raz powtórzyć, żeby nie było wątpliwości i nieporozumień, że uważam, iż prowadzenie studiów ekumenicznych i dogłębnych studiów teologicznych, również na te tematy kontrowersyjne, jest bardzo potrzebne. Podkreślam jednak, że tym, co popycha nasz ekumenizm do przodu, jest nasza postawa praktyczna. Bardzo potrzebne są również dialogi i rozmowy bilateralne czy multilateralne prowadzone między Kościołami na arenie krajowej czy międzynarodowej. Rolą redakcji czasopism i innych kościelnych masmediów jest rozpowszechnianie i popularyzowanie tego, co zostało podczas tych dialogów omówione i ustalone. A często zdarza się, że to gdzieś grzęźnie i nie dociera niżej. A właśnie niżej jest to dążenie do praktykowania ekumenizmu, jak również potrzeba wiedzy i informacji. Procesy zachodzące obecnie w świecie nabierają tempa, wszystko dzieje się teraz bardzo szybko, a więc i my mamy mało czasu. A idziemy zbyt wolno. Nie tylko na piechotę, ale i boso – że jeszcze raz zacytuję ks. Skowronka.

KS. MAREK IZDEBSKI – Dużo się dotychczas mówiło o „dołach”. Ja właśnie z takich „dołów” przybywam. Parafia kucowska, w której pracuję, nie ma żadnych tradycji ekumenicznych. Skupia potomków braci czeskich i do niedawna stanowiła rodzaj getta; zarówno narodowościowego, jak i wyznaniowego. Parafianie zawierali związki małżeńskie między sobą, żyli swoim własnym życiem. Niedaleko była wprawdzie parafia rzymskokatolicka, ale żadnych wspólnych spraw nie było, nie istniały zatem w ogóle żadne problemy ekumeniczne. Obecnie sytuacja się zmieniła, rozwija się tu bowiem bardzo duży okręg przemysłowy – jest to okręg bełchatowski. Z różnych stron przyjeżdżają tu ludzie, nasi współwyznawcy zaczynają pracować w dużym zakładzie, mają kontakt z innymi, z katolikami, zawierane są małżeństwa mieszane i już rozpoczynają się problemy. Potrzebne by było zatem jakieś działanie ekumeniczne. Z ubolewaniem muszę stwierdzić, że w naszym kraju protestanci na prowincji nie mogą liczyć na inicjatywę ze strony katolickiej. Takiej inicjatywy nie było w Kucowie, nie ma jej też w Bełchatowie. Uważałem więc, że moim obowiązkiem jest tę inicjatywę wykazać i zrobić pierwszy krok. Wyczuwam jednak pewną ostrożność po tamtej stronie.
Za bardzo ważne uważam popularyzowanie wiedzy o innych wyznaniach. Musimy wśród swoich wiernych rozwijać poczucie tożsamości wyznaniowej, nie tylko nie sprzeczne, lecz nawet w dużym stopniu tożsame z ekumenizmem, a z drugiej strony rzetelnie informować o innych Kościołach. Myślę przede wszystkim o zajęciach katechetycznych. Moi parafianie już sporo wiedzą o katolicyzmie, natomiast miejscowi katolicy są zupełnie niezorientowani co do naszego wyznania i mylą nas np. ze świadkami Jehowy! Żeby się wzajemnie rozumieć, musimy przede wszystkim więcej o sobie wiedzieć.

KS. ROMAN INDRZEJCZYK – To, o czym Ksiądz mówi, to nie jest sprawa prowincji, lecz duszpasterzy. Gdzie indziej, nawet w Warszawie, może być tak samo i pewnie jest tak samo. W dobrze prowadzonej katechizacji inne wyznania, wprawdzie skrótowo, ale się omawia. I ci, którzy chcą to robić, robią – wszędzie, również na prowincji. W tym roku próbuję ze studentami omawiać różne wyznania chrześcijańskie i mam zamiar zapraszać na nasze spotkania ich przedstawicieli.
Chcę jeszcze wrócić do mojego twierdzenia, że ekumenizm nie jest W kryzysie czy zastoju. Może ten zastój jest tylko w kołach oficjalnych, ale na dole, w życiu codziennym wzajemne zrozumienie istnieje. Znam bardzo wielu ludzi, którzy utrzymują między sobą kontakty przyjacielskie i nie tylko takie, bo spotykają się również na wspólnych modlitwach. Mówię, oczywiście, o ludziach różnych wyznań. Sam zresztą już od swojej młodości (mam już za sobą 32 lata kapłaństwa) utrzymywałem takie kontakty, zupełnie nieformalne, a nawet nielegalne. Z powodu tych kontaktów miałem wiele kłopotów, i nie tylko ja, bo druga strona również. Przypomnijmy sobie czasy, kiedy było nie do pomyślenia, żeby w prezbiterium zasiadł duchowny innego wyznania. Wiele się przecież zmieniło. Nikt już na siebie nie naskakuje, nie ubliża sobie, co nie tak dawno jeszcze się zdarzało. Idziemy rzeczywiście na piechotę, i to małymi kroczkami, ale gdybyśmy jechali samochodem, to zostawilibyśmy ludzi za sobą. Oni sami nie dojdą do nas, bo wielu ludzi naprawdę się boi. My wiemy, że prawdziwy ekumenizm nie prowadzi do idyferentyzmu, ale jest to zrozumiałe nie dla wszystkich. U nas w ogóle pomieszane są takie pojęcia, jak: tolerancja, indyferentyzm, ekumenizm. Tak naprawdę mało kto wie, co one oznaczają. Co to znaczy być tolerancyjnym? Co to znaczy być ekumenistą? Co to znaczy być wiernym swojej religii, wyznaniu? Czy znaczy to, że nie należy dostrzegać innych? Cieszę się zawsze, gdy mam okazję uczestniczyć w wewnętrznych uroczystościach innego Kościoła, chociaż nie wykorzystuję wszystkich okazji po prostu z braku czasu. Takich wewnętrznych uroczystości jest u nas za mało i nie dlatego chyba, że ich nie chcemy, ale dlatego, że nie starcza nam czasu. Ludzie dojrzewają i rodzi się atmosfera, w której odczuwa się pragnienie spotkań i głębszego wzajemnego poznania.

KS. BOGDAN TRANDA – Myślę, że warto wszelkie święta, jubileusze itp. wykorzystywać jako okazję do zbliżenia i obchodzić je w gronie braci innych wyznań. Mamy za sobą takie doświadczenia, np. (kiedy obchodziliśmy 400-lecie Biblii Brzeskiej, uroczystości miały wyraźnie ekumeniczny charakter. Nawet Kościół baptystów udostępnił nam swoją kaplicę, bo na naszej plebanii było za mało miejsca. Ksiądz Kircun powinien to pamiętać, bo był wtedy kaznodzieją baptystycznego zboru warszawskiego. Poruszony też został problem konfliktów narodowościowych, które zanieczyszczają atmosferę. Czy nie jesteśmy my, Polacy, po prostu nacjonalistami, jeśli nie – szowinistami? Często zdradzamy niechętny, a może nawet wrogi stosunek do tych, którzy inaczej mówią, z innego narodu się wywodzą. Podobna sytuacja jest w Kościele. Ten jest heretyk, ten sekciarz, a tamten papista. Kiedyś Polska była krajem wielonarodowym i wielowyznaniowym, i myślę, że w tym kryła się także jej wielkość. Dzisiaj w zasadzie jesteśmy krajem jednonarodowym i jednowyznaniowym (osobiście to ujednolicenie odczuwam jako wielkie zubożenie), w zasadzie, bo przecież żyją w Polsce tzw. mniejszości wyznaniowe i narodowe, o czym się mówi niechętnie lub nie mówi wcale. W tej dziedzinie jest również ogromne pole pracy dla nas.

KS. ADAM KLESZCZYNSKI – Chciałbym wrócić do sprawy postaw ekumenicznych. Ciągle posługujemy się terminem „my”, a kim są ci „my”? „My” to ekumeniści, a więc my tutaj zebrani i może jeszcze kilkadziesiąt lub kilkaset osób w Polsce zainteresowanych ekumenizmem. A jak się rzecz ma z pozostałymi milionami naszych rodaków? Kto ma kształtować postawy tych milionów i jak je kształtować? Obawiam się, że wchodzimy w ślepą uliczkę w naszej dyskusji. Wyszliśmy od stwierdzenia, że tzw. góra nie jest zbytnio zainteresowana ekumenizmem. Wobec tego. kto ma te postawy kształtować? Czy jesteśmy aż takimi optymistami, że ufamy, iż ukształtują się one w społeczeństwie polskim same? Ktoś przecież musi dać impuls. Wprawdzie Duch Święty i bez nas może uczynić wszystko, ale wiemy, że zwykle w swoim działaniu posługuje się On ludźmi. Bądźmy wiec na tyle uprzejmi, by odpowiedzieć na to Boże wezwanie. „Góry” są przepracowane, muszą wykonywać szereg czynności administracyjnych, kierowniczych, może więc z tego powodu ekumenizm umyka trochę z ich pola widzenia. Szukajmy dalej, kto powinien kształtować ludzkie postawy. Może wykładowcy na uczelniach, w seminariach? Ale jak się wszyscy orientujemy, na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy to robią. Myślę, że jest tu ogromna luka. A może powinni robić to duchowni, którzy w Polsce mają ogromny wpływ na społeczeństwo (mimo że w różnych wyznaniach różnie ich rola jest traktowana)? Ilu z nich jednak jest w stanie i chce to robić? Mamy wreszcie prasę, periodyki kościelne lub nie związane wprawdzie z żadnym konkretnym Kościołem, ale reprezentujące pewne kręgi kościelne. Jest to bez wątpienia ich zadanie. I prasa chrześcijańska różnych wyznań stara się je wypełniać, ale często czyni to z własnej perspektywy i własnego punktu widzenia, nie zaś tego, o kim pisze. A zatem nawet ci, którzy są powołani do kształtowania w społeczeństwie postaw ekumenicznych, nie zawsze mają możliwość to robić i nie zawsze są do tego przygotowani. Pytanie, kto to będzie robił, pozostaje więc otwarte.
Obecnie można wymienić trzy postawy: ekumeniczne, aekumeniczne i antyekumeniczne. Być może, coraz więcej rodzi się tych pierwszych, ale z pewnością zjawisko to nie ma charakteru masowego, zanikają zaś, ale też nie tak szybko jak byśmy chcieli, te ostatnie. Myślę, że przeciętną postawą chrześcijanina w naszym kraju (czy to katolika, czy protestanta, czy też prawosławnego) jest postawa aekumeniczna. „To mnie nie obchodzi, nie mam z tym nic wspólnego”. I każdy z nas może podać wiele przykładów takiej właśnie postawy. Na własne nabożeństwo ludzie przychodzą, bo odgrywa tu rolę pewien wpojony nawyk i poczucie obowiązku, ale przyjrzyjmy się frekwencji na nabożeństwach ekumenicznych. Nie jest tak dobrze, jakby się wydawało. Staram się zawsze, robiłem to również wtedy, gdy pracowałem w parafii we Wrocławiu przez 13 lat, zapraszać ludzi, zachęcać do udziału w różnego rodzaju imprezach, spotkaniach i nabożeństwach o charakterze ekumenicznym, ale moje zachęty trafiały zawsze do bardzo małej grupki osób. Nie dlatego, że pozostali byli nastawieni anty-ekumenicznie, lecz właśnie dlatego, że leżało to poza sferą ich zainteresowań.

KS. ROMAN INDRZEJCZYK – Przeciętny Polak jest dość leniwy, a poza tym nie ma czasu, żeby chodzić na tego rodzaju imprezy. Często nawet chce pójść, ale okazuje się, że z jakichś tam powodów nie może. Co zaś do pytania, kto postawy ekumeniczne ma rozpowszechniać, to wydaje mi się. że największe możliwości i największy wpływ na ludzi przez słowo i własną postawę wywierają duchowni, przywódcy wspólnot religijnych. Parafialne działania wspólnotowe mają, moim zdaniem, największą przyszłość. A kto ma kształtować postawy duchownych? Oni sami. Sami muszą się kształtować, pracować nad sobą, dojrzewać.

EWA POKORSKA – Przysłuchując się dyskusji księży na temat kształtowania postaw ekumenicznych, szukam analogii i jakiegoś przykładu z innej dziedziny. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem wczorajszej rozmowy Wałęsy z Miodowiczem i – być może – dlatego moje myślenie biegnie w sferę spraw społeczno-politycznych. Czy świadomość naszego społeczeństwa jest dziś taka sama jak 10 lat temu? Nie. A kto to sprawił? Właśnie garstka ludzi, bo przecież od tego wszystko się zaczęło. Nie pomniejszałabym więc roli niewielkiej grupy zapaleńców, wszak na początku KOR stanowił właśnie garstkę ludzi, o wiele mniejszą od grupy zapalonych ekumenistów...

KS. MIECZYSŁAW CIEŚLAR – Jeżeli sięgniemy do korzeni historycznego procesu ekumenicznego, to też zobaczymy garstkę ekumenistów. Na początku były jednostki, na przykład Soederbloom, które ten proces rozpoczęły, które miały odwagę to zrobić. Potem były pola misyjne, ruchy akademickie, które zaczęły zataczać coraz szersze kręgi. Ja osobiście uważam, że wielkie możliwości tkwią w katechizacji. W dzieciach, które katecheta zaprowadzi do kościoła innego wyznania, umożliwi rozmowę z duchownym – zawsze coś na przyszłość zostanie. Nie wszędzie jednak jest to możliwe, gdyż na ogromnych połaciach naszego kraju nie ma w ogóle kościołów innych wyznań, nie ma więc z kim nawiązywać kontaktów i w praktyce problemy ekumeniczne nie istnieją. Młodzi księża katoliccy, którzy mają tzw. formację posoborową, zupełnie inaczej podchodzą do tych spraw niż kiedyś ich starsi koledzy. Obserwuję ten proces przez 15 lat mojej służby i zmiany są widoczne. Ci księża przychodzą z dziećmi do naszych kościołów, rozmawiamy ze sobą i utrzymujemy kontakty. Myślę, że to, co już się dokonało i co się dokonuje, zaowocuje w przyszłości. Rozpoczętego procesu ekumenicznego już się nie zahamuje i będzie się on dalej toczył. Ja osobiście jestem w tej dziedzinie optymistą, chociaż nie przeczę, że widać i ciemne chmury. Ale przecież wciąż trwa walka pomiędzy tym, co złe, co niszczy, a tym, co dobre. Jako chrześcijanin wierzę jednak, że zwycięstwo należy do Chrystusa.

KS. HENRYK PAPROCKI – Myślę, że bardzo wiele będzie zależało od inicjatyw oddolnych. Musimy starać się uaktywniać duchowieństwo parafialne. Posłużę się przykładem znanym już w Warszawie, a mianowicie: w wolskiej parafii prawosławnej św. Jana Klimaka oraz w parafii rzymskokatolickiej św. Wawrzyńca od kilku już lat praktykowana jest 1 listopada wspólna – katolicko-prawosławna – procesja po cmentarzu. Jest ona wynikiem inicjatywy oddolnej proboszczów obu parafii, którzy dali dowód wielkiej odwagi, nie patrząc bowiem na uwarunkowania historyczne, na brak takiej czy podobnej tradycji, dali początek nowej tradycji ekumenicznej. Dziś już prawdopodobnie ludzie w obu parafiach nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej. Potrzebna jest więc inicjatywa i odwaga na szczeblu parafialnym. Jeśli będziemy czekać na instrukcje i wypracowane metody, to może być tak, jak z instrukcją w sprawie małżeństw mieszanych, która budzi zastrzeżenia wszystkich stron, łącznie z tą, która ją wydała. A inicjatywy podejmowane na dole zawsze zaowocują i pozostaną w świadomości ludzi. Ekumenizm zrodził się jako ruch oddolny i jako taki był najpiękniejszy, a od momentu zinstytucjonalizowania wygląda już nieco inaczej. Dużą rolę z pewnością mogłaby w tym uaktywnieniu „dołów” odegrać prasa kościelna.

BARBARA STAHL – Cały czas nurtuje mnie to, co ks. Marek Izdebski powiedział o swojej parafii. Ksiądz wspomniał, że uczynił pierwszy krok w stronę katolików. Chciałam zapytać, na czym ten krok polegał, czy próbował ksiądz nawiązać bezpośredni kontakt osobisty z proboszczem najbliższej parafii rzymskokatolickiej ?

KS. MAREK IZDEBSKI – Tak, próbowałem, a nawet zaproponowałem coś konkretnego: wzajemne odwiedzenie się. Wydawało mi się, że od tego należy zacząć, gdyż – jak się orientuję – ani duchowny rzymskokatolicki nie przekroczył dotychczas progów świątyni ewangelickiej, ani duchowny reformowany nie uczestniczył, przynajmniej oficjalnie, w nabożeństwie w kościele katolickim. Gdyby coś takiego udało się zrobić, no. zorganizować nabożeństwo ekumeniczne czy wspólną godzinę biblijną, jestem przekonany, że frekwencja byłaby duża. Ten pierwszy raz ludzie by przyszli z ciekawości, z chęci uczestniczenia w czymś, czego nie było: oto proboszcz z Kleszczowa (najbliższa Kucowa parafia rzymskokatolicka – red.) przekracza bramę kościoła kucowskiego i odwrotnie. A potem mogłoby to wejść w zwyczaj. Ale cóż... proboszcz rozmawiał ze mną sympatycznie i – jak się wydawało – szczerze, ale nie mam dotąd odzewu. Gdy do niego dzwonię, słyszę: myślę, myślę, tak, tak, odwiedzę księdza. A ja czekam. Byłem już tam dwa razy, pójdę i trzeci, bo tak trzeba, bo chciałbym coś zrobić.
W Bełchatowie również odwiedziłem proboszcza z najbliższej parafii rzymskokatolickiej (są tam trzy parafie) i rozmowa też przebiegała bardzo sympatycznie, ale na razie nic konkretnego z niej nie wynikło. Może jeszcze wyniknie. A zwłaszcza w Bełchatowie ekumeniczne inicjatywy przydałyby się bardzo. Z 10-tysięcznego miasteczka powstało tu miasto zamieszkałe przez 70 tysięcy ludzi, którzy zjechali z całego kraju. Jest to właściwie nowe miasto z nowymi mieszkańcami. Mówię o kontaktach tylko z katolikami, bo na tym terenie Kościół rzymskokatolicki jest jedynym partnerem, innych nie ma.

KS. BOGDAN TRANDA – To wzajemne zapraszanie się jest bardzo ważne. Chyba się powtarzam, ale sądzę, że nie sposób przecenić roli wzajemnego uczestniczenia w wewnętrznych uroczystościach kościelnych. Niedawno sam się wprosiłem na taką uroczystość z okazji 70. rocznicy odzyskania niepodległości. Gdy dowiedziałem się, że w katedrze ma być odprawiona uroczysta msza, uznałem, że właśnie na takiej uroczystości już nie tylko o charakterze wyznaniowym, ale narodowym – powinien być obecny pastor. I byłem. W todze. I zależało mi na tym, by tego ewangelickiego pastora tam widziano.

KS. ALEKSANDER KIRCUN – Z racji mojego wieku sięgam pamięcią w bardziej odległe lata niż inni tu obecni. Pamiętam, jak ekumenia się rodziła, tu w Warszawie, tylko że to nowo narodzone dziecię nie miało wtedy jeszcze nazwy. W 1935 roku w naszym kościele odbywała się doroczna konferencja i tam zobaczyłem po raz pierwszy ekumenię. Było obecnych kilku księży z Kościoła polskokatolickiego, z Kościoła mariawitów i z Kościoła reformowanego. Rzecz bez precedensu! Byłem więc naocznym świadkiem przełamywania granic. Dziś to narodzone wówczas dziecię jest na tyle dorosłe, że ma już swoje imię: ekumenia, i to polska ekumenia. Najpierw uprawiały ją między sobą tylko Kościoły mniejszościowe, potem, po II Soborze Watykańskim, przyłączył się i Kościół rzymskokatolicki. Widocznie Bóg tak chciał. W okresie międzywojennym dla ekumenii wiele zrobili: ks. sup. Stefan Skierski i ks. Zygmunt Michelis, a po wojnie – nieżyjący już – ks. bp Jan Niewieczerzał. Ileż to on poświęcił na to czasu! A jakim był udanym kierownikiem Polskiej Rady Ekumenicznej w czasie, kiedy było najtrudniej. Ja też mam w jej rozwoju swój udział – przyczyniłem się do powstania sekcji kobiet.
Mówiono tu o konfliktach na Śląsku i w Białostockiem. Ja z kolei znam przykłady pozytywne z innych części kraju: z Koszalina, znad Buga, a także z Hajnówki, w tymże Białostockiem. Stoimy na progu przebudzenia. Jest ono już niedaleko, powinniśmy więc być do niego przygotowani. Byłem niedawno w ZSRR i tam też wiele świadczy o nadchodzącym przebudzeniu.

KS. ROMAN INDRZEJCZYK – Jest pewna rzecz, która mnie bardzo w naszym ruchu ekumenicznym razi. Otóż przy okazji różnych wspólnych nabożeństw czy innej uroczystości duchowni, np. katoliccy, mówią: cieszymy się, że możemy być wspólnie, że możemy się wspólnie modlić, że możemy gościć przedstawicieli innych wyznań, a przedstawiciele tych wyznań odpowiadają: jak to dobrze, że możemy gościć i przemawiać w tym kościele... itd. Razi mnie to ciągłe podkreślanie, że jesteśmy sobie równi, że nikt nie jest gorszy, że jesteśmy braćmi... To jest oczywiste, to powinno być tak oczywiste, że wręcz nie wypada o tym mówić. Przebyliśmy już tak daleką drogę, że powinniśmy się wyzbyć – my, katolicy, poczucia naszej wielkoduszności, że dopuszczamy do siebie innych, a ci inni – poczucia, że zaproszenie katolików jakby ich dowartościowuje. Rzadko już dziś się słyszy takie określenia, jak heretyk, schizmatyk czy brat błądzący, słyszy się jednak wypowiedzi, które wręcz zawstydzają. To tak jakbyśmy czuli się w obowiązku usprawiedliwiać, że jesteśmy razem.

KS. BOGDAN TRANDA – Chciałbym naszą rozmowę zakończyć taką refleksją: wiele mówiono tu o lęku przed ekumenizmem, który jakoby miał zagrażać tożsamości wyznaniowej i prowadzić do zobojętnienia. Wydaje mi się, że lęk ten występuje przede wszystkim tam, gdzie jest małe poczucie własnej tożsamości lub ma ona charakter sekciarski, a więc przejawia tendencję do odcinania się od innych. Człowiek głęboko przeżywający swoją wiarę, autentyczny wyznawca danego Kościoła, nie boi się innych, nie boi się, że w obcowaniu z ' nimi zatraci siebie, lecz czerpie ze skarbca ich wartości, uczy się i rozwija, duchowo wzbogaca. Zdrowy ruch ekumeniczny wcale nie ma na celu ujednolicenia wszystkich. Jednolitość jest ubóstwem, rozmaitość bogactwem. Osobiście wcale bym sobie nie życzył, by cały świat chrześcijański był jednowyznaniowy, np. katolicki czy nawet reformowany. Dążąc do ekumenii, nie powinniśmy zatem przestać pogłębiać swojej świadomości ewangelickiej, katolickiej czy prawosławnej.

Oprac. E. P.