Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1997

Z ks. Bogdanem Trandą zetknąłem się, a następnie ściślej związałem w polskim ruchu ekumenicznym. Przez długie lata wspólnie zasiadaliśmy m.in. w ekumenicznej Komisji Mieszanej i Podkomisji ds. Dialogu, działających przy Konferencji Episkopatu Polski1. (Wspomnę, że z wymienionych Komisji wcześniej do Pana odeszli dwaj księża z Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego: ks. Woldemar Gastpary i ks. Jan Walter.) Spotykaliśmy się ponadto z okazji rozlicznych ekumenicznych nabożeństw i konferencji.

Moje najbardziej ożywione kontakty z ks. Trandą rozwijały się za wspólnym stołem Podkomisji ds. Dialogu, której był jednym z dwu przewodniczących. Z całym przekonaniem mogę wyznać, iż w naszych dialogach był tą wybijającą się postacią, bez której wieloletnie a owocne prace tego ekumenicznego forum nie przebiegałyby tak sprawnie i harmonijnie, jak się toczyły. Ich plonem był m.in. znaczący dokument o wzajemnym uznaniu chrztu przez Kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej i Kościół Rzymskokatolicki. Wespół z ks. Trandą napisałem wstęp do broszury z tekstem owego porozumienia [Jeden chrzest, Warszawa 1993; zob. „Wśród książek”, „Jednota” 4/93 – red.]. Do ostatniej rundy posiedzeń Zmarły brał udział w płodnej i nie zakończonej jeszcze, a od lat prowadzonej, dyskusji nad duszpasterską problematyką małżeństw osób należących do różnych chrześcijańskich wyznań.

Zarówno treści, jak i stylowi prowadzonych obrad ks. Tranda nadawał osobisty, twórczy kierunek siłą swej osobowości, na którą składała się nie tylko rzetelność, fachowość i kompetencja, lecz także – i to przede wszystkim – autentyczne umiłowanie własnego Kościoła oraz szacunek i zrozumienie dla innych kościelnych Wspólnot, a przy tym szczególna, tu i tam wystrzelająca sympatia do Kościoła katolickiego, mimo nie szczędzonych katolikom słów rzeczowej krytyki.

Pamiętam drobny szczegół z debat nad małżeństwami, kiedy to katolicy dość gęsto przytaczać zaczęli ustalenia swego Kodeksu Prawa Kanonicznego. Ks. Tranda, z uwagą wsłuchany w te wywody i zapytany nagle o odnośne prawne regulacje swojego własnego Kościoła, po dłuższym zamyśleniu odparł skromnie i jakby wyraźnie zaskoczony: „My w ogóle nie mamy jakichkolwiek wytycznych prawa kościelnego; dysponujemy tylko Ewangelią”. Proste a głębokie to wyznanie skłoniło jednego z katolickich uczestników do stwierdzenia, że my, katolicy, częstokroć wcale nie jesteśmy znów tak bardzo dumni ze wszystkich norm prawnych naszego Kodeksu.

Ze szczerą satysfakcją powiedzieć należy, iż dzięki obecności ks. Trandy nasze sesje przekształcały się w prawdziwą szkołę ekumenicznych zbliżeń między przedstawicielami różnych polskich Kościołów, stawały się nie tylko miejscem przezwyciężania licznych animozji, lecz także zadzierzgania głębszych więzi wspólnoty, a nawet przyjaźni, wśród braci zasiadających za wspólnym stołem dialogu. W kuluarach padło kiedyś zdanie, iż gdyby ktokolwiek z nas spotkać by się miał kiedyś z niezrozumieniem we własnym Kościele, liczyć może na solidarność swych kolegów z bratnich Kościołów chrześcijańskich (!).

Z jakiegoś posiedzenia w innym gremium, w trakcie którego siedziałem obok ks. Trandy, w pamięci utkwiła mi banalna z pozoru migawka. Do podpisu puszczono w obieg listę obecności. Mój sąsiad przy swym imieniu i nazwisku wpisał swoją kościelną przynależność: Kościół Ewangelicko-Reformowany. Spojrzawszy na ten dowód tożsamości, umieściłem obok własnego nazwiska własny adres konfesyjny: Kościół Katolicko-Reformowany, z powrotem podsuwając kartkę ks. Trandzie. Uśmiechnął się i dodał: „Dobre”. Jąłem wyjaśniać, że od Vaticanum II, Soboru wielkiej reformy, Kościół katolicki sam wszedł na drogę reformacji, stając się Kościołem reformowanym; po dziś dzień obowiązuje soborowe „wołanie o nieustanną reformę” (Dekret o ekumenizmie »Unitatis redintegratio« nr 6). Krótki ten komentarz ks. Bogdan przyjął z uśmiechem aprobaty.

W warszawskim kościele św. Marcina, w którym sprawowane są comiesięczne nabożeństwa ekumeniczne, pewnego razu poprosiłem ks. Trandę o odczytanie wyznaczonego na ten dzień fragmentu z Nowego Testamentu i podałem mu jeden z tomów naszej katolickiej księgi perykop z wyborem odnośnych czytań. Przez chwilę ją wertował, po czym odsunął oświadczając, że będzie czytał ze swojej własnej Biblii. Malujące się pewnie na mej twarzy zdziwienie rozproszył kapitalną uwagą, iż wcale nie chodzi o konfesyjną preferencję ewangelickiego przekładu Biblii, lecz o zasadniczy fakt, iż lubi dzierżyć w dłoni Księgę zawierającą całość Pisma Świętego, a nie tylko luźne jego urywki.

Był ks. Tranda wziętym mistrzem słowa. Pewna znana katolicka dziennikarka wyznała mi kilkakrotnie, że na niedzielną „Mszę” chodzi do kościoła ewangelicko-reformowanego przy al. Solidarności ze względu na wysokiego lotu kazania ks. Bogdana Trandy. Były one, jak twierdziła, zawsze znakomite w treści i formie, wygłaszane przy tym wybornej jakości polszczyzną i świadczyły o świetnym warsztacie retorycznym kaznodziei, słowem – były to mowy gotowe do druku („druckreif”).

Nie wspomnieć nie można, iż „Jednota”, której wieloletnim redaktorem naczelnym ks. Bogdan był do roku 1993, była zawsze pismem ekumenicznie szeroko otwartym na pióra innych wyznań.

Wspominać można by dalej i dalej... Zamknę tę chwilę zadumy słowami kondolencji, które skierowałem na ręce brata ks. Bogdana, ks. bp. Zdzisława Trandy: „W chrześcijańską nadzieją wypełnionym smutku chylę czoło nad tajemnicą śmierci ks. Bogdana Trandy. Widziana okiem ludzkim, pozostaje bez ostatecznej odpowiedzi, w perspektywie Bożej oznacza: nowe, wieczne życie, zmartwychwstanie, pełnię... »Wiemy, że miłujących Boga wszystko wspomaga ku dobremu« (Rzym. 8:28). Tej Pawłowej wiedzy i prawdzie chcemy zaufać, aż jej treść sprawdzi się i na nas – przez jedną noc: z nocy śmierci w promienny poranek wieczności”.

Ks. Alfons Skowronek
[Prof. dr hab., założyciel i b. kierownik Katedry Teologii Ekumenicznej w ATK w Warszawie]

1 Komisje te zostały rozwiązane wiosną ub. r., a Rada Ekumeniczna, której powołanie anonsowano, jeszcze się nie ukonstytuowała.