Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1997

Z ks. Bogdanem Trandą spotkaliśmy się chyba podczas styczniowego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan w 1962 r. Taki był początek znajomości, która niebawem zamieniła się w przyjaźń. Zawdzięczam mu wciągnięcie w działalność ekumeniczną, a wówczas, w okresie głębokiego PRL-u, było to znakiem otwartości teologicznej a nawet przejawem odwagi. Dość szybko zrozumieliśmy, że ekumenizm nie może ograniczać się do środowiska konfesyjnego Polskiej Rady Ekumenicznej i musi wyjść na spotkanie chrześcijan spoza tej organizacji. To zaś było – nieoficjalnie – zakazane, bo władze nie chciały, by PRE utrzymywała oficjalne stosunki z rzymskokatolikami. W dość prężnej, jak na owe czasy, Komisji Młodzieży PRE staraliśmy się te bariery przełamać i udało się to, chociaż nie szybko i nie od razu. W realizacji tej idei otwarcia właśnie Bogdanowi przypada pierwszeństwo.

Zawdzięczam mu także znalezienie wielu przyjaciół w warszawskim środowisku ewangelicko-reformowanym. Dla mnie, wówczas początkującego kaznodziei w pierwszym warszawskim zborze Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego i świeżo upieczonego redaktora miesięcznika „Chrześcijanin”, ciepłe przyjęcie w tym kręgu było czymś ważnym. Znałem wprawdzie dobre stosunki ekumeniczne z okresu studiów w Bazylei (1960-1961), ale to było „tam, gdzie wszystko jest inaczej”. I oto teraz – dzięki pośrednictwu Bogdana – okazało się, że i u nas jest to możliwe.

Było to tym cenniejsze, że prawda o życiu kościelnym w PRL była gorzka. Kościoły żyły w zamknięciu, każdy troszczył się o siebie i jedyną możliwością wyjścia z tego stanu była ta wąska „grzęda ekumeniczna”, którą jakoś tolerowano. Zresztą w samej PRE istniała przez lata instytucja „dyżurnych ekumenistów”, oddelegowanych do spraw ekumenizmu po to, by inni nie musieli zawracać sobie tym głowy. Ta sytuacja powtórzyła się, na zasadzie „drugiej fali”, gdy po głośnych wypowiedziach papieża Jana XXIII oraz lekko spóźnionych komunikatach i zezwoleniach polskich hierarchów w różnych gremiach i na spotkaniach organizowanych przez PRE pojawili się oficjalnie „dyżurni” katolicy.

Komisja Młodzieży PRE, której z głową i z sercem przewodniczył Bogdan, a mnie przypadło w niej sekretarzować (po pewnym czasie zostałem dodatkowo sekretarzem PRE do spraw informacji), przyciągnęła także innych duchownych: pastora Krzysztofa Bednarczyka (bapt.) z Krakowa i ks. Jana Waltera (lut.), proboszcza poznańskiego. W tej Komisji, być może w nieco zmienionym składzie, działaliśmy przez dwie kadencje. Potem z jakichś powodów przekształcono ją w Komisję Wychowania Chrześcijańskiego i choć coś w niej robiliśmy, nie było to już to samo, co przedtem.

Gwoli prawdzie o stosunkach ekumenicznych w ramach PRE muszę dodać, że w 1970 r. zostałem usunięty ze stanowiska sekretarza PRE do spraw informacji za odmowę wykonania decyzji Urzędu ds. Wyznań, który zażądał odwołania przygotowanej przez nas Konferencji Europejskich Sekretarzy Młodzieżowych z ponad 20 krajów. Wysłałem do genewskiej siedziby organizacji telegram informując, że konferencję odwołano nie z naszej woli, i po kilku dniach za to wyleciałem. Ciszę, jaka wówczas zapadła, przerwał tylko pan Gerwazy Necel, pracownik biura PRE, ale w moim stosunku do ekumenii coś pękło.

Komisja Młodzieży organizowała różne zjazdy, konferencje i obozy ekumeniczne. Nota bene dzięki Bogdanowi odbyły się pierwsze w tej części Europy młodzieżowe obozy robocze: Klarysew I (1966), Józefów (1967) i Klarysew II (1968). Na ówczesne czasy i warunki to było prawdziwe wydarzenie. Ponadto nawiązano kontakty z paroma ośrodkami młodzieżowymi w RFN (m.in. pod patronatem Else Müller i ks. Hermanna Flakego) oraz w NRD (młodzież z Akcji „Znaki Pokuty”, różne parafie ewangelickie, Misja Gossnera i Instytut Ekumeniczny w Berlinie Wsch.). Poznaliśmy też środowiska ekumeniczne w Czechosłowacji i ks. Milana Opoczenskiego – wtedy działacza młodzieżowego Praskiej Konferencji Pokojowej, który później awansował na sekretarza generalnego w genewskiej Światowej Federacji Studentów Chrześcijańskich. Bogdan przecierał dalsze szlaki, podróżując na Zachód, np. do Taizé we Francji i do waldensowskiego ośrodka Agape we Włoszech.

Najważniejszym i zupełnie nowym krokiem w dziedzinie ekumenizmu było jednak stopniowe nawiązanie kontaktów z różnymi kręgami katolickimi w Polsce. Najwcześniejsze są chyba spotkania z poznańskim (red. Andrzej Siemianowski) i warszawskim środowiskiem „Więzi” (m.in. red. Tadeusz Mazowiecki i red. Jan Turnau). W tym samym okresie Bogdan pojawił się w kręgu krakowskiego „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, a w Warszawie poznaliśmy red. Annę Morawską i red. Halinę Bortnowską. Na ten czas datują się także kontakty z dominikaninem o. Aleksandrem Hauke-Ligowskim oraz o. Karolem Meissnerem i o. Augustynem Jankowskim, benedyktynami tynieckimi. Również wtedy zaczęliśmy uczestniczyć w imprezach organizowanych przez KIK, a któregoś roku na Nowym Świecie w Warszawie pani Aniela Urbanowicz otworzyła tzw. salon ekumeniczny, do którego zapraszała chrześcijan ze wszystkich Kościołów: starokatolików, prawosławnych, protestantów i rzymskokatolików.

Na ewangelickim „podwórku” też było trochę ruchu. Na przykład różne akcje organizowane przez środowisko skupione wokół „Jednoty”. Do inicjatyw, które wspominam z nutką nostalgii, należą długie wieczory (niekiedy przeciągające się do świtu), poświęcone na dyskusje „Trzynastki”. Ich inicjatorem i animatorem był dr Jarosław Świderski, Bogdanowi zaś i mnie przypadała rola wyłuskania bardziej teologicznych lub biblijnych sformułowań prawd wiary z omawianych artykułów apostolskiego Credo. Dyskusje „trzynastkowe” ciągnęły się przez kilka lat, a ich echa można odnaleźć w starych zeszytach „Jednoty”. Ksiądz Bogdan zapraszał mnie też do służby Słowem Bożym podczas niedzielnych nabożeństw zboru reformowanego, podczas Tygodnia Modlitw oraz do prowadzenia nabożeństw w zastępstwie pastora.

Od „Trzynastki” dalszy trop wiedzie do grupy domowej, która obrała sobie za cel ekumeniczne studium biblijne. Spotkania te przerodziły się w rodzaj nabożeństwa – na przemian ewangelickiego i katolickiego – z Wieczerzą Pańską. W tym kręgu domowym, zwanym „sektą żoliborską”, zdarzało się więc, iż katolicy i protestanci wspólnie uczestniczyli w Komunii, udzielanej oczywiście pod dwiema postaciami. Tak to funkcjonowało chyba ponad dwa lata, a ustało, gdy – z powodu „przecieków” do władz kościelnych – naszych katolickich przyjaciół zaczęły spotykać kłopoty i szykany. W grupie żoliborskiej Bogdan wytrwał do końca.

Wspominając służbę Bogdana, można by przywołać jeszcze niejedno zdarzenie. Pora jednak ten potok wspomnień zakończyć. Chcę to zrobić po starotestamentowemu, czyli tak, jak zwykli byli to czynić Izraelici. Gdy się żegnali, mówili: „Dziękuję Bogu za ciebie”. A zatem, drogi Bogdanie, i ja jestem wdzięczny Bogu za Ciebie, za Twoje życie, świadectwo i służbę.

Ks. Mieczysław Kwiecień
[W latach 1963-1970 członek zespołu redakcyjnego „Jednoty”, a potem Rady redakcyjnej; pastor zielonoświątkowy, wykładowca w Warszawskim Seminarium Teologicznym Kościoła Zielonoświątkowego]