Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1995

POLSKIE LOSY

WSPOMNIENIE O PROF. ZOFII LEJMBACH (1901-1995)

Gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie:
Sługami nieużytecznymi jesteśmy, bo co powinniśmy byli uczynić, uczyniliśmy.

Łuk. 17:10

Postać Zofii Lejmbach powinniśmy byli przedstawić Czytelnikom „Jednoty” już dawno ze względu na bardzo ważne miejsce, jakie Pani Profesor zajmowała jako wybitny lekarz i naukowiec, uczestniczka walk o niepodległość oraz człowiek Kościoła. W każdej dziedzinie swej działalności wykazywała się prawością, odwagą w obliczu niebezpieczeństwa i odwagą cywilną, które nie zawsze idą ze sobą w parze. Była bezkompromisowa i wiele wymagała od innych. Najwięcej jednak od siebie.

Już sama jej obecność w zborze warszawskim wywierała dobroczynny wpływ na otoczenie. Różni ludzie w Kościele wiele jej zawdzięczają: jedni poważne, niezapomniane rozmowy, inni dyskretną pomoc w trudnych chwilach, jeszcze inni radę lub zasłużoną burę. Miała bowiem rzadko spotykaną umiejętność mówienia przykrej prawdy prosto w oczy. Wiele dzieci doświadczyło jej mądrej opieki lekarskiej. Społeczność zboru warszawskiego i całego Kościoła ewangelicko-reformowanego miała w niej niewątpliwego przewodnika.

Dlaczego więc nie pisaliśmy o niej za życia? Bo takie było jej życzenie. Każdą prośbę o wywiad kwitowała krótkim stwierdzeniem, że jej życie było tylko spełnianiem zwykłych obowiązków i nie zaszło w nim nic, o czym warto pisać. To nie była z jej strony kokieteria, ona tak naprawdę myślała. Teraz, gdy już jej wśród nas nie ma, spróbujmy na podstawie znanych nam faktów i materiałów odtworzyć niektóre etapy z jej życia, które polegało na „spełnianiu zwykłych obowiązków”.

Zofia Lejmbach przyszła na świat 16 września 1901 roku w Mińsku Litewskim jako czwarta, najmłodsza córka pośród sześciorga dzieci lekarza Ludwika Lejmbacha i Waleni z Korzeniewskich. Wszystkie dzieci zostały wychowane w wyznaniu ojca, czemu matka, choć katoliczka, nie stawiała przeszkód. Spotkała ją za to kara kościelna w postaci pozbawienia prawa przystępowania do sakramentu Komunii Świętej. Doktor Lejmbach był człowiekiem bardzo prostolinijnym, uczciwym, o dużym poczuciu humoru, wrażliwym na ludzkie potrzeby – ludziom biednym udzielał pomocy lekarskiej bezpłatnie. Oboje rodzice żywili głębokie uczucia do Polski, które zaszczepili swoim dzieciom. Zofia, która miała talent recytatorski, wspominała kiedyś, jak matka uczyła ją wierszy, a ojciec lubił śpiewać pieśni wraz z całą rodziną. Wiele tych pieśni i wierszy zawierało treści patriotyczne.

Pielęgnowanie tradycji reformowanej nie było łatwe, ponieważ ewangelicka rodzina Lejmbachów, jak wiele innych, mieszkała w diasporze, z dala od ośrodków kościelnych. Najbliższa parafia ewangelicko-reformowana, z której posługi duszpasterskiej korzystano, mieściła się w Słucku, znanym ośrodku kalwińskim, położonym ok. 100 km na południe od Mińska Litewskiego. Stamtąd przyjeżdżał od czasu do czasu pastor, który m.in. chrzcił dzieci. Zarówno oddalenie od środowiska współwyznawców, jak i wydarzenia wojenne, które rzuciły rodzinę Lejmbachów w głąb Rosji, wpłynęły zapewne na późne przystąpienie Zofii do konfirmacji. Nastąpiło to dopiero w roku 1942 po długich i wnikliwych rozmowach z warszawskim pastorem, ks. Ludwikiem Zaunarem. Wtedy przekonała się, że jej poglądy, jak sądziła – nieortodoksyjne, doskonale mieszczą się w doktrynalnych ramach ewangelicyzmu reformowanego.

Dzieciństwo i wczesną młodość Zofia Lejmbach spędziła w Mińsku Litewskim, gdzie zdała maturę już w polskiej szkole (1920). Była nad wiek dojrzała, ale nieśmiała i cicha. Na różnych zebraniach siadywała gdzieś w kąciku, ale ją stamtąd wyciągano, powierzając odpowiedzialne zadania ku jej niemałemu zdziwieniu, że została dostrzeżona nie wiedzieć dlaczego. Jako dziewiętnastoletnia panna po maturze, chcąc się dowiedzieć, dlaczego tak się dzieje, dała swój pamiętnik kilku osobom, żeby się wpisały. Z tego czasu pochodzi następujący wpis jej starszej o cztery lata siostry Ireny: „Pamiętasz te dnie z dzieciństwa naszego, pamiętasz te cudne bajki, które tworzyłaś z wyobraźni swej, a w której przebijała się Twoja prawa, szlachetna dusza. Dzieckiem będąc wzbudzałaś szacunek u osób starszych, a przywiązanie i uwielbienie u Twoich rówieśnic. Dzisiaj, kto Cię pozna, Zochno, czuje Twą wyższość. Jedni zbliżają się, by zaczerpnąć otuchy i wiary w życie, drudzy uchylają się, bo jesteś taka czysta, jasna, spokojna”.

Również przełożona gimnazjum, osoba dość oschła, zdołała zauważyć i docenić szczególne cechy swej uczennicy: „Zochno kochana, kiedy o Tobie myślę, od razu widzę Twoje oczy, oczy tak dziwne, o spojrzeniu tak niezwykłym, że widok ich mimo woli nasuwa refleksję na temat duszy tej, której są zwierciadłem. Pali się w tych oczach moc i siła, zdradzają one olbrzymią głębię życia wewnętrznego, indywidualizm wyniosły i wielki żar uczucia. Ty, dziewczyno, masz wiele danych od życia. Da Ci ono silne poczucie wartości i piękna jego, zawsze znajdziesz cel istnienia, znajdziesz tę ścieżkę, po której pójdziesz dumna i spokojna. Niechże Ci tę ścieżkę życie opromienia blaskiem szczęścia. Życzy Ci tego z serca głęboko Cię szanująca Przełożona”.

Spośród rówieśnic Zofia wyróżniała się jeszcze swoim wyznaniem. Nie stało się ono jednak przyczyną odrzucenia, lecz przeciwnie, budziło zainteresowanie i respekt. Na taki właśnie stosunek innych uczennic do niej musiał mieć wpływ mądry katecheta i nauczyciel miński, ks. Edward Szwejnic, późniejszy duszpasterz akademicki w Warszawie, szeroko znany ze swej działalności wychowawczej. Znali się z Zofią nie tylko ze szkoły, gdzie ks. Szwejnic uczył religii oraz psychologii, ale i z harcerstwa, gdzie blisko ze sobą współpracowali, o-boje pełniąc odpowiedzialne funkcje. Oto jakie jej wystawił świadectwo: „Uważałem zawsze Ciebie, Zocho, za bardzo dobrą swoją uczennicę. W duszy swej nigdy nie wyróżniałem Cię z gromadki byłych moich uczennic, pomimo znanej Ci zewnętrznej różnicy. Zawsze wyczuwałem, że między Tobą a nami zachodzi wielka duchowa wspólnota, która w łonie Jednego, Nieśmiertelnego, z prawdy poczęta, na Jego szczyty w swoim czasie duszę Twą przeniesie. W Twojej duszy, chociaż zamkniętej dla mnie, czytałem o jej polocie, czystości i o tych bogactwach wielkich, które gdy między ludzi rozdasz, będą dla nich manną duchową, a gdy w sobie zespolisz, w nieśmiertelność się wzbogacą”.

Wyraźnie zarysowują się trzy sfery, w których rozdawanie owych „bogactw wielkich” między ludzi Zofia Lejmbach realizowała. Pierwszą z nich była Ojczyzna, drugą -nauka, medycyna, trzecią – Kościół. W każdej sferze swej działalności, które zresztą nawzajem się przenikały, uwagę i troskę kierowała na ludzi.

Przez dom rodzinny i szkołę wychowana w atmosferze patriotycznej, dała wiele dowodów poświęcenia, a nawet bohaterstwa. Na początku pierwszej wojny światowej rodzina doktora Ludwika Lejmbacha została ewakuowana z Mińska w głąb Rosji, do Saratowa. Znalazło się tam wiele polskich rodzin z terenów zajętych przez Niemców. Dzieci kontynuowały naukę w polskiej szkole, a bardziej zaangażowana młodzież wstępowała do niedawno utworzonego harcerstwa – także Zofia i jej rodzeństwo. Tę działalność harcerską kontynuowała po powrocie do Mińska, przy czym powierzano jej coraz bardziej odpowiedzialne zadania, ponad jej młody wiek. Jaką pełniła funkcję, wynika z dedykacji książki ofiarowanej jej w 1927 roku, już w Warszawie, przez ks. Edwarda Szwejnica: „Dr Zofii Lejmbachównie, byłej, dzielnej mojej uczennicy, b. drużynowej hufca harcerskiego w Mińsku Litewskim, na pamiątkę of[iarowuje] Autor”. Jest to podręcznik etyki dla szkół średnich.

Wypełniane przez tę młodziutką dziewczynę „zwykłe obowiązki” musiały jednak być dostatecznie niezwykłe, skoro w 1921 roku została odznaczona Krzyżem Walecznych, a w 1932 roku Krzyżem Niepodległości z Mieczami. Ignacy Ziemiański1 przytacza wyciąg z wniosków o odznaczenie Krzyżem Walecznych: „Ob. Zofia Lejmbachówna pracuje w P.O.W. [Polska Organizacja Wojskowa] w Mińsku Lit. w czasie okupacji bolszewickiej w r. 1918-1919 z narażeniem życia i poświęcenia się. Przenosi i przechowuje broń i materjały wybuchowe. Wysłana w lipcu 1919 r., jako kurjerka przez front – dostarcza P.O.W. raporty wywiadowcze. Stamtąd otrzymuje rozkazy i instrukcje, które szybko dostarcza Komendzie Naczelnej, pomimo ogromnych przeszkód i obostrzonej kontroli władz bolszewickich na terenie wojennym. W lipcu 1919 r. przeprowadza do Mińska przez linię frontu, nie bacząc na grożące zewsząd niebezpieczeństwo, oddział bojowy, złożony z 10 ludzi z Dywizji Lit. Białoruskiej, który ratuje od niechybnej zagłady, dzięki zachowaniu zimnej krwi i szybkiemu opanowaniu sytuacji” (zachowano pisownię autora).

W stolicy zjawiła się w roku 1920, aby wstąpić na medycynę. Rodzice nie mogli jej utrzymywać, była więc zdana na własne siły. W dzień słuchała wykładów i uczęszczała na zajęcia, po nocach pracowała. Z braku korepetycji chwytała się ciężkiej pracy w drukarni przy ręcznym falcowaniu druków. Wskutek wielkiego wysiłku i ciągłego niedojadania tak osłabła fizycznie, że pewnego razu zemdlała z głodu. Odbiło się to na pamięci, choć przedtem pamięć miała znakomitą.

Ogromnym wysiłkiem woli ukończyła jednak studia w 1926 roku. Ponieważ w Warszawie nie mogła znaleźć pracy, udała się na kresy wschodnie, gdzie rozpoczęła pracę jako wiejski lekarz sejmikowy we wsi Wolna w powiecie baranowickim, objąwszy praktykę po ojcu, który przeniósł się do szpitala w Lachowiczach.

Dwa lata później wróciła jednak do Warszawy, by specjalizować się w pediatrii. Zaczęła pracę jako wolontariuszka, bo płatnej posady nie było, i powoli zdobywała sobie pozycję w szpitalu dziecięcym Karola i Marii na Woli, gdzie dyrektorem był prof. Władysław Szenajch, który umiał ją docenić. W 1933 r. wyjechała na pół roku do Francji. Przez cztery miesiące pracowała głównie na oddziałach niemowlęcych, a potem przez dwa miesiące w klinikach paryskich. Jeździła też po Jugosławii, aby zapoznać się ze spółdzielniami zdrowia na wsi, a w 1937 roku spędziła dwa miesiące w Instytucie Biotypologiczno-Ortogenetycznym prof. Pendego w Rzymie.

W 1937 r. objęła funkcję lekarza pediatry Miejskiej Pomocy Lekarskiej i pełniła ją do 1 sierpnia 1944 r, tzn. do chwili wybuchu Powstania. Na stałe związała się ze szpitalem Karola i Marii, gdzie we wrześniu 1939 r. została ordynatorem. W czasie okupacji i Powstania Warszawskiego pełniła konspiracyjną służbę, tym razem jako lekarz w Kompanii Sztabowej Obszaru Warszawskiego Armii Krajowej „Koszta”. Kompania ta powstała pod koniec 1942 r. Jej zadaniem było zapewnienie osłony Sztabowi Komendy Obszaru Warszawskiego AK w okresie walk jawnych. Kompania zależała od Oddziału III Sztabu i podlegała wprost komendantowi Obszaru, gen. bryg. Albinowi Skroczyńskiemu. Dr Zofia Lejmbach, ps. Róża, była szefem sanitarnym Obszaru, wchodząc w skład patrolu II służby sanitarnej. Maria Szlagier2 w swoich wspomnieniach z Powstania pisze: „...Od razu zorganizowano punkt sanitarny przy ulicy Widok i szpitalik przy kompanii w piwnicach pod sklepem Bruna od strony ulicy Sienkiewicza. Była »salka operacyjna« i dwie sale szpitalne. Pracowało czterech lekarzy – dwóch chirurgów, jeden ginekolog i lekarz stomatolog – kobieta. Przy ulicy Moniuszki powstał szpitalik okulistyczny, który oddał wielkie usługi. Doktor »Róża« objęła swoją opieką również ludność cywilną [...]”.

17 września sama została ranna na terenie szpitala przy ul. Chmielnej. Za udział w Powstaniu Warszawskim otrzymała po raz drugi Krzyż Walecznych (1946), a także Medal Zwycięstwa i Wolności (1945), Medal za Warszawę 1939-1945 (1961) i Krzyż Armii Krajowej (londyński).

Przez krótki okres po oswobodzeniu Warszawy pracowała w Klinice Pediatrycznej przy ul. Litewskiej, dokąd zgłosiła się, gdy tylko wyleczyła się z ran odniesionych w Powstaniu. Niebawem jednak wróciła do szpitala im. Karola i Marii przy ul. Działdowskiej, aby brać udział w organizowaniu szpitala pediatrycznego, a następnie II Kliniki Pediatrycznej. Od 1 września 1954 r. była docentem, od 15 grudnia 1959 r. profesorem nadzwyczajnym, a w latach 1962-1965 prorektorem do spraw klinicznych Akademii Medycznej. Jako kierownik Kliniki Diagnostyki Chorób Dziecięcych kładła nacisk na zadania dydaktyczno-wychowawcze. Przywiązywała wielką wagę do tego, aby cały personel kliniki przykładnie wypełniał obowiązki w stosunku do chorych, do rodziców, studentów i kolegów, czego ona sama była znakomitym przykładem. Kilkanaście osób pod jej kierunkiem zdobyło doktoraty, kilka uzyskało habilitację.

Medycyna była niewątpliwie powołaniem Zofii Lejmbach. Spostrzegawczość, wrażliwość, intuicja, dokładność i odpowiedzialność – to były cechy, które w szczególności predestynowały ją do zajmowania się niemowlętami, które wszak nie umieją poinformować lekarza o tym, jak się czują i co im dolega. Wyniki naukowe i sukcesy zawodowe osiągnęła dzięki wielkiej pracowitości i rzetelności. Ta rzetelność, bezkompromisowość i uczciwość nie ułatwiały jej życia, u niektórych ludzi budząc wręcz niechęć. Jakże bowiem mógł z sympatią myśleć o niej ktoś popierany przez ówczesnego ministra, komu mimo to prof. Zofia Lejmbach odmówiła pozytywnej oceny ze względu na jego niewystarczające wyniki w pracy naukowej? Gdy jednak potrzeba było bezstronnej i uczciwej opinii, bez wahania można było zwrócić się właśnie do niej.

W roku 1967 prof. Zofia Lejmbach została wybrana przez Synod Kościoła Ewangelicko-Reformowanego na urząd prezesa Konsystorza i funkcje tę pełniła przez dwie trzyletnie kadencje. Zanim jednak wyraziła zgodę na kandydowanie, odbywaliśmy długie rozmowy, ważąc różne argumenty za i przeciw. Trzeba bowiem pamiętać, że były to czasy panowania tzw. naukowego poglądu na świat i walki z „fideizmem”. Osoba tak znana w świecie lekarskim i akademickim, do tego jeszcze wychowawca młodzieży studenckiej i młodych medyków, mogła – decydując się na objęcie wysokiego urzędu w Kościele – zapłacić za to zawodową karierą. Jej zgoda na kandydowanie i wybór dokonany przez Synod okazały się jednak decyzjami mądrymi i dla Kościoła pożytecznymi. Wkrótce bowiem mieliśmy marzec 1968, jesienią – „braterską” interwencję w Czechosłowacji, a w grudniu 1970 – dramatyczne wydarzenia na Wybrzeżu. Dla naszego Kościoła fakt, że w tych trudnych czasach urząd prezesa Konsystorza sprawowała osoba takiego formatu, jak prof. Zofia Lejmbach, okazał się bardzo ważny.

Choć jako pierwsza kobieta na tym urzędzie musiała Pani Profesor przełamywać także pewne trudności wewnątrz Kościoła, wynikające z uprzedzeń tradycjonalistów, udało się jej uporządkować szereg spraw w funkcjonowaniu biura konsystorskiego i w działaniu samego Konsystorza oraz nawiązać bliższą współpracę ze zborami i ich Kolegiami Kościelnymi. Była pierwszym prezesem, który zaczął systematycznie odwiedzać zbory.

O wiele jednak ważniejsze od konsystorskiej prezesury były długie lata zwyczajnej, „codziennej” obecności Zofii Lejmbach we wspólnocie zborowej, udział w niedzielnych nabożeństwach, studiach biblijnych, do których zawsze wnosiła oryginalną myśl, jej uczestnictwo w Ogólnych Zgromadzeniach Zboru, w sesjach Synodu w charakterze delegatki warszawskiej parafii. Jej obecność była nieoceniona, choć po latach trudno podsumować to w postaci wymiernych osiągnięć. Cóż bowiem wiemy o jej niezliczonych rozmowach z ludźmi, którzy mieli problemy i przychodzili do niej po radę? Lub o tych, którzy w jej mieszkaniu znajdowali schronienie w trudnych chwilach lub korzystali z jej pomocy zarówno materialnej, jak i lekarskiej? Wszystko to działo się dyskretnie i cicho, w myśl zasady -niech nie wie lewica twoja, co czyni prawica.

Zawdzięczamy jej także szereg rzeczy zupełnie wymiernych. Na przykład we wczesnych latach pięćdziesiątych jako członek warszawskiego Kolegium Kościelnego zainicjowała działalność grupy diakonijnej, którą nazwano Sekcją Ewangelizacyjno-Społeczną. Zespół ten zajmował się konkretnymi ludzkimi potrzebami i zbieraniem funduszy na pomoc. Stałym elementem każdego zebrania Sekcji było rozważanie biblijne, przygotowywane kolejno przez uczestniczące osoby, oraz ogólna rozmowa na ten temat. Taki przebieg zebrań wywierał niewątpliwie wpływ na duchowy wymiar członkiń Sekcji i na ich pogłębiony stosunek do wykonywanych zadań.

Również z inicjatywy Pani Profesor kilka rodzin z dziećmi spędziło w 1955 roku wspólne wakacje w Białym Dunajcu. Miał to być zaczątek stałych wczasów rodzinnych, ale pomysł ten przybrał inną postać. W Białym Dunajcu zaczęły się odbywać obozy młodzieży kościelnej, gromadzące uczestników z różnych stron kraju. Wpływały one integrująco na całe środowisko, zwłaszcza zaś na młodzież z diaspory.

Zofia Lejmbach nie założyła własnej rodziny. Przeszła przez życie samotnie, zawsze mocna, nie rozczulając się nad sobą. W chwilach trudnych – dla podniesienia na duchu – szła do fryzjera, czasem kupowała nowy kapelusz. Do końca życia zachowała godną podziwu siłę woli, z największym wysiłkiem pokonywała słabości i dolegliwości wieku. Nigdy nie chciała być dla nikogo ciężarem i nawet rodzinie trudno było przełamać jej wolę samodzielności. Szczodrze dawała, ale sama nie umiała brać, co się zdarza osobom nastawionym na innych. Mimo coraz słabszych sił w każdą niedzielę bywała w kościele, gdzie miała swoje stałe miejsce w ławce. Gdy czuła się gorzej, starała się być obecna przynajmniej w pierwszą niedzielę miesiąca, aby uczestniczyć w Wieczerzy Pańskiej. Przynosiła wtedy ze sobą poduszeczkę, aby złagodzić niewygody twardej ławki. Często powtarzała pastorom: Pamiętajcie, że człowiek składa się nie tylko z duszy, ale i z ciała – względy fizjologiczne nie pozwalają mu na zbyt długie napięcie uwagi, więc kazanie powinno być logiczne i treściwe, ale nie rozwlekłe.

Zmarła na jedenaście dni przed dziewięćdziesiątą czwartą rocznicą urodzin, 5 września 1995. W dniu pogrzebu, 11 września, kościół przy al. Solidarności wypełnili liczni przyjaciele, współpracownicy, znajomi i członkowie warszawskiego zboru, którzy razem z rodziną przyszli ją pożegnać i odprowadzić na miejsce spoczynku na cmentarzu ewangelicko-reformowanym przy ul. Żytniej. Oprócz duchownych nad jej trumną przemawiała w imieniu współpracowników prof. Janina Niżnikowska, a w imieniu Zgrupowania Kompanii Sztabowej Obszaru Warszawskiego AK „Koszta” – inż. Tadeusz Rupniewski.

Brak nam będzie obecności, rozmów, zdrowego krytycyzmu, niekłamanej życzliwości Zofii Lejmbach. Pozostanie w nas żywa i wdzięczna pamięć o niej i o tym, czego wśród nas i dla nas dokonała. Dziękujemy Pani, Pani Profesor.

Ks. Bogdan Tranda

1 Ignacy Ziemiański: Praca kobiet w P.O.W. – Wschód, wydane nakładem autora, Warszawa 1933, s. 148 i 183; Lista odznaczonych „Krzyżem Walecznych”, pozycja 13: Lejbachówna Zofia

2 Maria Szlagier: Wspomnienia sanitariuszki, [w:] „Chrześcijanin w Świecie”, zeszyty ODiSS, nr 131-132, sierpień-wrzesień 1984, s 90