Drukuj
1-2 / 2004

Ratuje nas modlitwa - Ojcze, uwielbij imię Twoje

A byli niektórzy Grecy wśród tych, którzy pielgrzymowali do Jerozolimy, aby się modlić w święto. Ci tedy podeszli do Filipa, który był z Betsaidy w Galilei, z prośbą, mówiąc: Panie, chcemy Jezusa widzieć. Poszedł Filip i powiedział Andrzejowi, Andrzej zaś i Filip powiedzieli Jezusowi. A Jezus odpowiedział im, mówiąc: Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje. Kto miłuje życie swoje, utraci je, a kto nienawidzi życia swego na tym świecie, zachowa je ku żywotowi wiecznemu. Jeśli kto chce mi służyć, niech idzie za mną, a gdzie Ja jestem, tam i sługa mój będzie; jeśli kto mnie służy, uczci go Ojciec mój. Teraz dusza moja jest zatrwożona, i cóż powiem? Ojcze, wybaw mnie teraz od tej godziny? Przecież dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, uwielbij imię swoje! Odezwał się więc głos z nieba: I uwielbiłem, i jeszcze uwielbię. Lud więc, który stał i słyszał, mówił, że zagrzmiało, inni mówili: Anioł do niego przemówił. Jezus, odpowiadając, rzekł: Nie gwoli mnie odezwał się ten głos, ale gwoli was. Teraz odbywa się sąd nad tym światem, teraz władca tego świata będzie wyrzucony. A gdy Ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do siebie pociągnę. A to powiedział, by zaznaczyć, jaką śmiercią umrze. Ale lud mu odpowiedział: Słyszeliśmy z zakonu, że Chrystus trwa na wieki, jakże więc możesz mówić, że Syn Człowieczy musi być wywyższony? Kimże jest ów Syn Człowieczy? Na to rzekł im Jezus: Jeszcze na małą chwilę światłość jest wśród was. Chodźcie, póki światłość macie, aby was ciemność nie ogarnęła; bo kto w ciemności chodzi, nie wie, dokąd idzie. Wierzcie w światłość, póki światłość macie, abyście się stali synami światła. To Jezus powiedział, i odszedłszy, ukrył się przed nimi.

(Jn 12: 20-36)

Prof. Anna Świderkówna: Ten fragment Ewangelii św. Jana, czytany w Kościele katolickim w okresie wielkopostnym, jest podawany zazwyczaj od 24 wiersza (zaprawdę, zaprawdę powiadam wam). Ale żeby zrozumieć, że słowa o ziarnie pszenicznym dotyczą samego Jezusa, trzeba lekturę zacząć od wersu 20. I my tak właśnie zrobimy. Wśród tych, którzy przychodzili złożyć pokłon Bogu w czasie świąt, byli także pewni Hellenowie (to jest Grecy) – mowa tu o ludziach, którzy mówią po grecku. Najprawdopodobniej nie byli to Żydzi, tylko tak zwani „bojący się Boga” poganie, którzy przychodzili do świątyni, modlili się, składali ofiary, ale nie wypełniali wszystkich przepisów Prawa Mojżeszowego, czyli przede wszystkim nie byli obrzezani. A ponieważ pociągał ich monoteizm religii mojżeszowej, to byli tolerowani przez pobożnych Izraelitów.

Hellenowie podeszli do Filipa, który pochodził z Betsaidy Galilejskiej i poprosili go mówiąc: Panie, chcemy zobaczyć Jezusa. Betsaida była dosyć mocno zhellenizowana. Być może Filip mówił po grecku lepiej niż pozostali apostołowie i dlatego pielgrzymi zwrócili się do niego. Idzie Filip i mówi Andrzejowi a potem obaj mówią Jezusowi. I teraz jest zdanie, którego przez dłuższy czas nie mogłam zrozumieć. Otóż Jezus odpowiada im, mówiąc: Oto przyszła godzina, aby uwielbiony był syn człowieczy. Zastanawiałam się, jaki to ma związek z tym, o co proszą pielgrzymi. Tymczasem związek ten jest bardzo głęboki, wynika to z dalszych słów Jezusa. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeżeli ziarno pszenicy upadłszy w ziemię, nie obumrze, to samo pozostanie, jeżeli zaś obumrze – wydaje wielki owoc. Otóż owa godzina, o której zresztą w tej Ewangelii jest mowa kilkakrotnie, to zawsze godzina śmierci, a jednocześnie zmartwychwstania i chwały Jezusa. Godzina, w której Jezus zostaje całkowicie przeistoczony chwałą. Do 13 rozdziału, gdzie jest konkretny opis męki Jezusa, Jan ani razu nie mówi o Jego śmierci. Zawsze pisze o wywyższeniu albo przeistoczeniu chwałą. I na tę godzinę przeistoczenia Jezus ciągle czeka. Począwszy od 2 rozdziału, od wesela w Kanie, gdzie odpowiada Maryi: Jeszcze nie nadeszła godzina moja. Tu znakiem dla Jezusa, że ta godzina nadeszła, jest fakt, że poganie chcą z nim mówić. On wie, że w świat pogański wejdzie dopiero przez śmierć. Mówiąc o ziarnie pszenicznym, mówi o samym sobie. I teraz jest to klasyczne zdanie, które w nieco różnych wersjach spotykamy we wszystkich czterech Ewangeliach: Ten, kto miłuje życie swoje, ten je straci, a kto nienawidzi swojego życia na tym świecie, zachowa je, ustrzeże na życie wieczne.


Maja Jaszewska: To jest ten fragment, który przy lekturze budzi wiele wątpliwości. Mamy nienawidzić czegoś, co jest dla nas najcenniejsze?

Słowo „nienawidzić” ma dla nas inne znaczenie niż to, o jakie chodzi Jezusowi. Użyty tu czasownik oznacza po prostu mniejszy stopień miłości. Żeby to zrozumieć, posłużę się słowami św. Pawła. W 3 rozdziale Listu do Filipian, św. Paweł występuje najprawdopodobniej przeciwko jakimś judeochrześcijanom, którzy żądali od ochrzczonych pogan, aby ci przyjęli całe Prawo Mojżeszowe ze wszystkimi jego wymaganiami. Jedynie siebie uważali za prawdziwych chrześcijan, bo byli jednocześnie obrzezanymi Żydami. W odpowiedzi na to św. Paweł pisze: Chociaż ja mógłbym i w ciele pokładać ufność. Jeżeli ktoś inny mniema, że może ufność złożyć w ciele, to ja tym bardziej. Obrzezany ósmego dnia, z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do prawa faryzeusz, co do gorliwości prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości stałem się bez zarzutu. To wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Dla Niego wyzułem się wszystkiego i uznaję to za śmieci. Ale to nie znaczy, że to są śmieci w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tylko wobec tej ogromnej wartości, którą zyskuje w osobie Jezusa, to wszystko inne przestaje się liczyć.

To nie znaczy, że życie jest pozbawione wartości?

Nie, wręcz przeciwnie. Bogu oddaje się to, co najlepsze. W przeciwnym razie ofiara nie ma sensu. Św. Paweł mówi o sobie z dumą i godnością, ale to jest duma ludzka, ziemska. Ma swoją wartość, lecz zostaje podporządkowana wartości nadrzędnej.


Kto miłuje życie swoje, straci je – brzmi to paradoksalnie...

Wiele razy myślałam o tych słowach dotyczących straty. I wie pani, kiedy zrozumiałam ich sens? To było jeszcze za życia mojej matki. Pewnego razu, gdy miała jakieś przypadłości żołądkowe, gotowałam dla niej kleik. A muszę przyznać, że nigdy nie lubiłam gotować. Ale wtedy poczułam nagle takie szczęście, że mogę to dla niej robić, że poświęcam jej swój czas.


Bo to czemuś bardzo ważnemu służyło.

Bo trzeba coś stracić, żeby móc coś zyskać. Jezus mówiąc o ziarnie, cały czas mówi o sobie. Potem zwraca się do swoich uczniów: Jeżeli ktoś mi chce służyć, niech mi towarzyszy, a tam gdzie ja jestem, tam i sługa mój będzie. To znaczy zarówno na krzyżu, jak i w chwale. To jest ten fragment, w którym wyraźnie widać, że Jezus tak zwyczajnie, po ludzku, chce być z tymi, których kocha. Tu właśnie widzimy ludzkie serce Jezusa. To samo znajdujemy w rozdziale 14, w wersie 3, kiedy mówi: Jeśli odejdę, to przygotuję wam miejsce i potem znowu przyjdę i wezmę was do siebie, abyście tam gdzie ja jestem i wy byli. A w rozdziale 16, w wersie 24 Jezus, modląc się, jeden jedyny raz mówi do Ojca „chcę”: Chcę aby także ci, których mi dałeś, byli ze mną tam, gdzie ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą mi dałeś, bo ukochałeś mnie przed założeniem świata. Następny fragment niektórzy bibliści nazywają odpowiednikiem Getsemani. Teraz moja dusza się zaniepokoiła. I cóż mam powiedzieć, Ojcze, uratuj Mnie od tej godziny? Ale przecież na to przyszedłem, na tę godzinę. I rozwiązanie przynoszą dalsze słowa: Ojcze, uwielbij imię Twoje.

Tutaj zatrzymajmy się na chwilę, żeby zastanowić się nad tym, co znaczą słowa: Imię Twoje. Trzeba uświadomić sobie, że dla tamtego świata imię było czymś innym, niż dla nas. W tamtym świecie imię było samą istotą tego, co je nosił. Nawet istota Boga jest zawarta w Jego imieniu. Bóg poprzez swoje imię ukazuje nam siebie. Jestem, który jestem. Z tym, ze to jestem użyte jest w formie niedokonanej i w związku z tym może znaczyć jestem, ale również będę. To imię Boże, można zatem odczytać: Jestem, który jestem. Jestem, który będę. Będę, który będę.

Ojcze, uwielbij imię Twoje – to „uwielbij” pochodzi nie od uwielbienia, ale od wielbienia. Wielbić, to jest to samo, co chwalić Boga. Dla mnie te słowa Ojcze, uwielbij imię Twoje – to jest idealna modlitwa. Jezus nie prosi o to, o co tam w Getsemani – Oddal ode mnie ten kielich, jeśli możesz. O nic nie prosi. Mówi po prostu, że się tak zwyczajnie, po ludzku boi. Wydaje mi się, że w trudnych momentach naszego życia pozostaje nam właśnie ta jedna modlitwa. Ojcze, uwielbij imię Twoje – to znaczy uczyń to, co będzie największą chwałą i radością dla Ciebie. W 1953 roku, kiedy się dowiedziałam o aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego, w pierwszym odruchu zaczęłam się modlić o to, żeby mu się nic nie stało. I wtedy przyszły mi do głowy słowa Jezusa do św. Piotra: myślisz po ludzku, a nie po Bożemu. Zaczęłam się więc modlić Ojcze, uwielbij imię Twoje, czyli spraw, żeby to, co nam wydaje się straszne, przyczyniło się, w sposób Tobie tylko wiadomy, do jak najwspanialszego rozszerzenia się chwały Twojego Imienia.


Ta modlitwa wymaga wielkiego zaufania i zawierzenia. A ono możliwe jest chyba tylko wtedy, gdy jesteśmy pewni Bożego miłosierdzia.

Trzeba rozróżnić zgodę na Bożą wolę od bezradnej rezygnacji.


Poddanie się sile nie ma nic wspólnego z miłością czy ufnością.

Jest taka jedna modlitwa, którą Jan XXIII opatrzył odpustem, a w niej przepiękny dwuwiersz. Chcę czegokolwiek ty chcesz. Chcę tylko dlatego, że Ty chcesz. Chcę w taki sposób jak Ty chcesz. Chcę tak długo jak Ty chcesz. I to właśnie jest miłość. Ale taka miłość jest bezpieczna tylko wtedy, kiedy kierujemy ją do Boga. Z człowiekiem zawsze trzeba uważać, bo nigdy nie można być pewnym, czy nie chce on czegoś, co jest złe dla niego samego, dla mnie lub dla kogoś trzeciego. Dlatego miłość do człowieka musi być zawarta w Bożej miłości. Ludzie często miłość sprowadzają do uczucia. A przecież są takie chwile w miłości, kiedy człowiek jest jak ten kawałek drewna, nic nie czuje. I wtedy ratuje nas ta modlitwa – Ojcze, uwielbij imię Twoje. Bo jak mawiał pewien stary mnich: Bóg zrobi wszystko, ale nie zrobi tego beze mnie. A odpowiedzią na tę modlitwę są słowa: I uwielbiłem, i jeszcze uwielbię. Tak jakby Bóg mówił: „Nie martw się, ja zawsze będę”.

Zatrzymajmy się jeszcze na jednym fragmencie. Jezus mówi: Nie dla mnie, nie z mojego powodu ten głos dał się słyszeć, ale ze względu na was. Teraz sąd jest tego świata i władca tego świata zostanie wyrzucony na zewnątrz. Dalej Jezus mówi jeszcze: A ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, to wszystkich pociągnę do siebie. To jest ten Janowy sposób mówienia o śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa. To wywyższenie na krzyżu, a jednocześnie w chwale. Cała rzecz polega na tym, o czym piszę w mojej książce Rozmowy o Biblii – Nowy Testament, że tak naprawdę wniebowstąpienie jest po prostu innym spojrzeniem na zmartwychwstanie. To jest właśnie przeistoczenie chwałą.

Słuchający Jezusa nie rozumieją tego, co On zapowiada.

Zupełnie Go nie rozumieją.

Co to znaczy, że Jezus ukrył się przed nimi?

Potrzebował samotności. Ukrył się, bo wiedział, że Go nie zrozumieją.

Pani profesor, dlaczego właśnie ten fragment Ewangelii Janowej jest ulubiony przez panią?

Bo mówi o ludzkim sercu Jezusa. To ludzkie serce kocha po ludzku, chce mieć swoich bliskich przy sobie. I to ludzkie serce się lęka. My mamy tendencję do takiej wczesnochrześcijańskiej herezji, która głosiła, że Jezus naprawdę nie jest człowiekiem. Wynikało to pewnie z tego, że trudno jest się pogodzić z faktem, że Bóg-człowiek umiera na krzyżu.
Drugi powód, dla którego ten fragment jest mi tak bliski, to wezwanie Jezusa do stracenia życia. Wiele razy myślałam, co oznacza to obumarłe ziarno. Bo przecież Jezus nie wzywa nas do samobójczej śmierci. Co do tego nie miałam nigdy żadnych wątpliwości.

Ani też do tego, żeby własne życie mieć za nic.

Nie, wręcz przeciwnie. Tylko że ten, kto miłuje swoje życie ponad wszystko, czepia się go kurczowo. I nie chodzi tu o zupełnie naturalny lęk przed śmiercią.

Jezus też się jej lękał.

Właśnie. Chodzi o to, żeby nauczyć się oddawać różne rzeczy w imię miłości.
Kiedy istniejemy tylko dla siebie, to zaczynamy być zniewoleni życiem, tymczasem sensem miłości, a zatem i całego życia, może być tylko nieustanne przyjmowanie i dawanie. Jedynie ono bowiem może nas przygotować do uczestnictwa w wewnętrznym życiu Trójjedynego Boga.