Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1/2017, s. 17

ks. Jerzy Stahl na Mazurach, lipiec 1996 (fot. Archiwum Barbary Stahl)wspomnienie wygłoszone 6 marca 2017 r.
podczas nabożeństwa ekumenicznego
w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym

Wiadomość o śmierci ks. Jerzego Stahla dotarła do mnie, gdy prowadziłem wraz z ks. Romanem Lipińskim zimowy kurs katechetyczny naszego Kościoła w Murzasichlu pod Zakopanem. Tego dnia w programie mieliśmy wycieczkę na położoną nieopodal górę Kopy Królowej. Doszliśmy do Brzezin i tam wsiedliśmy do autobusu, który wiózł nas do Jaszczurówki, skąd mieliśmy Doliną Olczyską iść dalej w góry. Na trasie między Brzezinami a Jaszczurówką jest Chabówka – mała wioska, w której ks. Stahl prowadził ostatni chyba w swojej działalności kościelnej tatrzański obóz młodzieżowy, a ja jako młody człowiek w nim uczestniczyłem. Przejeżdżając koło Chabówki miałem łzy w oczach, bo tak fizycznie spotkałem się z tamtym miejscem, które przypomniało tamten czas i tamten nasz wspólny ostatni obóz…

Trudną byliśmy wtedy młodzieżą. Wchodziliśmy w dorosłe życie. A ks. Jerzy nam w tym towarzyszył. Przebywaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, a więc w takich sytuacjach nie ma mowy o udawaniu, o tym, że widzimy rzeczywistość trochę inną, niż ona jest.

My, zbuntowani, sięgający po zakazany owoc: alkohol, papierosy – a on zawsze taki delikatny i, powiedziałbym, zakłopotany tym, że musi na to wszystko reagować. Że przecież powinien nam dać jakąś ostrą reprymendę, może nawet niektórych wyrzucić z obozu i odesłać do domu – a jednak widząc nasze życie i naszą chęć przebywania ze sobą, rezygnował z podejmowania tych drastycznych kroków.

Na obozie była obecna oczywiście mama ks. Jerzego, ciocia Ania. I od niej mogliśmy się wiele nauczyć. Mogliśmy w praktyce zobaczyć, jak wygląda prawdziwa miłość w rodzinie, co to znaczy służba i pomoc synowi w jego służbie. Przyjmowanie przez syna tej pomocy od mamy – chociaż pewnie nie zawsze się zgadzali. Ale myśmy tego nigdy nie dostrzegli. Czuliśmy się bezpiecznie otoczeni opieką i przyjaźnią.

W sytuacjach, w których my byliśmy winni czy coś – jak to się mówi popularnie – „poszło nie tak”, to ks. Jerzy czuł się zakłopotany. Nie ze względu na to, że nie wiedział co zrobić, ale widać było, że ma kłopot, bo lubi nas i kocha, i wie, że powinien być w stosunku do nas bardziej kategoryczny, ale tego nie chce. Niektórzy brali to za słabość. A ja myślę, że to była jego wrażliwość. Że tutaj serce brało górę nad rozumem. Ile byśmy w tej chwili dali, żeby parę osób też „tak miało” w naszym otoczeniu…

Pamiętam również moje wyjazdy do Łodzi. Kiedy pracowałem w Kościele, jako kaznodzieja świecki jeździłem na zastępstwa do Łodzi wtedy, kiedy ks. Stahl jeździł na nabożeństwa do Żychlina – do zboru, którego był administratorem. Nie widywałem się wtedy bezpośrednio z nim, ale z jego otoczeniem. Przyjmowała mnie wtedy pani Barbara w domu przed i po nabożeństwie, gdzie w oczekiwaniu na legendarny już pociąg 15:10 z Łodzi Fabrycznej do Warszawy miałem okazję porozmawiania i popatrzenia, czym żyje jego parafia i jego najbliżsi. Jak na nowo budują się więzy parafialne, jak głębokie i szczere są to przyjaźnie. I było to bez wątpienia efektem nie tylko pracy samego ks. Jerzego, ale również i związku z żoną w tej służbie dla Kościoła. Tak samo, jak kiedyś z matką.

Lubiłem również jego wypowiedzi, zwłaszcza wtedy, kiedy spontanicznie zabierał głos w jakiejś sprawie, która go bulwersowała. Słychać było całą autentyczność tej wypowiedzi. Był naprawdę zdenerwowany, naprawdę wzburzony. Mówił taką swoją charakterystyczną barwą głosu. Ja to nazwałem „z wnętrza”. Dźwięk wydobywał się jakby z płuc. Było słychać jakby mówił naprawdę z głębi siebie, a jego zdenerwowanie było autentyczne i najbardziej w tym wszystkim przekonujące, bo widać było, że żyje tym, co mówi. Nie wytrzymało jego biedne serce tych wszystkich wzruszeń. Brakuje mi jego wrażliwości i tego zwykłego ciepła…

* * * * *

Władysław Scholl – kaznodzieja świecki, członek Synodu, wieloletni prezes Kolegium Kościelnego Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie, współorganizator nabożeństw ekumenicznych „na Lesznie”

 

Na zdjęciu: ks. Jerzy Stahl podczas wakacji na Mazurach, koniec lipca 1996 r. (fot. Archiwum Barbary Stahl)