Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1997

Było to jesienią 1993 roku. Przyszedłem wtedy do Kościoła ewangelicko-reformowanego z zamiarem zmiany wyznania – byłem niepraktykującym katolikiem. Każdej niedzieli przychodziłem na nabożeństwo nie znając jeszcze nikogo. Po kilku tygodniach Ksiądz podszedł do mnie przed nabożeństwem i zaprosił mnie na rozmowę w parafii podczas „herbatki”. Pytał mnie oczywiście o powody, dla których zjawiam się w kościele ewangelickim, przez cały czas rozmowy uśmiechał się do mnie, mówił tonem życzliwym i zachęcającym. Patrzył na mnie badawczo, ale bardzo przyjaźnie, i rozmawiał jak z dorosłym, mimo że dopiero co skończyłem 15 lat. Na koniec zaproponował mi, żebym zaczął przychodzić na lekcje religii dla grupy przedkonfirmacyjnej. I tak zostałem uczniem ks. Bogdana Trandy, nie przypuszczając, że grupa młodzieży, w której się znalazłem, jest ostatnią, którą będzie uczył i konfirmował...

Od tamtego dnia przez prawie trzy lata mogłem w każdy piątek rozmawiać z Księdzem Bogdanem, słuchać go, nauczyć się od niego czegoś nowego. Na naszych lekcjach czytaliśmy Biblię, omawialiśmy i interpretowaliśmy poszczególne jej fragmenty, staraliśmy się zrozumieć, co Bóg chce nam powiedzieć.

Ksiądz Bogdan przez cały czas nam pomagał, naprowadzał na właściwy trop, uczył myśleć. Podziwiałem jego ogromną wiedzę na temat Biblii, Kościołów na świecie, historii powszechnej i masy innych rzeczy. Ksiądz Bogdan na pewno zdawał sobie sprawę z rozległości swojej wiedzy, ale wykorzystywał ją dla dobra innych, a nie po to, by się wywyższać. Przekazywał nam prawdy życia, uczył odróżniać dobro od zła i zawsze służył radą. Nigdy nie odmawiał podjęcia dyskusji ani nie zostawiał jakiegoś problemu nie wyczerpanego czy jakiejś naszej wątpliwości nie wyjaśnionej. Oczywiście nie we wszystkim się z nim zgadzałem, ale to zrozumiałe – należeliśmy do zupełnie innych pokoleń.

Po trzech latach nauki zostaliśmy przez Księdza Bogdana konfirmowani 2 czerwca 1996 r. Tydzień wcześniej zaznajomił nas z całym porządkiem aktu konfirmacji i zaprowadziwszy naszą grupę do kościoła, pokazywał nam, jak będziemy wchodzić, jak mamy się ustawić. Ceremonia bardzo się udała i Ksiądz Bogdan mógł być dumny, bo to wszystko było zasługą jego ciężkiej pracy, którą doprowadził do końca, mimo choroby. Ja też byłem szczęśliwy i przede wszystkim wdzięczny Księdzu za jego trud i za to, że dzięki niemu mogłem uczestniczyć w uroczystości, której nigdy nie zapomnę.

Najbardziej utkwił mi w pamięci moment, gdy Ksiądz Bogdan podszedł do mnie i w akcie błogosławieństwa położył mi ręce na głowie. Wtedy naprawdę poczułem do niego wielką miłość i ogromny szacunek. A w cztery miesiące później nie było go już na świecie...

Był moim najlepszym nauczycielem, bo tego, o czym mówił, nie nauczyłbym się, nie dowiedział w żadnej szkole. Będę go pamiętał do końca życia i myślał o nim z wdzięcznością. Nie wstydzę się, że ocieram łzę, gdy przypominam sobie jego uśmiech i uścisk dłoni.

 

Adam Dutlinger
[Uczeń IV klasy XLIX Liceum Ogólnokształcącego im. W. Goethego w Warszawie]