Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 11-12 / 2007

Maja Jaszewska: Czy spotkał pan w swoim życiu osoby, które były dla pana mistrzami wiary?

Zbigniew Nosowski: Odkąd zacząłem traktować swoje chrześcijaństwo świadomie, za przewodników wiary obrałem sobie Jana Pawla II, Matkę Teresę i brata Rogera z Taizé. Potem do tej trójki dołączył - jedyny dziś żyjący - Jean Vanier, twórca wspólnot z osobami upośledzonymi umysłowo. Przesłanie jego działalności ma wielka wagę, uczy bowiem, że w centrum naszego Kościoła powinien się znaleźć człowiek ubogi, słaby i marginalizowany. Obydwoje z żoną i całą naszą rodziną jesteśmy od lat związani ze wspólnotami ruchu "Wiara i Światło", założonego przez Vaniera.

Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej osobie, która wywarła wpływ na kształtowanie się mojej wiary we wczesnej młodości, mianowicie o pallotynie ks. Zygmuncie Zymlińskim. Był wspaniałym człowiekiem i duszpasterzem. Od niego dostałem pierwszą "Więź" do przeczytania. Uczył młodzież rozumieć wiarę jako życie. Bardzo lubił nam powtarzać dwa cytaty biblijne: w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz. 17, 28) oraz czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie (1 Kor. 10, 31). Moje późniejsze zainteresowania teologią codzienności są zakorzenione w sposobie myślenia, który przekazał mi ks. Zygmunt.

Ostatnią osobą, którą chciałbym wymienić, chociaż nie jako mistrza wiary, ale raczej mistrza myślenia o wierze, to Karl Rahner. Studiując teologię, doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że musi istnieć coś takiego jak teologia codzienności. I rzeczywiście, znalazlem jej podstawy u Rahnera, który miał genialną intuicję co do roli codzienności w życiu duchowym. Mówił o swoistym przewrocie kopernikańskim w pobożności, który może się dokonać, jeśli odkryjemy, że codzienność też jest pełna łaski i że Boga możemy znajdować wśród świeckich powszednich spraw. Ta refleksja pomogła mi uporządkować myślenie o własnym powołaniu. Nie miałem nigdy pragnienia, czy wręcz - powiedziałbym - pokusy, bycia duchownym. Nazywam to pokusą, bo w moim przypadku byłoby to wyraźne rozminięcie się z powołaniem, z tym, co czułem, że powinienem robić w życiu.

Jaki wpływ miała na pana życie nauka otrzymana od mistrzów wiary?

Osoby, o których myślę, jako o mistrzach mojego chrześcijaństwa, nauczyły mnie pewnych kryteriów myślenia, wartościowania i wybierania.

O Janie Pawle II powiedziałbym, że jest ojcem mojej wiary. Kiedy w 1978 roku wybrano Karola Wojtyłę na papieża, nie było we mnie żadnej głębszej refleksji na ten temat. Owszem, byłem dumny dumą narodową. Myślałem sobie - jak fajnie, że nasz rodak został tak wysoko wyniesiony. Dopiero rok później zaczęło się moje dojrzewanie duchowe i świadome wejście w chrześcijaństwo. Jednym z kluczowych momentów tego procesu było pierwsze spotkanie papieża z młodzieżą, pod kościołem św. Anny w Warszawie, w niedzielny poranek Zesłania Ducha Świętego w czerwcu 1979 roku. Padły wówczas jego słynne słowa o tym, jaką miarą należy mierzyć człowieka. Bylem wtedy w klasie maturalnej, tuż przed ukończeniem liceum. I to papieskie pytanie stawiałem sobie już wcześniej, ale nie umiałem go w ten sposób sformułować. Poetycka odpowiedź w stylu Wojtyły, jaką usłyszałem, brzmiala, że człowieka trzeba mierzyć miarą serca. Tego się nie da racjonalnie wytłumaczyć, bo co to znaczy - mierzyć człowieka miarą serca? Ale moje późniejsze odkrycie wspólnot wokół osób z upośledzeniem umysłowym, i fakt przynależności do takiej wspólnoty już prawie od 25 lat, właśnie na tym poetyckim wezwaniu się opiera.

Wszystkie moje podstawowe decyzje życiowe związane były z tym, co uslyszalem od Jana Pawła II. Kiedy zacząłem świadomie czytać jego teksty, jednym ze zdań, które bardzo mocno zapadło mi w pamięć, było - być wolnym to móc i chcieć wybierać. To było wyraźne zaproszenie do traktowania wiary w wolności, powiedzenie, że każdy z nas sam odpowiada za to, co z darem wolności zrobimy. Mieliśmy szczęście z moją żoną Kasią być w Rzymie dokładnie dwa miesiące przed naszym ślubem. Z wyprzedzeniem poprosiliśmy wówczas papieża o błogosławieństwo dla małżonków. Po ponad 22 latach mogę powiedzieć, że to błogosławieństwo ciągle nam towarzyszy. W małżeństwie zaczęliśmy też świadomie odkrywać w nauczaniu papieża teologię ciała i refleksję o wielkości powołania małżeńskiego.

W pewnym sensie byłem Janowi Pawlowi II winien moją książkę Parami do nieba. Szczęśliwie się złożyło, że jeszcze zdążyłem mu zawieźć pierwsze egzemplarze na zebranie Papieskiej Rady do Spraw Świeckich.

Maja Jaszewska

Odnajduję Boga w ciszy. ROZMOWA ZE ZBIGNIEWEM NOSOWSKIM - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl