Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1997

Odszedł od nas duchowy Brat, ks. Bogdan Tranda. Pozostały wspomnienia i myśli. Tak lubiłem jego kazania. Skupiały moją uwagę, interesowały, a przede wszystkim dawały coś, co pomagało w wartościowaniu postaw, działań i zachowań. Mówił spokojnie, bez afektacji, unikał nadmiaru napomnień i wskazań. Jego komentarz Słowa Bożego trafiał w sedno tego, co uznawałem za potrzebne, by słyszeć Boga.

Z Księdzem Bogdanem uczestniczyłem w kilku międzynarodowych spotkaniach kościelnych także poza krajem. Mile wspominam odbywane z nim wyprawy samochodowe. Siedziałem spokojny przy opanowanym, znakomitym kierowcy, jakim był, i mogłem doceniać jego poczucie sytuacyjnego humoru, kiedy dostrzegał i komentował to, co działo się po drodze.

W 1980 r. trasa nasza wiodła do Rumunii. Udawaliśmy się tam we trzech z Włodzimierzem Zuzgą na konferencję Rady Europejskiej Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych (SAKR), zwołaną w eleganckim – rządowym – kurorcie Poiana Brašov. Ta izolowana od postronnych enklawa luksusu w umęczonym szarzyzną kraju była strzeżona przez uzbrojonych funkcjonariuszy. Przy wjeździe podnosił się i opadał szlaban; na teren ośrodka wpuszczano jedynie sprawdzone osoby. Bariera otworzyła się przed nami i znaleźliśmy się w środku. Ksiądz Bogdan stoicko zauważył: „Strzeżonego Pan Bóg strzeże”. Doświadczyliśmy wówczas nie tylko tej opieki, ale także dużego uznania ze strony wielu uczestników konferencji. Ksiądz Bogdan przemawiał swobodnie i ze swadą, i niewątpliwie przyczynił się do wytworzenia sprzyjającego klimatu, dzięki czemu młody delegat z Polski, Włodzimierz Zuzga, znalazł się w nowo wybranym Komitecie Europejskim Aliansu. Wydatnie dopomógł mu w tym ówczesny sekretarz generalny SAKR, ks. Edmond Perret, którego łączyły z naszym pastorem bliskie kontakty.

W Rumunii nawiązała się też przyjaźń w trójkącie: pastor Harm Ridder z Bremy, Ksiądz Bogdan i ja, która zachowała solidną trwałość. Ks. Riddera odwiedziliśmy podczas kolejnego wojażu na Kongres Kościoła Ewangelickiego (Kirchentag) w Hamburgu w 1981 r. Po zakończeniu obrad zajechaliśmy do Bremy, aby w gościnnym domu pastorostwa Ridderów odsapnąć po emocjach i zgiełku hamburskiego spotkania. Zaoferowano nam na nocleg pokoje: jeden na piętrze, drugi w mieszkalnym podziemiu. Ksiądz Bogdan błyskawicznie podjął decyzję: „Schodzę do podziemia, bo mi z tym do twarzy”. Był to akurat okres szczególnie aktywnego zaangażowania Księdza przeciwko PRL-owskiej rzeczywistości.

Tak się też złożyło, że byliśmy zaprzyjaźnieni z innymi jeszcze osobami z kościelnych kręgów poza granicami kraju. Mam na myśli m.in. Elsę Muller (jej osobowość i pozbawiona fobii postawa wobec innych nacji, konfesji czy religii była urzekająca), która odegrała w życiu Księdza Bogdana znaczną rolę, pomagając mu przełamać zadawniony balast niechęci do Niemców (zob. ks. B. Tranda: Elsę Müller 1915-1987, „Jednota” 12/87). Są w tym gronie także nasi przyjaciele ze Szwajcarii, Maria i Bruce Prendergastowie. Ta trwająca od lat przyjaźń obejmuje całe nasze rodziny. Pod koniec maja ub. r. w Rybnie, gdzie mieszkam, obchodziliśmy jubileusz 80. urodzin Bruce'a. Pastorostwo Trandowie specjalnie z tej okazji tam przyjechali. Ksiądz Bogdan – jak się wydawało -był w dobrej formie (nie przyzwalał na pytania o zdrowie). W przystępie wesołości, podczas przerwy w korzystaniu z dobrodziejstw stołu, kopał piłkę z moim wnukiem Mateuszem, czym ten był wielce ubawiony. Przemówienie gratulacyjne Księdza Bogdana, skierowane do jubilata, oparte na tekście jednego z Psalmów, poruszyło głęboko uczestników uroczystości. Było to po prostu jedno z jego mistrzowskich, zwięzłych kazań. Tak, chciało się go słuchać!

Witold Bender
[Archeolog, kustosz Oddziału Państwowego Muzeum Archeologicznego w Rybnie k. Sochaczewa, prezes Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w latach 1986-1992]