Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1-2 / 2010

ROZMOWA Z AGNIESZKĄ KRĘGLEWSKĄ-BIERNACKĄ, ZBIGNIEWEM SKIERSKIM I KRZYSZTOFEM URBANEM

Maja Jaszewska: Od kiedy działa grupa medytacyjna założona w naszej warszawskiej parafii?

Zbigniew Skierski (ZS): Od września 2008 roku. Bezpośrednim impulsem było spotkanie założycielskie, na które zaprosiliśmy ojca Maksymiliana Nawarę z Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej w klasztorze benedyktynów w Lubiniu. Wprowadził nas on w metodę medytacji chrześcijańskiej.

Kto był inicjatorem tego spotkania i jaka była droga do tego pomysłu?

ZS: W ramach spotkań „Drogi chrześcijaństwa” odbywających się w warszawskiej parafii gościliśmy ojca Jana Berezę – inicjatora i wieloletniego organizatora sesji medytacyjnych w lubińskim klasztorze. Nie byłem na tym spotkaniu, ale przeczytałem poświęcone mu artykuły, które ukazały się na łamach „Jednoty”. Jednym z kolejnych gości był buddysta Wojciech Eichelberger, opowiadający o swoim doświadczeniu medytacji. Zaciekawiło mnie, że medytacja ma miejsce również w tradycji chrześcijańskiej. Sam od dawna interesuję się drogami duchowego rozwoju. Kiedy miałem 15 lat pierwszy raz zadałem sobie pytania: kim jestem, co to znaczy JA, czym się różni JA od TY? Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo znaleźć na nie odpowiedzi. Mimo to szukałem ich. Z racji podróży poznałem filozofie Wschodu – buddyzm i hinduizm. Czytałem wiele lektur na ten temat. Duże wrażenie zrobiły na mnie nauki Sri Ramana Maharishiego. Znalazłem w nich duchową inspirację. Wtedy jednak pojawił się rozdźwięk – co dalej z moim chrześcijaństwem? Z czasem trafiłem na sesje medytacyjne w kościele jezuitów przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Wreszcie przyszedł moment, że pojawiła się możliwość zorganizowania medytacji w naszym Kościele. Rozwiązanie moich dylematów przyszło poniekąd samo.

Czy państwo też tyle lat szukali swojej drogi duchowości?

Agnieszka Kręglewska-Biernacka (AK-B): Ja również od lat poszukiwałam odpowiedzi na różnego rodzaju duchowe pytania. Nie znalazłam ich w naszym Kościele, co więcej, miałam wrażenie, że kiedy próbuję o tym rozmawiać z księżmi, oni zbywają moje dociekania i unikają takich tematów. W czasie studiów przeczytałam bardzo wówczas popularną książkę amerykańskiego lekarza Raymonda Moody’ego zatytułowaną Życie po życiu. Są w niej relacje ludzi, którzy byli w stanie śmierci klinicznej, ale wrócili do życia. Wyobrażenie opisywanego przez nich światła, którego doświadczyli po tamtej stronie, bardzo mocno we mnie utkwiło. Zaczęłam zastanawiać się, jak do tego światła dotrzeć i czym ono może być. Rozmowa z Krzysztofem Urbanem, który dał mi do przeczytania Tybetańską Księgę Życia i Umierania Sogjala Rinpocze, spowodowała, że zaczęłam poszukiwać odpowiedzi w buddyzmie. W tym momencie, podobnie jak u Zbyszka, powstał we mnie rozdźwięk – co dalej z moim chrześcijaństwem? Zaczęłam dużo o tym rozmawiać, czytałam wiele książek na ten temat.

Czyli można powiedzieć, że do pomysłu zorganizowania grupy medytacyjnej w naszym Kościele przywiódł państwa duchowy głód?

AK-B: Głód takiego rodzaju doświadczenia, które odpowie na nasze duchowe potrzeby. Początkowo próbowałam medytować sama, wspierając się literaturą. Ale ponieważ mieliśmy ze Zbyszkiem wrażenie, że cały czas się błąkamy, przede wszystkim w sprawach technicznych medytacji, stwierdziliśmy, że trzeba zasięgnąć rady kogoś bardziej doświadczonego, kto nas wprowadzi w samą metodę.

Krzysztof Urban (KU): Temat potrzeby zgłębienia duchowej praktyki przewija się w naszej wspólnocie od wielu lat. Na zebraniach zborowych można było często usłyszeć o wspomnianym głodzie duchowości. Zwolennikiem odkrywania i pielęgnowania wymiaru duchowego naszego życia religijnego jest Krzysztof Dorosz. Mówił o tym niejednokrotnie głośno nie tylko na łamach „Jednoty”, ale też w różnych swoich wystąpieniach. Myślę, że wielu chrześcijan odnajdujących narzędzia duchowego rozwoju w innych tradycjach staje w pewnym momencie przed dylematem – co robić dalej?
     Miniony rok Kalwina spowodował, że z racji zawodowych obowiązków intensywnie zapoznawałem się z naukami Reformatora. Odkryłem, że Kalwin w niektórych fragmentach swych dzieł porusza podobne wątki jak buddyzm i inne tradycje religijne. We wszystkich chyba jego książkach przewija się takie oto zdanie: celem człowieka jest poznanie Boga i samego siebie. Przy czym Kalwin nigdy nie powiedział, co jest ważniejsze. Nie chodzi tu jednak o takie poznanie, jakim ogarniamy świat materialny, ale o duchowe zgłębianie rzeczywistości. Nie możemy się przecież przyjrzeć bezpośrednio Bogu, ale możemy przyglądać się sobie. Droga do tego poznania siebie wiedzie przez pobożność rozumianą jako praktyki duchowe. Zatem głosy o głodzie duchowości, które słychać było już od dłuższego czasu w naszym Kościele dowodzą, że właśnie tej pobożności trzeba nam więcej. To, na co wskazuje nam Kalwin, odnajdziemy poprzez medytację chrześcijańską.

Ojcowie Pustyni mawiali: Jeśli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie.

KU: Tradycja chrześcijańska jest bogata w doświadczenia medytacji – pisali o tym chociażby Jan od Krzyża czy Tomasz z Kempis. Kiedy odkryjemy te nurty, zniknie obawa, że medytacja jest czymś obcym naszej tradycji, a więc być może i zagrażającym naszej chrześcijańskiej tożsamości. Wezwanie do medytacji odczytujemy już w Ewangelii, bo czymże innym jak nie tym, jest wezwanie – Czuwajcie! Czuwajcie, a więc bądźcie „tu i teraz”, a o to właśnie chodzi w medytacji.

Ojciec Jan Bereza nie raz wspominał, że na sesje do Lubinia przyjeżdża wiele osób, które w wyniku niezaspokojonych potrzeb duchowych przeszły na buddyzm i dopiero w Lubiniu odkrywają, że przecież w ich tradycji religijnej jest bardzo bogate źródło duchowości, z którego mogą czerpać praktykując medytację. Głód, o którym państwo wspominają, nie jest czymś symptomatycznym jedynie dla naszej wspólnoty, skoro na Zachodzie od lat, a w Polsce od niedawna odbywa się prawdziwy renesans medytacji chrześcijańskiej.

ZS: Wynika to stąd, że oficjalna nauka nie przekazuje tych treści, które my staramy się na nowo pozyskać dla siebie. Nie wymyślamy przecież nic nowego, sięgamy do chrześcijańskich źródeł, które po drodze zostały zagubione. Zdarza się, niestety, że ktoś, kto próbuje te źródła odkopać, uważany jest za heretyka.

KU: Niektórzy naszą grupę nazywają „kucki”. Jest w tym prześmiewcza nuta.

AK-B: To dowodzi niezrozumienia istoty rzeczy.

Do jakich lektur państwo sięgają, aby odkopać te zapomniane źródła?

AK-B: Czytam teraz książkę Jezus – wewnętrzny nauczyciel napisaną przez ojca Laurence’a Freemana, angielskiego benedyktyna przewodzącego Światowej Wspólnocie Medytacji Chrześcijańskiej. Książka ta pokazuje nam związek buddyzmu z chrześcijaństwem, wspólną perspektywę obu tych dróg, bo przecież wszyscy wchodzimy na tę samą górę, ale różnymi ścieżkami. Wstęp do książki napisał Jego Świątobliwość Dalajlama, który jest szczęśliwy, że Freeman tak odczytuje chrześcijaństwo, że nie wyklucza ono innych tradycji, a nawet może się z nimi spotykać w obszarze wspólnych doświadczeń.

Czytamy w tym wstępie: Ojciec Laurence Freeman napisał książkę Jezus – wewnętrzny nauczyciel w pełni chrześcijańskiej wiary, wyjaśniając z własnego doświadczenia, jak osobiste odniesienie się do Jezusa Chrystusa i jego nauki, połączone z medytacją, wlewa światło w życie duchowe.

AK-B: W swojej książce Freeman często cytuje Pismo Święte i tak interpretuje jego słowa, że uczy mnie to, jak odczytywać treści w nim zawarte tak, aby były dla mnie one żywe. Tego doświadczenia bardzo mi brakowało. To, co słyszałam w czasie kazań w naszym kościele sprowadzało się zazwyczaj do kwestii, jak znaleźć treści Pisma we współczesności. Medytacja pozwala mi znaleźć takie znaczenia słów Pisma, których wcześniej w ogóle nie dostrzegałam. Zrozumiałam, że Jezus wzywa nas, abyśmy weszli na najwyższe piętra naszej świadomości, a tam odkrywali Ducha.

Słowo medytacja pochodzi od łacińskiego czasownika „meditari” oznaczającego rozważanie w skupieniu. A to wymaga ciszy ciała i ducha. Jak wygląda w praktyce wasza medytacja?

ZS: Spotykamy się dwa razy w tygodniu. Na początku czytamy fragment z bieżącej lektury, który nas zainteresował czy poruszył. Potem przygotowujemy się do właściwej medytacji. Siadamy na krzesłach, ale jeśli ktoś chce przyjąć inną pozycję, nie ma żadnego problemu. Zaczynamy modlitwą „Ojcze nasz”, po czym przez 25 minut siedzimy w absolutnej ciszy, starając się wyłączyć myślenie, pozostając w czujnym skupieniu, stałej obecności „tu i teraz.” Oczywiście nie jest łatwo wyłączyć myśli, bo one powracają nieustannie.
     Żeby wyciszyć umysł posługujemy się mantrą lub wezwaniem. Może to być staroaramejskie słowo maranatha oznaczające „Panie Boże przyjdź”. Powtarzając to wezwanie wyciszamy myślenie. Kiedy jednak myśli się pojawiają, staramy się nie zatrzymywać ich, tylko puszczać je wolno i powracamy do naszego wezwania. Po 25 minutach wstajemy i robimy bardzo powolne okrążenie wokół sali, żeby dać ciału trochę ruchu. Potem powtórnie siadamy na kolejne 25 minut. Na koniec wypowiadamy formułę zamykającą sesję medytacyjną.

M. Jaszewska / A. Kręglewska-Biernacka / Z. Skierski / K. Urban

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl