Drukuj

1 / 1997

Od redakcji

Spełniamy obietnicę złożoną w listopadowym numerze „Jednoty” tym wszystkim, którzy na wieść o śmierci ks. Bogdana Trandy przynosili do redakcji swe, płynące z potrzeby serca, wspomnienia o nim, oraz tych, Morzy oczekiwali poświeconego mu specjalnego zeszytu. Spłacamy także zobowiązanie zaciągnięte przez nas samych, jego długoletnich bliskich współpracowników.

Prezentowane wspomnienia i świadectwa, owiane mgiełką sympatii – zgodnie z metaforą przywołaną w listopadowym pożegnaniu Księdza Bogdana -jak różnokształtne szkiełka układają się w barwny witraż, starając się oddać prawdę o tym niepospolitym człowieku z Biblią w ręku i w sercu. Głosy te, zazwyczaj wielowątkowe, ujęliśmy w umowne ramy kilku działów tematycznych, co pozwoliło uporządkować obfity materiał wspomnieniowy. Podobnie jak w witrażu, linie graniczne nie biegną tu równo i symetrycznie, a poszczególne elementy obrazu przenikają się wzajemnie.

Jesteśmy wdzięczni wszystkim autorom wspomnień za chętną zgodę, za – niejednokrotnie – przełamanie wewnętrznych oporów związanych z odsłonięciem osobistych przeżyć. Wiemy też, że trudno było niekiedy pokonać obawy innego rodzaju – de mortuis nil nisi bene (o zmarłych mówi się dobrze lub nie mówi wcale) – i przedstawić Księdza Bogdana takiego, jakiego wszyscy znaliśmy: człowieka nieprzeciętnego, ale i nie pozbawionego słabostek.

Ksiądz Bogdan, który ze zrozumiałych względów znajduje się tu na pierwszym planie, nie żył i nie działał w próżni. Dobrze więc, że wspomnienia o nim oddają też zmienny klimat czasów i miejsc, w których jemu i nam przyszło żyć.