Drukuj

2 / 1994

POLSKIE LOSY

 

Skierscy... Któż w naszym Kościele nie zna tego nazwiska, należącego do jednego z najstarszych rodów ewangelicko-reformowanych w Polsce (udokumentowane początki rodu sięgają końca XVII w.)! Współcześnie żyjący nestor rodziny, dziewięćdziesięcioletni Ksawery Skierski (ur. 1903 r.), inżynier-mechanik, swym życiorysem potwierdza obraz pokolenia, którego losy nierozerwalnie zrosły się z losami Polski XX wieku.

NOWOLIPKI I LESZNO

Rodzicami Ksawerego byli: Henryk Skierski (wnuk pastora Andrzeja Skierskiego, 1785-1856)1, ewangelik reformowany, z zawodu farmaceuta, oraz Waleria z Pasiutewiczów, katoliczka. Licencję na prowadzenie apteki Henryk Skierski otrzymał w 1889 r. i otworzył ją w Warszawie przy ul. Nowolipki 51 pod szyldem „Dłuski i Skierski", parę kroków od kamienicy pod numerem 44, gdzie zamieszkał z żoną i gdzie 3 lipca 1903 r. przyszedł na świat jego jedyny syn, Ksawery.

Dzieciństwo Ksawerego przebiegało w obrębie ulic Nowolipki i Leszno. Na Lesznie stał kościół, w którym został ochrzczony, gdzie wpajano mu podstawy wiary i później konfirmowano. Tu śpiewał w młodzieżowym chórze czując na sobie aprobujący wzrok ojca, wieloletniego sekretarza Kolegium Kościelnego. Przy Nowolipkach z kolei oprócz rodzinnego domu i apteki znajdował się pod nr. 18 inny kościół, pw. św. Augustyna, dokąd często zabierała go matka katoliczka. Chłopiec chował się zdrowo, otoczony miłością rodziców i całej, szeroko rozgałęzionej rodziny ze strony ojca i matki. Rósł nie wiedząc wcale, że wiara w Jedynego Boga, wyznawana w niejednakowy sposób, może ludzi dzielić – on widział wokół siebie tylko wzajemny szacunek i miłość.

Nauki pobierał najpierw w domu wraz ze swym rówieśnikiem i ciotecznym bratem, Jurkiem Hollakiem, a później na tzw. kompletach w grupie ośmiorga dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin. Zajęcia odbywały się na przemian co pół roku w domach państwa Wigurów (rodziców Stanisława, słynnego później konstruktora lotniczego i pilota, który w 1932 r. zginął tragicznie w katastrofie samolotowej razem z Franciszkiem Żwirką) oraz państwa Staniszewskich na Wspólnej 29. Po dwóch latach takiej edukacji 11-letni chłopcy mogli przystąpić do egzaminu wstępnego do gimnazjum. Ksawery poszedł do prywatnego gimnazjum Emila Konopczyńskiego (od 1918 r. – Państwowego Gimnazjum im. Adama Mickiewicza) i w 1922 r. otrzymał tam świadectwo maturalne.

Nauka w gimnazjum nie przebiegała jednak bez zakłóceń. W życie siedemnastoletniego ucznia wdarła się wojna 1 920 roku.

KARABIN PARZĄCY DŁONIE

„Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Wszyscy na front!" To wezwanie Naczelnego Wodza dotarło do Ksawerego w lipcu, gdy przebywał na wakacjach w Puławach. Wraz z wezwaniem nadciągały budzące grozę wieści spod wschodniej granicy. Byt młodego państwa polskiego znów był zagrożony.

Ksawery szybko porozumiał się z kolegami – Kazikiem Lorecem i Stasiem Bissenikiem. Wszyscy trzej, po uzyskaniu pisemnej zgody rodziców, bo byli niepełnoletni, postanowili zgłosić się na ochotnika do wojska. Zatłoczonym pociągiem dotarli do Warszawy i zameldowali się przy ul. Nowowiejskiej, gdzie była skoszarowana kadra 5 pułku piechoty Legionów. Przydzielono ich do kompanii marszowej stacjonującej przy ul. Polnej 42 i tu, na Polu Mokotowskim, przez dwa tygodnie intensywnie ich szkolono wraz z innymi ochotnikami. W Markach pod Warszawą zostali przydzieleni do 47 pułku piechoty Strzelców Kresowych. 10 sierpnia wyruszyli na front.

Nie był on odległy. Sowieci podchodzili już pod Warszawę. Na linii obrony stolicy: Radzymin-Wołomin, we wsi Czarna Struga, młodzi Strzelcy Kresowi kopali okopy. I już w nich zostali – rozpoczął się zażarty bój o stolicę. 13 sierpnia, w piątek, młodzi ochotnicy przeszli chrzest bojowy. Całą noc leżeli nad rzeczką Czarną strzelając bez przerwy, aby ogniem karabinowym uniemożliwić bolszewikom jakiekolwiek ruchy, zanim uderzy na nich atak polskich jednostek. Łącznicy donosili bez przerwy amunicję. Karabiny (broni automatycznej nie mieli) rozgrzewały się tak, że parzyły ręce. Ale udało się. Bolszewicy zostali powstrzymani i rankiem musieli odstąpić.

22 sierpnia 47 pułk piechoty forsownym marszem dotarł do Jabłonny, gdzie mieścił się sztab 4. Armii pod dowództwem gen. Leonarda Skierskiego (nota bene stryjecznego brata ojca Ksawerego). Tu nastąpiło przegrupowanie 11 dywizji, w składzie której znajdował się 47 pułk, i włączenie jej do armii generała Skierskiego.

W tym czasie bolszewicy rozpoczęli już odwrót, ale walki w dalszym ciągu były bardzo zacięte, bo „bojownikom rewolucji światowej" trudno było zrezygnować z misji uszczęśliwienia świata. Po uzupełnieniu sprzętu, amunicji i umundurowania pułk 47 wyruszył do Nasielska, a stamtąd pociągiem towarowym na wschód, do Terespola. Tu zaczynał się tzw. front środkowy. Z Terespola, pieszo, młodzi żołnierze dotarli do Brześcia nad Bugiem, a stamtąd dalej „marszem pościgowym" na Kobryń, Berezę Kartuską i Dziatkowice.

Trudna to była droga. Szosa, którą podążali, stanowiła jedyny w tych stronach strategiczny szlak komunikacyjny. Biegła wśród poleskich bagien i mokradeł. Była także jedynym twardym i suchym gruntem pod nogami. Nic więc dziwnego, że stała się terenem działań wojennych. Najbardziej zacięty bój stoczył 47 pułk pod Brześciem, kiedy szedł na Wyczółki i Jamno. Na domiar złego piechur Skierski nabawił się wielkiego wrzodu na dużym palcu u nogi. Nie była to „chwalebna rana", więc trzeba było iść dalej i walczyć. Zdobyli Kobryń i Berezę. Wrzód pękł, palec się zagoił. Ale najgorsze mieli jeszcze przed sobą.

Nastąpiło to pod Dziatkowicami, zaraz po tym, jak na wizytację przyjechał generał Leonard Skierski, a z nim kuchnia polowa z dobrym, gęstym krupnikiem. General przemówił do swoich żołnierzy, zagrzewał ich do „nawiązania kontaktu z ustępującym nieprzyjacielem" i uprzedzał, że będzie to trudne zadanie. Rozmawiał też prywatnie z młodymi ochotnikami, ku zdziwieniu kolegów specjalnie przeznaczając parę dodatkowych minut na rozmowę z Ksawerym i Stefanem Skierskim (synem ks. Stefana a zarazem bratankiem generała), który dołączył w Brześciu. Gdy generał odjechał, „marszem ubezpieczonym" 47 pułk ruszył tyralierą przez las. Przyjaciele musieli się rozdzielić. Kazik Lorec znalazł się na prawym skrzydle, Ksawery wraz ze Stefanem Skierskim – na lewym. Po pół godzinie nadziali się na nieprzyjacielski ogień maszynowy. Szli naprzód, przedzierając się przez las i nic nie wiedząc, co dzieje się z pozostałymi. Wielu zginęło. Wśród nich przyjaciel i współwyznawca – Kazik Lorec oraz dowódca kompanii.

W parę godzin po bitwie, w wyniku której bolszewicy wycofali się poza granicę państwa, nowo mianowany dowódca kompanii zawezwał do siebie ochotników z najmłodszych roczników – otrzymali Krzyże Walecznych wraz z rozkazem, że mają wrócić do szkoły. Był 25 dzień września 1920 r. Do Warszawy wrócili w październiku na dachu pociągu.

Ksawery, uczeń siódmej klasy, zasiadł w szkolnej ławce obok kolegów, którzy od września przykładnie uczęszczali na zajęcia. Mimo że on w tym czasie przerabiał całkiem inny materiał, bez trudności włączył się w uczniowskie życie. Półtora roku później zdał maturę.

NIE MA SPOKOJU POD SOSNAMI

Ukończywszy w 1922 r. gimnazjum, Ksawery Skierski nie wybrał farmacji, choć po śmierci ojca powinien był właściwie tak postąpić. Zarządzaniem apteką zajęła się jednak matka, do pomocy mając fachowców – prowizorów. Syn zaczął więc studiować mechanikę na Politechnice Warszawskiej. Nie przypuszczał, że w ten sposób zapoczątkuje nową w rodzinie specjalizację zawodową, że inżynierami mechanikami zostaną po latach jego syn i wnuk.

Dyplom inżynierski zdobył w 1930 r. i prosto z uczelni trafił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie. Mimo wojennych zasług musiał odbyć obowiązkową służbę wojskową. Na szczęście trwała tylko rok. Ukończył ją w stopniu podporucznika, zdobywszy nowe kwalifikacje.

26 grudnia 1931 r. rozpoczął się kolejny etap w jego życiu. W tym dniu zawarł ślub z przemiłą puławianką, Janiną Marią Oliwą. Ze względu na katolickie wyznanie panny młodej ślub odbył się w rzymskokatolickim kościele parafialnym w Puławach. Jak małżeństwo jego rodziców, tak i ten związek okazał się szczęśliwy i trwały.

W nękanej kryzysem i bezrobociem Warszawie Ksawery Skierski dostał pracę, i to niezłą, w Państwowych Zakładach Inżynieryjnych jako konstruktor, potem jako kierownik narzędziowni. Zajmował się oprzyrządowaniem samochodów ciężarowych najpierw w starym zakładzie w Warszawie, a później w nowo zbudowanym w Ursusie. W 1935 r. nadarzyła się okazja pracy lepiej płatnej w Wytwórni Amunicji w Rembertowie (a właśnie powiększyła się rodzina – urodził się syn Andrzej). Tak po raz trzeci w swym niedługim życiu pan Ksawery znalazł się znów w wojsku. Będzie to miało swoje konsekwencje.

1 września 1939 r. zastał go z rodziną na letnisku w Sulejówku, skąd dojeżdżał codziennie cztery kilometry kolejką elektryczną do pracy w Rembertowie. Pogoda była piękna, mały Andrzej nie musiał jeszcze iść do szkoły, żona spodziewała się drugiego dziecka, więc pobyt na letnisku chcieli jeszcze przedłużyć. Tymczasem bomby niemieckie, które rano spadły na tory kolejowe pod Rembertowem, w ciągu paru chwil zniszczyły tę idyllę.

Znów Ojczyzna znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Kawaler Krzyża Walecznych z 1920 r. codziennie na piechotę przebywał czterokilometrową trasę do Wytwórni Amunicji. Pracowali po nocach, bo za dnia trwały bombardowania. Ale już 5 września Niemcy podeszli pod Warszawę i Wytwórnia dostała rozkaz ewakuacji do Brześcia (znów do Brześcia!), gdzie miała podjąć na nowo produkcję. Do wieczora maszyny zdemontowano, dokumenty spalono. Wszystko było gotowe do drogi. Na pośpiesznie pisanej do żony kartce, do której dołączył swoją wypłaconą z góry trzymiesięczną pensję, Ksawery powiadamiał ją przez znajomego, że wyjeżdża i prosi, by ona udała się w ślad za nim. Jako miejsce spotkania wskazał Brześć. „Był to mój największy życiowy błąd" – martwi się jeszcze dziś pan Ksawery. Nie spotkali się w Brześciu. Spotkać się mieli dopiero po dziewięciu latach.

NA TUŁACZYM SZLAKU

Już nawet nie maszyny i materiały, ale doborową kadrę fachowców chciało ocalić Naczelne Dowództwo. Otrzymali więc rozkaz przedostania się do Rumunii. Po wielu perypetiach przekroczyli granicę polsko-rumuńską na wysokości Kut. Z trudnościami dotarli do Bukaresztu i po miesiącu starań (groźba internowania była bardzo realna) wydostali się z Rumunii.

Przez Jugosławię, Triest, Włochy i Alpy do Francji, coraz dalej od domu, wiódł tułaczy szlak polskich żołnierzy. Tę epopeję przebył Ksawery Skierski w grupie tych samych dwudziestu kolegów. Żółty jak cytryna, żywiąc się mlekiem i koniakiem, dotarł do Lyonu, a potem do Paryża. Zamiast jednak do jednostki wojskowej, trafił do wojskowego szpitala. Sześć tygodni kurował żółtaczkę. W walce z chorobą i słabością ducha pomagała mu Biblia – wydana po polsku, w Warszawie, w 1938 r. przez Brytyjskie Towarzystwo Biblijne. Przyniósł mu ją do szpitala francuski pastor. Czy ktoś jeszcze wierzy w przypadki?

Polskie dowództwo miało zamiar zorganizować fabrykę amunicji. Niestety, zanim powstała, Niemcy wkroczyli na terytorium Francji i zbliżali się do Paryża. Trzeba było uciekać. Tym razem przez żołnierski obóz nad Zatoką Biskajską w St. Jean de Luz – do Anglii.

Ksawery Skierski, który od 5 września nie miał żadnych wieści od najbliższych (jedynie w Paryżu ktoś mu przekazał wiadomość, że podczas bombardowania Warszawy zginęła żona i córki jego kuzyna – Julka Bartnickiego), wierzył, że tylko z bronią w ręku wywalczy sobie drogę powrotu.

EPIZOD ANGIELSKI

Po szczęśliwym wylądowaniu na wyspie skierowani zostali do Szkocji, gdzie znajdowały się obozy zbiorcze dla oficerów. Wyglądało na to, że podporucznik Skierski znajdzie się w końcu w jednostce przeznaczonej do zadań bojowych. Tymczasem wraz z kolegą otrzymał rozkaz zgłoszenia się do wytwórni sprzętu telefonicznego w Liverpoolu – Automatic Telephone and Electric Co Ltd. 15 grudnia 1940 r. opuszczał obóz wojskowy wyposażony w następujący dokument: „Ppor. uzbrojenia rezerwy, inż. Skierski Ksawery, został na podstawie rozkazu Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych z dn. 9 sierpnia 1940 r. urlopowany na przeciąg jednego roku, począwszy od dnia 15 grudnia 1940 r. do prac w przemyśle wojennym Królestwa Wielkiej Brytanii". Podpisano: „Szef Oddz. V, Sztabu Naczelnego Wodza, ppłk Bischof".

Prawie równo osiem lat później, 15 listopada 1948 r., opuszczał Liverpool z innym zaświadczeniem, które w przekładzie z angielskiego na polski brzmiało następująco: „Zawsze wywiązywał się ze swych obowiązków ku całkowitemu naszemu zadowoleniu, jest zdolnym i chętnym pracownikiem. Porzuca nasze przedsiębiorstwo na własne żądanie, aby powrócić do Polski i swej rodziny".

Nie walczył na froncie, ale dla frontu pracował. W tym czasie wysłał 75 paczek do rodziny w Polsce. To był znak życia od niego, znak, że przebywa w Anglii, choć adresu nie mógł podać. Posyłał też paczki do obozu jenieckiego w Niemczech: jego poszukiwania rodziny przez Czerwony Krzyż zaowocowały adresem oflagu, w którym przebywali dwaj jego kuzyni – ppor. Jan Skierski i kpt. Stanisław Skierski, rodzeni bracia, synowie Księdza Superintendenta. Im z kolei posyłał umundurowanie i bieliznę. Butów, nie wiadomo dlaczego, wysyłać nie było wolno.

Kontakt listowny z żoną nawiązał w 1945 r" ale wracać bał się. Koledzy, którzy w pierwszym rzucie pojechali do kraju, znikali. Najprawdopodobniej trafili do więzień, może nawet na Syberię. Dla tych, którzy decydowali się pozostać na emigracji, życie w Anglii stawało się coraz trudniejsze, więc jechali dalej – do Kanady, do Australii. Ksaweremu Skierskiemu nikt złego słowa w firmie nie powiedział, wprost przeciwnie, był cenionym pracownikiem i mógł zostać, jak długo chciał. Postanowił więc czekać. Może się coś w Polsce zmieni na lepsze? Do powrotu dojrzał trzy lata później, gdy wydawało się, że żołnierze od Andersa mogą bez obaw wrócić do Ojczyzny. Koledzy Anglicy przynosili mu tutejsze gazety, w których informowano o umowie między rządem Wielkiej Brytanii i Polski w sprawie zakupu sprzętu telefonicznego typu Strowgera, wytwarzanego właśnie w ATE. „Widzisz – mówili – pracujesz nie tylko dla nas, ale i dla swojej ukochanej Polski". (Jeszcze dziś niektóre nasze centrale pracują na tym sprzęcie!)

Z POWROTEM W KRAJU

Do takiej decyzji nakłaniał go także kuzyn, płk Jan Durand, dowódca saperów u generała Maczka. Ale powrót wcale nie był łatwy. Trzeba się było przemóc i zgłosić do komunistycznej ambasady w Londynie, rozwiązać umowę o pracę z Automatic Telephone, załatwić transport do kraju. W końcu zabrał się na MS „Batorym". W pierwszych dniach grudnia 1948 r. na redzie w Gdyni witała go nie widziana od dziewięciu lat żona.

Prosto z portu pojechali do Bochni, do dzieci. Bo oprócz Andrzeja, teraz już 14-letniego, była jeszcze Marysia, córka urodzona w grudniu 1939 r., której nigdy nie widział. Dopiero teraz ojciec i mąż mógł poznać losy wojenne swej rodziny – i wrześniową tułaczkę, z której pani Janina (w piątym miesiącu ciąży) wróciła tak wychudzona i zmieniona, że czekająca w Sulejówku teściowa nie rozpoznała jej; i walkę o byt w okupowanej Warszawie; i popowstaniową ewakuację, i szukanie dachu nad głową i pracy w Bochni.

Po kilku tygodniach, gdy już rodzina nacieszyła się sobą, pan Ksawery z niezłomnym postanowieniem stworzenia swym ukochanym bezpiecznej i stabilnej bazy pojechał do Warszawy i rozpoczął starania o pracę. Szczęściem kolega ze studiów, który wcześniej wrócił z Anglii, polecił go jako fachowca do Zakładów Przemysłu Telefonicznego (później ZWUT). Wraz z pracą otrzymał inżynier Skierski mieszkanie kwaterunkowe przy ul. Barskiej 38. Teraz mógł sprowadzić rodzinę i nareszcie rozpocząć normalne życie. Miał szczęście.

Przesłuchujące go UB nie miało informacji o jego udziale w kampanii 1920 r. A dzięki zaświadczeniu z „dobrej" firmy brytyjskiej, która zawarła z Polską kontrakt handlowy, jego pobyt w Anglii uznany został za cywilny.

Swego zakładu pracy, do którego przez pierwszy rok codziennie szedł pieszo 10 kilometrów z Barskiej na daleki Grochów, inż. Ksawery Skierski nie opuścił aż do przejścia na emeryturę w roku 1970. Zajmował kolejno stanowiska: starszego konstruktora narzędziowego, głównego technologa, kierownika Zakładu Ośrodka Informacji Naukowej (pełniąc jednocześnie funkcję tłumacza z angielskiego fachowej literatury). Za swą pracę był ceniony i nagradzany – srebrnym i złotym Krzyżem Zasługi i kawalerskim Krzyżem Odrodzenia Polski. Ale zawsze, nie chwaląc się tym na prawo i lewo, najbardziej cenił sobie Krzyż Walecznych z 1920 r. A teraz jeszcze Krzyż Obrońcy Ojczyzny za udział w wojnie 1918-1921 roku, przyznany mu w 1990 r.

Swoje gniazdo rodzinne, czyli mieszkanie na Barskiej, zdecydował się oddać wnuczce Ani dopiero wtedy, gdy nie mógł znieść samotności po śmierci żony w 1988 r. Wrócił do dzielnicy swego dzieciństwa na ul. Niską, w pobliżu Nowolipek. Zamieszkał u syna, którego przygotowaniem do konfirmacji listownie kierował z dalekiej Anglii, a po powrocie już osobiście nad nią czuwał (Andrzeja konfirmował w 1949 r. ks. Jan Niewieczerzał). Doczekał się pełnej pociechy z bliskich. Syn i synowa Jadwiga blisko związani są z Kościołem, podobnie jak ich dzieci, Jacek i Ania. A rośnie już następne pokolenie: Maciek, Agata, Agnieszka. W krąg społeczności ewangelicko-reformowanej rodzina Skierskich włącza przez związki małżeńskie nowych członków.

„Złotą konfirmację" świętował pan Ksawery w listopadzie 1993 r. w gronie innych dostojnych jubilatów ze zboru warszawskiego. Wraz z czerwoną różą otrzymał stosowny dyplom. Ale czy naprawdę stosowny? Napisano w nim: „50 lat", a tymczasem wiosną br. minie 75 lat od dnia, gdy przed Bogiem, zborem i ks. Władysławem Semadenim przyrzekał, że pójdzie drogą, którą wskazuje Chrystus.

Krystyna Lindenberg

1 Pragnącym zorientować się bliżej w zawiłościach genealogicznych rodziny Skierskich przypominamy, że „Zarys dziejów rodziny Skierskich" pióra dr. W. Kriegseisena zamieściła „Jednota" w nr. 11/90 - red.