Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1994

Wspominam serdecznie mego ciotecznego brata – Piotra, syna Stefanii Szuchowej, autorki prozy i poezji dla dzieci, oraz Stanisława Grzegorza Schucha, wybitnego hipologa, specjalisty w dziedzinie hodowli koni w Polsce, wielce zasłużonego członka zboru warszawskiego i honorowego członka Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego.

Piotr urodził się 3 maja 1918 roku, konfirmowany był prawdopodobnie w 1936 r., zaginął w Powstaniu. Był człowiekiem dwudziestolecia Polski niepodległej – otworzył oczy, gdy niepodległość świtała, zamknął je, gdy zgasła ostatnia nadzieja, że po drugiej wojnie światowej Polska odzyska utraconą w 1939 roku wolność.

Piotruś był dzieckiem, które pod pozorami szorstkości ukrywało gorące i wierne serce. Na laurce dla mamy napisał dziecięcym pismem: „Kocham Cię cągle, cągle, przez całe życie okrągłe”. Nie był dzieckiem łatwym do wychowywania, bo upartym. Kiedyś, gdy był bardzo niegrzeczny, matka zamknęła go w łazience, mówiąc: „Nie chcę tego niegrzecznego Maćka, poczekam, aż wróci mój Piotruś i wtedy mu otworzę”. Po jakimś czasie Piotruś zawołał: „Ten niegrzeczny Maciek narobił tu okropnych rzeczy i poszedł. Teraz jest twój grzeczny Piotruś. Wypuść, mamo!” W zalanej wodą łazience pływały mydła, gąbki i ręczniki. Ale na Piotrusia nie można się było gniewać, tylko na Maćka.

Jego cioteczna siostra, Magdalena Kozarzewska, wspomina: „Był jeszcze bardzo malutki, gdy bawiąc się z babcią w konie, uderzył ją batem i w tym momencie upadł. Babcia skarciła go mówiąc: »Bozia ukarała cię za to, że bijesz babcię«. »Nie Bozia, tylko śliskie trepki«. Babcia nie ustępowała, a wtedy Piotruś stanął pewnie na nogach, grzmotnął babcię bacikiem i rzekł: »Niech mnie teraz Bozia wywróci! «”.

Piotruś uczęszczał najpierw do prywatnego gimnazjum, ale wkrótce je zamienił na Szkołę Ziemi Mazowieckiej. W szkole dobierał sobie przyjaciół albo spośród kolegów poważnych, myślących, kulturalnych, albo „kulawych kacząt” potrzebujących opieki. Dobrze charakteryzuje Piotrusia zdarzenie, o którym pisał jego wieloletni przyjaciel i kolega, Jan Veith. Pojechali razem na obóz przysposobienia wojskowego. Zdarzyło się, że Jan obchodził imieniny i – zgodnie z panującym zwyczajem – zafundował kolegom małe przyjęcie. Podochoceni junacy, wiwatując, zaczęli podrzucać solenizanta w górę. Za którymś razem fundator wyfrunął w górę krzywo, co tak przeraziło podrzucających, że odsunęli się i patrzyli, co z tego wyniknie. W ostatnim momencie Piotruś rzucił się naprzód i Jaś wylądował bezpiecznie na jego plecach zamiast na twardym boisku. To była zasada – Piotruś znajdował się tam, gdzie mógł być pomocny, ale czynił to bez ostentacji i deklaracji, ot tak, zupełnie naturalnie.

W opinii kolegów Piotruś miał jedną wadę: nie zauważał istnienia płci pięknej. Na zabawach bywał, nawet tańczył, ale określał to jako przesuwanie szaf i serwantek w rytm muzyki. Chodziło wśród kolegów powiedzenie, że gdyby zamknąć go w jednym pomieszczeniu z piękną dziewczyną i ze starym, popsutym motorem, on bez wahania zająłby się motorem. '

Bardzo wcześnie wykrystalizowały się jego zainteresowania: sport i lotnictwo. Ogromnie lubił narciarstwo, szczególnie wyprawy w wysokie góry. „Gdy przekraczam 2000 m wysokości, znajduję się – mawiał – w zupełnie innym świecie, pięknym, groźnym i czystym”. Wszelkie wiadomości z lotnictwa chłonął jak gąbka. Nic dziwnego, że po zdaniu matury zdecydował się na Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Warszawie na Polu Mokotowskim.

O jego przygodach we wrześniu 1939 r. dziwnym zbiegiem okoliczności zachowała się relacja z pierwszej ręki, mianowicie jego własna. Otóż Piotr został internowany na

Litwie, uciekł jednak z obozu i schronił się w Jodańcach – majątku Reginy Wańkowicz, siostry Melchiora Wańkowicza, męża serdecznej przyjaciółki matki Piotra (i także mojej matki – S. W). Stamtąd napisał list do Tily Wańkowiczówny, córki Melchiora, z którą się przyjaźnił. W liście tym opisał swoje wrześniowe perypetie. Nie wiem, jaką drogą i kiedy list ten dotarł do rodziny. Któraś z rzędu jego kopia trafiła do zbioru życiorysów rodzinnych, który przygotowuję.

Przez pierwsze dni września Piotr był przydzielony do obrony warszawskiego lotniska. Obsługiwał karabin maszynowy na dachu hangaru lotniczego. Strzelał do niemieckich samolotów, ale nieskutecznie, bo latały zbyt wysoko. Potem otrzymał przydział do pułku lotniczego w Lidzie. W drodze wielokrotnie znajdował się pod bombami i ostrzałem samolotów niemieckich. Baza w Lidzie była kompletnie rozbita. Skierowano więc go wraz z kolegami do Wilna, a następnie na Łotwę. Piotr nie przekroczył jednak granicy, chciał jeszcze powojować. W grupie kilkunastu kolegów postanowili przebić się do Warszawy pasem między armiami niemiecką i radziecką. Zostali jednak rozbici. Wtedy Piotr skierował się ku Litwie. Tam został internowany, a gdy trochę wypoczął, uciekł i zamieszkał u Reginy Wańkowicz. Zdobył fałszywe papiery i próbował przez Norwegię dobić do Anglii, ale wszelkie takie możliwości były już przez Niemców zablokowane. Wtedy postanowił nielegalnie przedrzeć się do Warszawy. Został złapany na granicy przez Niemców. Jego gryps z więzienia dotarł do ojca w Warszawie, który, wykorzystując swoje znajomości z niemieckimi hodowcami koni, spowodował zwolnienie syna z więzienia. W ten sposób Piotr znalazł się w Warszawie i zamieszkał z rodziną w bardzo już zagęszczonym mieszkaniu Schuchów.

Od razu zaangażował się w życie konspiracyjne, przyjmując pseudonim „Szajba”. Podjął pracę jako robotnik. Wspomina Magdalena Kozarzewska: „Organizowaliśmy jakoś, tak jak wszyscy, nasze okupacyjne bytowanie, ucząc się na kompletach i pracując według swoich możliwości, by choć trochę pomóc Wujostwu w utrzymaniu rodziny. Piotruś wracał z pracy zmordowany i brudny. Wieczorem zaglądał do wszystkich pokojów, sprawdzając, czy – jak to mówił – »Tłok w chałupie jest w komplecie«. Czekał z największą nadzieją na ruszenie zachodniego frontu. Klęska Francji tę nadzieję pogrzebała. Piotr przeżył wtedy bardzo ciężkie załamanie”.

Już w pierwszych latach okupacji utworzyła się zaprzyjaźniona grupa młodzieży, spotykająca się na dyskusjach, odczytach i wspólnie organizowanym odpoczynku. Do grupy tej należeli bracia Strzeleccy (Jan i Jerzy), Janek Lipiński, Ewa Matuszewska oraz nasi kuzynostwo – Bojanowscy. Częstym miejscem spotkań były Olszyny, mająteczek Królikowskich koło Falenicy. Piotr zawarł wtedy ciche narzeczeństwo z Hanią Królikowską, córką właścicieli Olszyn.

W książce pt. Ojciec, autorstwa Ireny Roweckiej-Mielczarskiej, córki generała Grota-Roweckiego, jest wzmianka, że po aresztowaniu generała pracownicy Gestapo przynieśli do warszawskiego mieszkania pani Królikowskiej jego list z różnymi poleceniami dla rodziny i prośbą o przysłanie paczki. Gestapowcy zapowiedzieli, że paczka będzie przyjęta w biurze na Szucha. Pani Królikowska ukrywała się w Olszynach, poproszono więc dwóch oficerów Armii Krajowej, Jerzego Konarskiego i Piotra Schucha (w książce użyto pisowni „Szuch”), aby dostarczyli list generała do Olszyn tak, żeby nie zdekonspirować pani Królikowskiej. Zadanie zostało wykonane.

W pierwszym dniu Powstania Piotr brał udział w natarciu na koszary niemieckie znajdujące się na tyłach klasztoru Nazaretanek na Czerniakowie. Natarcie załamało się jednak pod wielokrotnie przewyższającym siły powstańcze ogniem nieprzyjaciela. Rozbity oddział postanowił przebijać się do Puszczy Kampinoskiej. Piotr nie podjął tej decyzji. Nie dołączył też do reszty oddziału, która miała wycofać się do lasów kabackich. Został na miejscu ze swym przyjacielem, Witkiem Szulcem, prawdopodobnie po to, aby nocą podjąć próbę przeprawy na praski brzeg Wisły. Nikt ich już nigdy więcej nie zobaczył.

Dopiero po 45 latach jego imię i nazwisko znalazło się na tablicy poświęconej poległym żołnierzom „Baszty” na płycie Czerniakowskiej i na tablicy poległych ze Szkoły Podchorążych Lotnictwa, wmurowanej 1 września 1981 roku w kościele Zbawiciela w Warszawie.

Stanisław Werner