Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1994

Jest to wspomnienie o okolicznościach śmierci mojej siostry Marii Elżbiety Zaunarówny (ps. „Elżbieta”), córki ks. Ludwika Zaunara i Ireny z d. Sander, która zginęła 5 sierpnia 1944 r. Nie było przy tym nikogo z rodziny, pozwólmy więc przemówić naocznym świadkom Oto fragmenty relacji sanitariuszek drużyny sanitarnej 12 kompanii batalionu AK Wojskowej Służby Ochrony Powstania, którego dowódcą by) por. Tadeusz Okolski ps. „Dzik”, spisane przez Wiesława Budzyńskiego i opublikowane w „Życiu Warszawy” z 19-20 sierpnia 1989 r.

...Drużyna znalazła się w Ratuszu na godzinę przed wybuchem powstania. Był tu dobrze wyposażony punkt sanitarny, gabinet plus ambulatorium, mieszczące się na parterze od strony podwórza, pod wieżą ratuszową. Lekarzem był Ludwik Wierzbicki (ps. Andrzej Babinicz). Komendantką drużyny była »Iza Podolska« (Izabella Bowbelska). [...] W Banku na Bielańskiej piątego [sierpnia] kwaterowała nasza sekcja – mówi sanitariuszka Jadwiga Klichowska. – Było ich tam sześć czy siedem. Sekcyjną była młoda, chyba 22-letnia [w rzeczywistości miała wtedy nieco ponad 19 lat – przyp. J. Z.] »Elżbieta«, dziewczyna o rudawokasztanowych włosach, które opadały jej w niesfornych puklach na czoło. Ojciec jej był pastorem. Energiczna, zdecydowana. Imponowała mi wyrobieniem wojskowym. Patrzyłam na nią, jak na niedościgniony wzór. Do Wojskowej Służby Kobiet włączyła się dopiero w dzień wybuchu powstania, nie miała doświadczenia, choć wcześniej należała do Szarych Szeregów. Jej postawa budziła we mnie zawsze cichy podziw.

Tego dnia również przyszła, jak zwykle, aby przekazać informacje. Zameldowała się służbowo. Po przyjęciu meldunku komendantka powiedziała ciepło: wsiądź, odpocznij, napij się herbaty«. Pytała także, czy mają co jeść i jak się w Banku urządziły. Zawyła syrena – zbliżały się niemieckie samoloty. Dziewczyna zerwała się pośpiesznie, odmeldowując. Komendantka próbowała ją jeszcze zatrzymać: »przeczekaj alarmu – powiedziała. »Nie, muszę być ze swoimi...« – padła już w drzwiach zdecydowana odpowiedź.

Rozległ się ciężki warkot samolotów i głuchy huk wstrząsnął powietrzem. Zadygotały mury Ratusza. Wkrótce biegłyśmy z noszami w stronę Bielańskiej, w uszach dźwięczały alarmujące słowa łącznika: »W Banku zawaliło całą sekcję sanitarną«.

Oczom naszym ukazuje się straszny widok: olbrzymie betonowe zwały, gruz i puste czeluście okien. Chłopcy już kopią zwykłymi łopatami. Narzędzia gną się. Stoimy długo, z bijącymi, ściśniętymi bólem sercami. Czas dłuży się. Ciężka jest bezsilność... Pierwsza jest Danka [?]. Ręce splecione na klatce piersiowej. Jakby chciała zdjąć ciężar. Twarz wykrzywiona cierpieniem. Kładziemy ją na nosze. Idziemy wolno, ostrożnie, jakby żyła. Tak trudno uwierzyć w to, że już nic nie czuje, nie cierpi.

Potem Ona – sekcyjna. Jakoś bardzo spokojna. Wrażenie, że śpi. Tylko te kasztanowe włosy takie siwe od pyłu, i rana w okolicy skroni, niewielka, ale wystarczająca, aby odebrać życie.

Pozostałych już nie widziałam – poszły koleżanki. Byłam psychicznie i fizycznie wyczerpana. Od tej chwili boję się śmierci pod gruzami – modliłam się, żeby zginąć, jeśli już tak być musi, od kuli. Twarz Danki [?] będę pamiętała przez całe życie. Widziałam, jak zahartowani w walce powstańcy płakali i ukradkiem wycierali Izy. Dwie ocalały, jedna w głębokim szoku*.”

*

Jest księżycowa jasna noc. Chłopcy kopią groby. Białe, nie heblowane deski trumien widać w poświacie. Dużo wysiłku kosztowało komendantkę, by zdobyć te deski. I czyż można się dziwić jej staraniom? Przecież były to pierwsze ofiary z dziewczęcego sanitariatu, które oddały ciała ziemi.

Obok stoi skamieniały w bólu pastor, ojciec »Elżbiety«, sprowadzony przez komendantkę na żołnierski pogrzeb córki. Nie śpiewamy hymnu narodowego, żeby nie ściągnąć ognia niemieckiego. W głębokiej ciszy – zdaje się – słychać uderzenia serc. Po pogrzebie, ściśnięty cierpieniem pastor martwi się: »jak ja zawiadomię o tym chorą żonę?«. Nikt go nie pociesza. Słowa są zbędne. W tej sytuacji byłyby zgrzytem, dysonansem. Czujemy to dobrze. Przecież zginęła za Polskę wolną i sprawiedliwą, bez pogardy i przemocy. Ci, co polegli, byli niejednokrotnie i najlepsi, i najofiarniejsi. Tacy, co »wbrew logice« biegli na posterunek wśród wycia syren, bo tam wzywał obowiązek i ofiarna służba, a często, jakże często, naprzeciw wychodziła śmierć”.

*

Kiedy redakcja „Jednoty” zwróciła się do mnie o napisanie wspomnienia o mojej Siostrze, stanąłem przed zadaniem, którego w krótkim czasie nie byłem w stanie wykonać. Jeśli bowiem mam Czytelnikom przedstawić Jej sylwetkę w całej złożoności zainteresowań i dokonań, jeśli mam odpowiedzieć na pytanie, kim była i jaka była, nie wystarczą wspomnienia rodzinne. Trzeba odnaleźć tych, którzy zachowali Ją w pamięci, kiedy była członkiem Zboru, kiedy była uczennicą gimnazjum i liceum im. Anny Wazówny (matura w 1943 r.), kiedy studiowała fortepian w Konserwatorium Muzycznym u prof. Lefelda i w szkole im. F. Chopina [?] u prof. Kazurowej, i wreszcie – kiedy była w Szarych Szeregach przed Powstaniem. Takie wspomnienia są lepszym świadectwem niż relacja własnego brata, który nie umie dać opisu nie przesyconego subiektywizmem. Może zresztą ta publikacja pomoże w odnalezieniu świadków Jej życia. Tuszę więc, że redakcja „Jednoty” umożliwi mi przedstawienie bardziej wszechstronne sylwetki śp. Marychny Zaunarówny w dalszym, choć tegorocznym jeszcze, numerze pisma.

Jan Zaunar

* Dane wg meldunku Wacława Kozickiego, „Openheima”, z 25 sierpnia 1944: „5 sierpnia 1944 r. w Banku Polskim pod gruzami zginęły od bomb lotniczych: 1) san. Maria Zaunerówna (»Elżbieta«) [nazwisko wydrukowano z błędem – przyp. red. „J"]; 2) san. Janina Chełmińska (»Nina«); 3) san. Aldona Brumer (»Mariot«); 4) san. Halina Etminis (»Grażyna«) – zmarła w szpitalu przy ulicy Długiej".