Księdza Alfreda Jaguckiego wspomnienia z Mazur
- Ks. bp Zdzisław Tranda
Niedawno, dzięki Mazurskiemu Towarzystwu Ewangelickiemu w Olsztynie,
ukazała się książka ks. dr. Alfreda Jaguckiego Mazurskie dole i niedole.
Ks. dr Alfred Jagucki pracował na Mazurach 18 lat (1945-1963), najpierw
w Sorkwitach, a potem w Szczytnie. Przez 5 lat - od 1958 do 1963
roku - po niespodziewanej śmierci ks. seniora Edmunda Friszkego,
był seniorem diecezji mazurskiej. Pracował więc na tym terenie w najtrudniejszym
czasie, kiedy ważyły się póĽniejsze losy ludności mazurskiej. Pisarz mazurski
Edwin Kruk, który podjął się przygotowania wspomnień do druku, pisze w
przedmowie: (...) Ks. dr Alfred Jagucki był pierwszym ewangelickim
duchownym, który w roku 1945 przybył na Mazury (...), zapewne, gdyby nie
okoliczności zewnętrzne i restrykcje, jakich doznawał ze strony urzędników
państwowych w regionie, jego pobyt i praca na Mazurach trwałyby o wiele
dłużej aniżeli do roku 1963. Poświadczają to kopie dokumentów, z którymi
mogłem się zapoznać.
Mazury - to był teren ciężkiej pracy, ogromnych stresów i wręcz
rozpaczy, która ogarniała pracujących tam księży oraz aktywnych działaczy
mazurskich. To był także teren niepojętych szykan i wręcz prześladowań
ewangelickiej ludności mazurskiej. Dziś trudno zrozumieć, jak to było
możliwe, że zaraz po wojnie rozpętały się nacjonalistyczne i antyewangelickie
nastroje w różnych stronach naszego kraju. Podobną sytuację jak na Mazurach
można było obserwować w parafiach ewangelicko-reformowanych pochodzenia
czeskiego w Zelowie i Kucowie, gdzie doprowadzono do masowej emigracji
potomków braci czeskich. Tyle że ten okres trwał tu znacznie krócej. Gdy
przyszedłem jako pastor do Zelowa w 1952 roku, zastałem tu niezabliĽnione
wówczas jeszcze rany, ale już nie było aktów gwałtu, nienawiści. Już panował
spokój. Ale wówczas dowiedziałem się, że ludzie, którzy gnębili ewangelicką
ludność pochodzenia czeskiego, wyznawali tragicznie prymitywną zasadę:
"Polska musi być czysta jak łza" (pod względem narodowym i
wyznaniowym).
Mazury to teren permanentnego działania przeciwko autochtonicznej ludności
mazurskiej. Najgorsze zaś było to, że nie tylko ludność napływowa patrzyła
na Mazurów jako na Niemców, na których chciała wylać całą nienawiść, wynikłą
z lat wojennych, z cierpień zadanych Polakom przez Niemców. Również polskie
władze administracyjne i społeczno-polityczne na tej ziemi były negatywnie
i nawet wrogo usposobione do ludności autochtonicznej. A każdy, kto przyznawał
się do ewangelicyzmu, był uważany za Niemca, wroga narodu polskiego. Między
innymi gen. Mieczysław Moczar, który przez pewien czas, krótko po wojnie,
pełnił tu ważne funkcje w administracji państwowej, "zasłużył się"
w zwalczaniu i uciskaniu wszystkich, którzy byli Mazurami-ewangelikami.
Efekt tego nastawienia i niesprawiedliwego, krzywdzącego działania był
taki, że - jak mawiano później - Polacy zgermanizowali Mazury.
A także spowodowali, że od roku 1956 zaczął się exodus ludności mazurskiej
na obczyznę.
Ks. dr Alfred Jagucki wspomina także, że władze nie dopuściły do rozpowszechnienia
Śpiewnika kościelnego dla zborów mazurskich, który został wydrukowany
przez Szwedów w Lund. Znamienne, że władze zgodziły się na jego wydrukowanie,
a mimo wszystko cenzura przeciwstawiła się, i to dopiero wtedy, gdy -
już wydrukowany - miał zostać rozpowszechniony. Podobno chodziło
o hymn reformacyjny Marcina Lutra Warownym grodem jest nasz Bóg i o zwrotkę,
w której są słowa: Choć diabłów pełen byłby świat, co połknąć by nas
chcieli, my nie boimy się ich zdrad, będziemy tryumf mieli. Złośliwie
mówiąc, widocznie cenzorzy uznali, że to o im współczesnych władzach komunistycznych
mowa jest w hymnie napisanym przecież w XVI wieku przez Marcina Lutra.
zobacz pełny tekst