Drukuj

ImageNR 1-2 / 2007

Te słowa usłyszałam od pani pastorowej Stahlowej po jej wyjściu z gabinetu lekarskiego w szpitalu przy ul. Banacha w Warszawie dziesięć lat temu, 16 lutego 1997 roku. Byłam w grupce kilku osób towarzyszących karetce reanimacyjnej, która zabrała księdza Jerzego z kościoła, gdzie nagle, tuż przed nabożeństwem, zaniemógł. Parafianie warszawscy zgromadzeni w kościele modlili się żarliwie o jego życie i z niepokojem czekali na wiadomości ze szpitala. Wszyscy obecni tego dnia na nabożeństwie zachowają w pamięci ostatni, wstrząsający obraz księdza Jerzego przewożonego na noszach środkiem kościoła. Ani szybka i fachowa pomoc lekarzy, ani nasze gorące modlitwy nie były w stanie powstrzymać jego odejścia.

Czas, który minął od tych wydarzeń, pozwolił nam oswoić się ze stratą. Pozwolił jednocześnie uzmysłowić sobie prawdziwe jej rozmiary. Dziesięć lat temu przewidywaliśmy, że będzie nam księdza Jurka brakować, dziś już wiemy, jak bardzo. Był duchownym o specyficznym oddziaływaniu na otoczenie, jakby z drugiego planu, delikatnie i bez nacisku. Sądzę, że on sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki ma wpływ na ludzi. Niezwykła konsekwencja i spójność w tym, co głosił jako kaznodzieja, i w tym, jak postępował, budziły zaufanie.

Był wiarygodny poprzez przykład własnego życia. Prostolinijność połączona ze skromnością sprawiała, że potrafił rozmawiać z każdym i na każdy temat. Był ciekaw ludzi, życzliwy, wyrozumiały i otwarty, pełen szacunku dla odmienności i odrębności drugiego człowieka. Jednocześnie potrafił walczyć o sprawy, które uważał za ważne i robił to z pasją. Nie uznawał kompromisu w kwestiach zasadniczych. Był niepomiernie uczciwy i nie tolerował żadnych, nawet drobnych odstępstw od tej zasady. Reprezentował świat wysokich standardów moralnych, w którym wszyscy rozumieją, co to znaczy poczucie wstydu i poczucie przyzwoitości i gdzie hołduje się niemodnym cnotom, takim jak skromność, prawdomówność, rzetelność i wzgląd na innych ludzi. Bronił wartości, które uważał za niezbywalne, choć wielu ludzi uznało je za przestarzałe i nieprzydatne w życiu.

Ksiądz Jerzy Stahl urodził się w Warszawie 13 czerwca 1939 roku. Wojna naznaczyła piętnem jego dzieciństwo: stracił ojca, który zaginął w czasie Powstania Warszawskiego. Matka księdza Jurka, Anna, z ofiarnością i oddaniem wychowywała dziecko w trudnych powojennych czasach. Niezwykle przywiązana do naszego Kościoła potrafiła swoje przywiązanie zaszczepić synowi.

Powołanie do pracy duchownego ksiądz Jerzy odkrywał w sobie powoli. Po maturze podjął naukę na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. Po kilku latach studiów politechnicznych podjął decyzję o zmianie drogi życiowej i rozpoczął studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Po ich ukończeniu został w 1970 roku ordynowany na duchownego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego i rozpoczął pracę w zborze warszawskim jako wikariusz. Jednocześnie pełnił funkcję administratora parafii żychlińskiej.

8 lipca 1962 roku odbył się ślub księdza Jerzego Stahla z Barbarą Słamówną, absolwentką polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Pani Barbara, podobnie jak ksiądz Jerzy, wyniosła z domu ogromne przywiązanie do Kościoła. Obowiązki spoczywające na żonie pastora przyjęła za naturalne i niekwestionowane i traktowała je bardzo poważnie. Wkrótce też pani Basia związała swoje zawodowe losy z Kościołem, podejmując pracę w redakcji miesięcznika "Jednota". Między innymi dzięki jej wiedzy, fachowości i zaangażowaniu "Jednota" wyróżniała się poziomem wśród innych tego typu czasopism. Ciekawe artykuły wybitnych autorów, niebanalna tematyka, a także nienaganna polszczyzna i staranność edytorska stały się na długie lata znakami rozpoznawczymi "Jednoty".

Dr Dorota Niewieczerzał

Nie ma już Jurka... - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl