Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

ImageNR 2-3 / 2002

JEGO ŻYCIE I ŚMIERĆ

Na życie każdego człowieka składają się - w mniejszym lub większym stopniu - zarówno fakty, potwierdzone niezbitymi dowodami, jak i legendy, nieraz bulwersujące, fascynujące, efektowne. Często te pierwsze potrafią bardziej zaskakiwać. Życie Eugeniusza Bodo jest tego najlepszym przykładem.

Był jednym z najbardziej podziwianych i cenionych przedwojennych polskich aktorów - kabaretowych i filmowych. Nie tylko grał, ale także śpiewał i tańczył. Ludwik Sempoliński po latach wspominał: "Doskonały tancerz i świetny piosenkarz, bardzo muzykalny, choć głosu nie miał nadzwyczajnego". Dzisiaj powiedzielibyśmy: wyśmienity interpretator tekstów - mówionych i śpiewanych. Ale te umiejętności posiadali i inni aktorzy. Bodo miał coś więcej. Trafnie ujął to Artur Tur, aktor i kabaretowy "tekściarz": "Miał (Bodo) znakomite warunki zewnętrzne, dużo szelmowskiego wdzięku i wielki temperament". I teraz jest wielu aktorów o znakomitych warunkach zewnętrznych i wielkim temperamencie. Ale kto ma ów "szelmowski wdzięk"? W tym, sądzę, tkwiła oryginalność i w pewnym sensie niepowtarzalność Eugeniusza Bodo.

Co ciekawe - to nie była jego aktorska "koncepcja"czy tzw. estradowo-ekranowy image. Bodo po prostu był takim człowiekiem. Na potwierdzenie - pyszna anegdota opowiadana przez jego daleką krewną, panią Wierę Rudź:

"Bodo jechał kiedyś samochodem ze swoim ogromnym dogiem Sambo. Ten olbrzym budził respekt, choć była to prawdziwa poczciwina. Bodo zatrzymał się przed sklepem, żeby coś kupić. Wszedł - a Sambo wyskoczył z samochodu i biegiem za nim. W sklepie były dwie starsze panie. Kiedy zobaczyły tę biegnącą wielkimi susami bestię, z przerażenia oniemiały. Bodo, widząc to, z uśmiechem je uspokoił: Szanowne panie, proszę się nie bać! On już zjadł dziś na śniadanie dwie osoby..."

Czy można było nie przepadać za takim człowiekiem? Inteligentnym, dowcipnym, przepełnionym tym cudownym, "szelmowskim wdziękiem"?

Kino moim żywiołem

Życiorys Eugeniusza Bodo wypełniony jest zdarzeniami równie typowymi co unikalnymi. Rodzice: matka - Polka, katoliczka; ojciec - Szwajcar, ewangelik reformowany, inżynier. Eugeniusz Junod (tak się naprawdę nazywał; Bodo to pseudonim artystyczny powstały z pierwszych sylab drugichimion: jego - Bogdan i matki - Dorota) urodził się 29 grudnia 1899 roku w Genewie. Ojciec był wielbicielem nowego, rewelacyjnego wynalazku, czyli kinematografu. Jak wspominał Bodo: "Już jako niemowlę zacząłem życie bardzo ruchliwe, dużo podróżowałem. Zjeździwszy całe imperium rosyjskie oraz pogranicze Chin i Persji, gdzie śp. ojciec mój wyświetlał filmy, zawitaliśmy do Polski i osiedliliśmy się tu na stałe. Ojciec otworzył w Łodzi teatr "Urania" (było to jedno z pierwszych kin w Polsce - 1903 rok; przyp. SJ) a mnie kształcono, chcąc zrobić jakiegoś użytecznego członka społeczeństwa". Ojciec widział syna jako obrotnego biznesmena, matka marzyła dla niego o karierze lekarskiej. Tylko pragnienie ojca częściowo się spełniło, bo Bodo nie tylko grał, śpiewał, pisał scenariusze i reżyserował, ale zajął się też - na początku lat trzydziestych - produkcją filmów.

Młodego Eugeniusza Junoda fascynowała "od kołyski" scena i ekran. Bardzo szybko, po przeniesieniu się do Warszawy, zaczął odnosić sukcesy. Najpierw w kabaretach, i to tych najsławniejszych, jak "Qui Pro Quo", "Morskie Oko", "Wielka Rewia", wkrótce i w filmach. Role nieme przygotowały jego ekranową karierę, wprowadzenie dźwięku uczyniło go jedną z największych polskich przedwojennych gwiazd.

"Kino, które jest moim żywiołem (to fragment jednego z wywiadów; przyp. SJ), jest bardzo uciążliwe i absorbuje dużo czasu i nerwów, a wobec tego że, niestety, wiecznie się nudzę, gra w filmie daje mi dużą satysfakcję. Kino uspokaja mi nerwy i pobudza fantazję. O ile na scenie lubię role komiczne, o tyle w filmie nie znoszę tego". Cóż za paradoks - jego najlepsze role filmowe to właśnie role komediowe, choćby w takich filmach: "Piętro wyżej", "Paweł i Gaweł", "Czy Lucyna to dziewczyna?". Bodo oburzał się, kiedy nazywano go amantem. "Amantów par excellence nie grywam, gdyż uważam, że do tego trzeba mieć albo ładną, albo bardzo ciekawą twarz. Co do mnie, może posiadam te zalety, ale... dla bardzo bliskich i życzliwych znajomych."

Zaskakujące jest też wyznanie: "Kino uspokaja mi nerwy". Który ze współczesnych aktorów mógłby to powiedzieć?... Bodo był klasycznym pracoholikiem. Jak twierdzą ci, którzy z nim pracowali: kiedy pracował, marzył o wypoczynku, kiedy zdarzyło mu się wyjechać na urlop, natychmiastwracał do pracy. Był bardzo wymagający wobec innych, ale przede wszystkim wobec siebie. Czasami - porywczy, nigdy - niesprawiedliwy.

Stanisław Janicki

Trubadur Warszawy - Eugeniusz Bodo - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl