Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1997

Ks. Bogdana Trandę spotkałam po raz pierwszy na ekumenicznych rozmowach, a zarazem szczególnych agapach, które odbywały się u pani Anieli Urbanowicz, gdzieś w latach sześćdziesiątych. Był to jeszcze okres, gdy dla duchownych z mniejszych liczebnie wyznań chrześcijańskich nie było bezpiecznie – nie dla nich, dla ich Kościołów – spotykać się oficjalnie z katolikami np. w KIK-u, ale było to możliwe w mieszkaniu prywatnym, na przykład u pani Anieli, gorąco zaangażowanej w ekumenizm. Nie zapomnę nigdy klimatu tych spotkań, klimatu wspólnoty pomimo różnic. Ks. Bogdan Tranda łączył w sposób zadziwiający wierność tradycji swego Kościoła – wierność wielkim ideom Reformatorów – z poczuciem wspólnoty wszystkich chrześcijan i uznawaniem prawa wszystkich Kościołów do pielęgnowania własnego charyzmatu i do wierności własnej tradycji. Był gorącym rzecznikiem wzajemnego poznawania tychże różnych tradycji i punktów widzenia, a w wyniku dialogu odróżniania tego, czym się różnimy, tego, co jest różnicą języka, filozofii i kultury, a co różnicą w tym, jak wierzymy.

Spotkania u pani Anieli Urbanowicz przekonały mnie, że tak naprawdę wierzymy nie tylko w tego samego Boga Ojca, Syna Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego, ale że nasze różnice w tym, jak wierzymy, w wielkiej mierze są różnicami języka i kultury, a jeśli i wiary, to w sprawach drugorzędnych, jeśli nie dziesięciorzędnych. Tak np. spór o sola fide, sola gratia i sola Scriptura w dużej mierze jest wynikiem różnicy jeżyka, gdyż ja jako katoliczka wierzę, że tylko z łaski otrzymuję dar zbawienia i możność odpowiedzi na nie – co nie znaczy, bym też po katolicku nie wierzyła, że dostaję również od Boga wolność odpowiedzenia Mu „tak” lub „nie”. Z drugiej strony zobaczyłam, że i ewangelicy mają tradycję interpretacji Pisma Świętego w swoich księgach symbolicznych. Gdy nie ustawiamy się wzajemnie „do bicia”, zaczynamy rozumieć, jak wiele nas łączy w tym, co jest istotą wiary. Poczułam więc, że w istocie jesteśmy jednym Kościołem chrześcijańskim, chociaż nieszczęśliwie podzielonym na wiele wyznań.

Z czasem nasze spotkania ekumeniczne przeniosły się na teren „Jednoty”, gdzie ks. Bogdan Tranda organizował dyskusje na temat podobieństw i różnic w kolejno omawianych kwestiach. Dialogi te ukazywały się potem w „Jednocie”.

Wreszcie nacisk Urzędu ds. Wyznań na mniejsze Kościoły na tyle zelżał, że można było organizować spotkania ekumeniczne także w naszym Klubie Inteligencji Katolickiej, z tym że miały one u nas inny charakter niż u pani Anieli i w „Jednocie”. Były to raczej sesje z wykładami o różnych wyznaniach chrześcijańskich dla zapoznania naszych członków z bratnimi Kościołami albo takież sesje poświęcone sprawozdaniom z sytuacji dialogu ekumenicznego teologów różnych Kościołów. Ks. Bogdan Tranda bywał często w naszym KIK-u na takich zebraniach, przedstawiając punkt widzenia Kościoła reformowanego. Bardzo ceniłam jego jasność wypowiedzi i wspaniałe łączenie wierności dogmatycznej swojemu Kościołowi z otwartością ekumeniczną. To on zwrócił mi uwagę na dorobek myśli Karola Bartha i na jego ujęcie predestynacji nie jako dzielącej ludzi na zbawionych i odrzuconych, ale jako na sąd Boży odrzucający w każdym człowieku to, co przeznaczone na odrzucenie, i oddzielający to od tego, co Boże. Ujęcie Bartha wskazywało na istnienie także w Kościele reformowanym stałego rozwoju rozumienia wiary; rozwoju, który może -na coraz głębszym poziomie rozumienia – godzić w naszych sposobach wiary to, co zdawało się całkowicie nie do pogodzenia. Predestynacja w ujęciu Bartha szokuje tak, jak w ujęciu Kalwina, ale dla katolika może być jakimś dodatkowym reflektorem na naszą wiarę w zbawienie przez miłosierdzie Boże.

Ks. Bogdan Tranda nie ustawiał też nigdy wyznania wiary innych niż jego Kościołów „do bicia” – w dialogu starał się rozumieć, o co w danym sposobie wiary chodzi, a sam akcentował mocno i nieustępliwie, o co chodzi w wyznaniu wiary Kościoła reformowanego. Pamiętam też, że gdy kiedyś powiedziałam, iż jego Kościół jest mniej przesiąknięty urzędem i urzędowaniem niż mój, odpowiedział: „To w Polsce, bo jesteśmy tu w mniejszości, ale gdyby pani zobaczyła w Szwajcarii – jakie tam w centrali urzędowanie!” To mnie bardzo ujęło, że widział także podobieństwa w wadach.

Sądzę, że ks. Bogdan Tranda, przy całej wierności swemu Kościołowi, wierzył – jak i ja wierzę – że już jesteśmy jednym Kościołem Chrystusowym, głębiej niż podziały, a ruch ekumeniczny to wciąż i wciąż przekraczanie istniejących ludzkich podziałów ku tej jedności, jaką daje nam Chrystus. I tak sobie myślę, że dzisiaj już odnalazł tę pełnię jedności, widząc Boga tak, jak sam jest przezeń widziany, i uczestnicząc w wiecznej Uczcie zaślubin Jezusa Chrystusa ze zbawioną ludzkością.

Stanisława Grabska
[Doktor teologii, wiceprezes warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej]