Drukuj

NR 1-2 / 2006

ROZMOWA Z KRZYSZTOFEM CZYŻEWSKIM

Maja Jaszewska: Od pewnego czasu podkreśla Pan, że Europa ma coraz większy problem z wielokulturowością, której się boi i nie ma na nią pomysłu.

Krzysztof Czyżewski: Wydarzenia, jakie miały miejsce niedawno we Francji, są kolejną fazą pewnego procesu dotyczącego całej Europy, który stał się dla mnie widoczny już na początku lat 90. Jestem z pokolenia Bośni, czyli tej generacji Europejczyków, która spojrzała na kryzys bałkański jak na przejaw kryzysu europejskiego. Jego symbolem stało się oblężenie Sarajewa, a przejawem - postawa państw i społeczeństw zachodnich wobec tego wydarzenia. Wielkimi przegranymi wojny byli ludzie dialogu, którzy w Bośni chcieli żyć razem z ludźmi innych narodowości i religii, oraz ci, którzy w innych krajach rozumieli i popierali taką postawę. Nie był to dobry znak dla Europy, coraz bardziej wielokulturowej i zaangażowanej w proces integracji. Konflikt wojenny Sarajewa stał się odbiciem konfliktu współczesnej Europy, która nie ma języka, aby porozumiewać się z ludźmi o innej tożsamości i staje się coraz bardziej bezbronna wobec ideologii nawołujących do wojny kulturowej.

Pojawiają się liczne kontrowersje wokół noszenia chust i innych symboli religijnych w miejscach publicznych. W wielu krajach próbuje się je rozwiązywać za pomocą regulacji prawnych.

Państwo nie powinno regulować obyczajowości. Jest to wyraz bezradności i zagubienia. Towarzyszy temu rosnący strach przed przyszłością. Mamy już do czynienia z drugim i trzecim pokoleniem imigrantów urodzonych z obywateli francuskich, ale absolutnie nie zintegrowanych z resztą społeczeństwa. To są dwa nierozumiejące się i niekontaktujące się ze sobą światy. Co więcej, ta przepaść zdaje się pogłębiać. Radykalizują się nie tylko postawy imigrantów, ale także samych Francuzów. Model świeckiego państwa obywatelskiego wytrzymuje to z coraz większym trudem. Przy czym świat imigrantów we Francji nie jest światem zapomnianym, na który nie łoży się funduszy i nie poświęca mu uwagi. Wręcz przeciwnie, tyle, że czyni się to w sposób paternalistyczny, tworząc wokół imigrantów niszę opieki państwa, które o wszystkim decyduje. Równocześnie państwo woli przemilczeć różne przestępstwa popełniane przez imigrantów, żeby nie być posądzonym o dyskryminację rasową. Boi się nawet używać słów - Arabowie, czarni, muzułmanie. W ten sposób tworzy się przestrzeń tabu, co przyczynia się do powstawania jeszcze większego lęku przed problemem.

Niektórzy uznają wojnę kulturową za już rozpoczętą, jak np. Oriana Fallaci. Diagnoza, którą stawia dzisiejszej Europie jest zatrważająca. W swojej książce "Siła rozumu" pisze: Europa, która płonie, znów zachorowała na chorobę, jaka w ubiegłym stuleciu uczyniła faszystów także z Włochów niefaszystów, nazistów także z Niemców nienazistów i bolszewików także z Rosjan niebolszewików. I która dziś czyni zdrajców także z tych, którzy nie chcą nimi być: to strach. Czy ludzi dialogu, budowniczych mostów, byłoby stać na język równie radykalny i mocny?

Musi się pojawić równie silny głos po stronie tych, którzy wzywają do dialogu. Niedawno gościliśmy w Sejnach prof. Jacka Filka, filozofa z Krakowa. Mówił o trzech epokach filozofii w dziejach ludzkości. Istotą epoki starożytnej było "to" - obiektywny byt. Potem nastała epoka kartezjańskiego "ja", a dziś stoimy w obliczu epoki "ty", opartej na paradygmacie dialogu. Jej zapowiedzią jest filozofia dialogu Martina Bubera, Franza Rosenzweiga, Emmanuela Levinasa czy ks. Józefa Tischnera. Jestem głęboko przekonany, że wykształceniu tego nowego paradygmatu towarzyszyć będzie rozwój kultury dialogu, dla której etos ludzi pogranicza będzie fundamentem. Pamiętam, jak pierwszy raz przybyłem do Czerniowiec, dawnej stolicy Księstwa Bukowiny. Kiedy oprowadzający mnie po niej tzw. Czernowitzer podczas pierwszego spaceru powiedział: To jest nasza synagoga, pomyślałem, że jest czerniowieckim Żydem. Ale po chwili usłyszałem: A to jest nasza cerkiew prawosławna, a to nasz kościół, a to nasza kircha i nasza cerkiew greckokatolicka. Wszystko, co mi pokazywał, było nasze. Przy czym Czernowitzer nie był relatywistą religijnym czy kulturowym. Miał swoją wyraźną tożsamość, również narodową, i bardziej był tu zakorzeniony niż każdy domorosły nacjonalista; był obywatelem Bukowiny, bogatego i zróżnicowanego świata, w którym żył i wzrastał, i który w całości traktował jako własny.

M. Jaszewska - K. Czyżewski

Duchowni - akuszerami dialogu - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl