Drukuj

Nr 3-4/1990

O sytuacji w Kościele Ewangelicko-Reformowanym w Rumunii mówi ks. Laszlo Tökes

Czterech członków Synodu Węgierskiego Kościoła Reformowanego dotarło w czasie Świąt Bożego Narodzenia do księdza Laszlo Tökesa, przebywającego wówczas w Menyö, małej wiosce w północno-zachodniej części Siedmiogrodu, dokąd został siłą wywieziony z Timisoary. Rozmowę, którą przeprowadzili z nim dla węgierskiej gazety „Reformatusok Lapja”, przedrukowujemy za „Reformiertes Forum” z 2 lutego 1990 r. Stanowi ona uzupełnienie informacji zawartych w artykule „Wyłom w murze milczenia”.

Redakcja

– Tak na Węgrzech, jak i za granicą bardzo wielu ludzi interesuje się losem pastorostwa Tökesów. Proszę nam opowiedzieć, co zdarzyło się Księdzu w Timisoarze.

– Jestem w osobliwej sytuacji. Powinienem bowiem mówić o nękających mnie wewnętrznych niepokojach i o trudnym położeniu, w .jakim się znalazłem, tymczasem – zamiast tego – odczuwam głęboką wdzięczność i mogę powiedzieć, że mamy się dobrze, a do Menyö dotarliśmy cali i zdrowi.

–  Bardzo martwiliśmy się o Panią Pastorową, która jest przy nadziei.

– Nic jej się nie stało. To prawda jednak, że utrzymanie ciąży było przez cały ten czas zagrożone. Moja żona przeszła bowiem przez takie rzeczy, których zniesienie jest na granicy wytrzymałości ciężarnej kobiety. Przeżyliśmy bardzo trudne tygodnie w prawdziwym oblężeniu – i samego kościoła, i naszego mieszkania w Timisoarze – które osiągnęło punkt kulminacyjny 15 i 16 grudnia.
Już kilka miesięcy wcześniej obiecywałem sobie, że ustąpię tylko przed przemocą i opuszczę Timisoarę dopiero wtedy, gdy zaatakują plebanię. Stało się to w nocy z 16 na 17 grudnia. Policja i „Securitate” dosłownie przypuściły szturm do kościoła i do drzwi naszego mieszkania i kancelarii. Rażeni z żoną, szwagrem i przyjacielem wydostaliśmy się po drabinie na podwórze i schroniliśmy się w kościele. Miałem na sobie togę. Policja wyłamała drzwi kościoła i wywlekła nas zza Stołu Pańskiego. Uderzono moją żonę, a ja zostałem porządnie pobity.
Specjalnym konwojem policyjnym przewieziono nas do Menyö, w okręgu Szilagy. Dziękujemy za to Panu, gdyż w ten sposób, wbrew woli naszych wrogów, uratował On nas tak, jak uratował lud Izraela z Egiptu, przeprowadzając go przez Morze Czerwone. Gdyby policja zostawiła nas w Timisoarze, to jestem pewien, że dziś nie rozmawialibyśmy tu, w tym spokojnym zakątku.

– Jak przyjęli Księdza mieszkańcy Menyö? To jest malutka wioska. Mówi się, że odprawiał Ksiądz jedno nabożeństwo za drugim, a kościół był stale pełny...

– Przybyliśmy tu w ostatnim tygodniu Adwentu. Okoliczna ludność należy do najwierniejszych wyznawców Kościoła reformowanego. Ci ludzie robili wszystko, aby nasz pobyt tu .uczynić znośnym. Nasze mieszkanie było przecież stale otoczone przez policję, ustawiono, jak w obozie karnym, reflektory, sprowadzono psy policyjne, bez przerwy zajeżdżały i odjeżdżały samochody. Nieustannie przekazywano jakieś instrukcje, a nawet przeciągnięto specjalną linię telefoniczną do tej tonącej w błocie, zapadłej wioski, gdzie nawet autobus nie dociera. Jednakże miłość tutejszego ludu i jego trwanie od wieków przy naszym Kościele działały na nas bardzo uspokajająco.

– Stał się Ksiądz znany na całym świecie i odegrał również wielką rolę w rozwoju rewolucyjnych wydarzeń w Rumunii. Jakie jest Księdza stanowisko wobec tych politycznych przemian?

– Muszę z całą stanowczością wyjaśnić, że nie organizowałem rewolucji ani nie zainicjowałem świadomie rewolucyjnego ruchu. Raczej okoliczności tak się ułożyły, a Bóg sprawił, że to od naszego niewielkiego Kościoła (w porównaniu z dużym rumuńskim Kościołem prawosławnym w Timisoarze czy z tamtejszą ludnością katolicką) i w związku z moją osobą zaczęła się ta seria wstrząsających demonstracji w Timisoarze, o których dowiedział się cały świat. Z ich powodu jednocześnie i płaczemy, i cieszymy się.
Opłakujemy ofiary. Płaczemy wraz z tymi, którzy płaczą, ale też cieszymy się z tymi, którzy się cieszą. Ja cieszę się zwłaszcza z tego, że zdobyłem świadomość, iż nie ma takich przeciwieństw, nienawiści czy waśni między Rumunią i Węgrami, których nie można by pokonać. Nigdy w życiu nie doznałem tak podniosłych uczuć, jak wtedy, gdy usłyszałem śpiewaną pod naszymi oknami znaną rumuńską pieśń narodową, „Pieśń Jedności” (Hora der Einheit). Sądzę, że węgierskiemu duszpasterzowi wyznania ewangelicko-reformowanego rzadko przypada w udziale taki zaszczyt.
Tamta dwudniowa manifestacja pod naszymi oknami oznaczała właściwie zobowiązanie, obietnicę, że rozwijanie rumuńsko-węgierskich stosunków jest możliwe. W ciągu paru godzin po stronie węgierskich ewangelików reformowanych stanęli Rumuni, Węgrzy, Serbowie, Niemcy, prawosławni, baptyści, katolicy i kogo tam jeszcze moglibyśmy wymienić spośród ludności Timisoary.

– Odnowa jest z pewnością wielką szansą również dla Kościołów.

– Uważam za godne najwyższego ubolewania to, iż nasz Kościół, tak teraz jak i dawniej, musi ważne dla życia impulsy otrzymywać z zewnątrz. Bolesne jest dla mnie skostnienie Kościoła – mówię ciągle o naszym Kościele – i to, że nasi księża nie umieli odbierać na właściwej długości fal. Nie słyszeli ani sygnałów zmieniających się czasów, ani tym bardziej żywego Słowa Bożego. Proszę, aby nie traktowali tego, co mówię, jako oskarżenia, lecz jako stwierdzenie faktu.
Rozpacz ogarnia na widok przepaści, jaka powstała między duchownymi Kościoła reformowanego a ludem kościelnym. O ile lud ten w stu procentach pojął, do czego zobowiązuje Pismo, rozpoznał Ducha i czasy, miał uszy, aby słyszeć, o tyle księża – przeciwnie: by li pełni zwątpienia i nieufności, a nawet zdarzały się przypadki wrogości… Oczywiście można to tłumaczyć niezmiernie skomplikowanym podłożem społecznym, ale nie chcę teraz tego bliżej roztrząsać.
Nie tylko wydarzenia, ale również Pismo Święte kieruje do nas szczególnie ważne napomnienie, że lud Boży został nam powierzony i nie wolno nam się od niego odrywać. W tym rewolucyjnym procesie . najważniejsze jest w ogóle to, aby duszpasterze i lud, którym się opiekują, znaleźli do siebie drogę.

Tłum. W.M.