Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1993

POLSKIE LOSY

OPOWIEŚĆ O IRMIE KOTEROWEJ

Wszystko z początku wyglądało dość banalnie: jedynaczka urodzona w zamożnym domu, ładna, zdolna, dobrze wychowana – także religijnie, i dobrze wykształcona, obdarzona przy tym wesołym, towarzyskim usposobieniem. Miała, zdawać by się mogło, wszystkie dane na dobre, szczęśliwe życie. Ale czy w naszym kraju ktokolwiek kiedykolwiek miał gwarancję na życiową stabilizację? Siwe włosy u osoby, która przekroczyła osiemdziesiątkę, nie dziwią nikogo – tylko że ona osiwiała, kiedy miała zaledwie 31 lat. Był to wynik trzech nieprzespanych nocy w 1943 r., w oczekiwaniu na „wizytę” gestapo.

Dwa autorytety – dwie kobiety

Irma Koterowa, członkini parafii warszawskiej, osoba powszechnie znana w naszej społeczności i dla Kościoła bardzo zasłużona, urodziła się 26 grudnia 1912 r. jako córka Juliusza Fellera i Elzy ze Starkmethów. Przyszła na świat w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, w mieszkaniu przy ul. Orlej w Warszawie, akurat vis-a-vis naszego kościoła na Lesznie (obecnie al. Solidarności). Czy był to przypadek, czy raczej znak Bożej łaski? Dom rodzinny przez wiele lat, nawet już po jej wejściu w dorosłe życie, pozostawał niewzruszoną przystanią w burzliwych kolejach polskiego losu. Kościół i parafia to były miejsca, gdzie ochrzczona mała Irma Feller miała spędzić wiele najlepszych dni swego dzieciństwa i młodości, a także, dużo później, wiele pracowitych dni wieku starszego.

W domu najważniejszą osobą była matka. Jak na owe czasy swego rodzaju fenomen – przez całe życie „kobieta pracująca”. Jako urzędniczka o wysokich kwalifikacjach (znajomość pięciu języków obcych, w tym umiejętność stenografowania w dwóch z nich) w karierze zawodowej doszła do stanowiska sekretarza głównego dyrektora Banku Dyskontowego. Dobrze zarabiała i to jej zarobki były podstawą finansowej pomyślności rodziny (poza mieszkaniem w Warszawie państwo Fellerowie posiadali dwa domy: w Michalinie i Józefowie, ten ostatni kupiony za jubileuszową premię w Banku Dyskontowym). Ojciec, który w pewnym okresie życia był współwłaścicielem huty szkła w Wołominie, nie miał szczęścia do interesów i jego praca zawodowo–zarobkowa podlegała różnym fluktuacjom. Zabezpieczenie przyszłości córki matka widziała więc przede wszystkim w zapewnieniu jej solidnego wykształcenia. I choć Irma Koterowa ubolewa, że nie chodziła do ewangelickiego gimnazjum im. Anny Wazówny, tylko do prywatnego, Jadwigi Taczanowskiej, to jednak była to szkoła dobrze przygotowująca do studiów. Studia zaś to Wyższa Szkoła Handlowa (późniejsza SGH), a po jej ukończeniu w 1933 r. praca w firmie włókienniczej „K. Jankowski i s–ka”.

Drugą osobą, która wywarła decydujący wpływ na duchową formację oraz stosunek do ludzi i życia późniejszej prezeski Kolegium Kościelnego, była Katarzyna Tosio. Prowadziła szkołę niedzielną w parafii warszawskiej, ale jej działania nie ograniczały się do nauczania zasad wiary i historii Kościoła. Mądrze i serdecznie kochała dzieci i potrafiła pokazać im wspaniałą moc, bogactwo i głębię Bożej miłości. Dorastająca Irma tutaj właśnie, w tym drugim domu, jakim był Kościół i budynek parafialny, znajdowała najbliższych przyjaciół – nie w szkole, jak większość ludzi. Przedstawienia teatralne, zabawy taneczne, uczestnictwo w różnorodnym życiu parafii spajało młodzież i starszych. Chór, w którym śpiewała przez wiele lat, także już jako mężatka, aż do wybuchu wojny gromadził ludzi, których ze wzruszeniem wspomina: Władysław Paschalis (jeszcze nie ksiądz), Ania Stahlowa, Genia i Janek Burmajstrowie, Ksawery i Stanisław Skierscy, Józef Pośpiech, Laura Challier i wielu innych. Przyjaźnie wtedy zadzierzgnięte przetrwały próbę czasu.

Próbę lat i próbę życia przetrwały także wzorce osobowe: matki, Elzy Feller, i nauczycielki religii, Katarzyny Tosio. Więcej, sprawdziły się i potwierdziły w późniejszych doświadczeniach, które były tak ciężkie, że niejeden by się załamał.

WALIZKA PEŁNA BRONI

Młodość ma swoje prawa, w tym najważniejsze – do miłości.

W WSH, oprócz nauki, studentów pochłaniało życie towarzysko–organizacyjne, a nawet polityczne. W Bratniej Pomocy, gdzie Irma Feller włączyła się do pracy z całym entuzjazmem i rychło została wiceprzewodniczącą komisji socjalnej, poznała zapalonego ludowca, Stanisława Kotera. On kończył studia gdy ona dopiero je rozpoczynała. Zaangażowany był niezwykle w rozmaite akcje polityczne, co nie przeszkodziło mu dostrzec i docenić młodszej koleżanki. Tak zaczął się długi i dla obojga uciążliwy, 7–letni okres ich narzeczeństwa. Stanisław Koter, którego zarówno ojciec, jak i stryj byli posłami na Sejm RP z ramienia PSL–Wyzwolenie, pochodził z chłopskiej rodziny; jego rodzice prowadzili gospodarstwo pod Puławami. Był więc po chłopsku ambitny i wytrwały, za nic nie chciał „wżenić się” w zamożną rodzinę, chciał samodzielnie osiągnąć taki status, by móc ofiarować żonie odpowiednie warunki. A że przez cały czas angażował się w akcje polityczne i jako urodzony mówca zabierał głos na wszystkich możliwych wiecach, bywał regularnie zatrzymywany przez policję (wprawdzie zazwyczaj tylko na 24 godziny), co nie pomagało mu w karierze zawodowej. W końcu udało mu się uzyskać niezłą posadę – został dyrektorem w Związku Osadników Wojskowych i otrzymał służbowe mieszkanie. Był to wprawdzie tylko pokój z kuchnią w budynku ZOW–u przy ul. Myśliwieckiej (po wojnie Dom Harcerza), ale ślub mógł się wreszcie odbyć. Był już rok 1938.

Ona nadal chodziła na nabożeństwa i próby chóru do kościoła ewangelicko–reformowanego, a on do kościoła katolickiego i na wiece, ale żyli zgodnie i szczęśliwie. Zwłaszcza że mogli zamienić małe mieszkanko przy Myśliwieckiej na duże, trzypokojowe przy Marszałkowskiej – też nie swoje, ale kuzynostwa, którzy wyjeżdżali za granicę i im to mieszkanie powierzyli. Tymczasem tę małą stabilizację w proch i w pył obrócił wybuch wojny.

Z tzw. rajzy wrócili do Warszawy w listopadzie 1939 r. Firmy, w których dotąd pracowali, nie istniały. Jako ludzie młodzi, na dorobku, nie mieli żadnych zasobów. Przeżyć mogli tylko dzięki żywności przywożonej ze wsi – z gospodarstwa starszych państwa Koterów i z podwarszawskiego majątku administrowanego przez kuzynkę, Halinę Martinową. Z mieszkania na Marszałkowskiej musieli się prędko wynosić, ponieważ ktoś, kto tu bywał, został aresztowany i istniała obawa, że może zacząć „sypać”.

Od samego początku okupacji Stanisław Koter zajął się organizacją zbrojnego oporu i stał się współtwórcą Batalionów Chłopskich (a następnie zastępcą komendanta okręgu warszawskiego BCh i członkiem Komendy Głównej). W 1940 r. także jego żona złożyła przysięgę. Po wojnie zaliczono jej 4 lata i 4 miesiące działalności konspiracyjnej.

Młodzi małżonkowie przeprowadzili się do mieszkania rodziców Irmy przy al. Niepodległości 79 m. 4. Po upływie pewnego czasu mieszkanie przy ul. Marszałkowskiej 25 stało się kwaterą dla szeregowych żołnierzy i dowódców BCh przybywających do Warszawy na kursy i odprawy, a raz nawet odbyło się w nim spotkanie komendantów okręgów i podokręgów BCh. Dwudziestu chłopa, dowódców partyzantki z terenu całego Generalnego Gubernatorstwa. Gdyby coś się stało... Dziś jeszcze na to wspomnienie ciarki przechodzą po plecach pani Irmy, która to spotkanie organizowała i za jego uczestników ponosiła odpowiedzialność. A do tego przecież była już na świecie Zosia, która urodziła się w grudniu 1941 r.

Także Zosia, chcąc nie chcąc, została wciągnięta do konspiracyjnych działań. Gdy w 1943 r. wpadła radiostacja na Powiślu, zginęli ludzie i przepadł nadajnik, pani Irma dostała rozkaz umieszczenia drugiego nadajnika i radiotelegrafisty w Michalinie. W domku letniskowym pilnowanym przez zawodowo podejrzliwego dozorcę miał wczesną wiosną zamieszkać ktoś obcy. Żeby więc uprawdopodobnić wersję, że jest to „kuzyn chory na płuca, który potrzebuje świeżego powietrza”, zamieszkała tam także młoda matka z córeczką. Kiedy codziennie punktualnie w południe nadawany był komunikat do Londynu, obie wychodziły na spacer i krążyły wokół domu. Któregoś dnia, kitka minut przed dwunastą, natknęły się twarzą w twarz na umundurowanych Niemców. Mieli słuchawki na uszach, a jednemu z hełmu wystawała antena. Poprawiając coś przy ubranku małej, Irma rzuciła się z powrotem do domu. Wpadła z krzykiem: „Niemcy! Nie nadawaj!”. Niestety, trafiła na służbistę, który odparł, że rozkaz musi wykonać, a ona nie jest jego zwierzchnikiem. To byłby koniec! Krzykiem i argumentem, że to ona jest właścicielką domu, powstrzymała radiotelegrafistę od manipulowania przy aparacie. Nadajnik nie odezwał się o zwykłej porze; nie odezwał się w Michalinie już nigdy, bo punkt został przecież namierzony. Nikt nie zginął, a sprzęt radiowy ocalał i pracował gdzie indziej.

Młoda konspiratorka czuła nad sobą Bożą opiekę. Tylu kolegów aresztowano, a im z mężem jakoś udało się tego uniknąć. To więc, że osiwiała, kiedy Stanisław ukrywał się gdzieś przez trzy dni, a ona czekała na „odwiedziny” gestapo (podejrzewano, że jeden z aresztowanych kolegów „sypie”), było niczym wobec tego, że wychodzili cało ze wszystkich niebezpieczeństw. Bo na pewno Bóg czuwał nad nią, kiedy z walizką pełną broni trafiła w sam środek ulicznej łapanki. Szła prosto na Niemców zatrzymujących wszystkich przechodniów i błyskawicznie kalkulowała: czy próbować ucieczki i liczyć się z tym, że ją zastrzelą, czy też – uśmiechając się jak gdyby nigdy nic – spróbować jednak przejść? Uśmiechnęła się zalotnie do żołnierza, on jej również odpowiedział uśmiechem i... przeszła.

W DÓŁ I W GÓRĘ

Powstanie Warszawskie zastało Irmę Koterowa z córeczką na wakacjach w Zalesiu pod Warszawą (po napadzie bandyckim na dom w Józefowie już nigdy tam nie pojechała). W Zalesiu wzmacniała zdrowie i nerwy. Te „wakacje” jednak, jak się okazało, miały przeciągnąć się na lata.

Mąż walczył na Starym Mieście, później kanałami przedostał się na Żoliborz, a następnie wraz z małą grupką kolegów przebił się do Kampinosu. Stamtąd na piechotę dotarł do Zalesia. Rodzice pani Irmy, wygarnięci wraz z innymi mieszkańcami z okolicznych domów, zostali rozdzieleni: ojca wraz z pozostałymi mężczyznami rozstrzelano, matka zaś, pędzona przed czołgami jako „żywa tarcza”, zdołała uciec. Ona też dotarła do Zalesia. Tak dotrwali do końca wojny, gnieżdżąc się w czwórkę w jednym pokoiku.

Gdy przewaliły się działania wojenne, a wracać nie było dokąd, przenieśli się do innej podwarszawskiej miejscowości, do Dąbrówki, gdzie wynajęli dwupokojowe mieszkanie. W okropnie prymitywnych warunkach, gdzie grzyb porastał ściany, w 1946 r. przyszedł na świat Tomek.

Pan Stanisław na nowo włączył się w nurt życia politycznego. Jako kierownik działu organizacyjnego Komitetu Naczelnego PSL (Mikołajczyka) organizował kampanię wyborczą swego stronnictwa. Nie miały być jednak wolne te wybory do Sejmu w 1946 r., a PSL od początku było solą w oku tzw. władzy ludowej. Na trzy i pół miesiąca przed wyborami Stanisław Koter trafił do więzienia. Różnymi metodami nakłaniano go do współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa i do rozbicia ruchu ludowego. Pech dla jego prześladowców, a znów łaska Boża dla niego, że z listy kandydatów PSL został jednak wybrany posłem na Sejm. Bez rozprawy sądowej i podpisania jakichkolwiek zobowiązań, prosto z więzienia trafił w dniu zaprzysiężenia na salę sejmową.

Niedługo trwała radość i nieprędko, niestety, nadszedł triumf sprawiedliwości. Kampania oszczerstw, przymusowe połączenie PSL i Stronnictwa Ludowego w Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, choroba, będąca następstwem więziennych tortur, stały się w 1951 r. powodem przedwczesnej śmierci męża i ojca rodziny. Pani Irma została sama z dwójką dzieci (w wieku dziesięciu i czterech lat) oraz z matką i... PSL–owskim „hakiem” w życiorysie. Przy poszukiwaniu pracy okazało się, że ma jeszcze inne „haki”: domy w Michalinie i Józefowie oraz ciotkę w Ameryce (Lidię Przedpełską). Po wielu staraniach znalazła jednak pracę: początkowo jako redaktor w czasopiśmie „Wola Ludu”, a po jego likwidacji – jako referent w Centrali Spółdzielni Rolniczych „Samopomoc Chłopska”. Na tym stanowisku przetrwała do 1956 r. Wtedy karta odwróciła się i referentka została kierownikiem działu.

Pani Irma wstąpiła do ZSL, w którym odżyły wówczas nadzieje na niezależność. Została wybrana do Rady Zakładowej CSR jako przewodnicząca komisji socjalnej, a po kilku kadencjach – jako przewodnicząca komisji płacy i pracy. W 1959 r. udało jej się sprzedać dom w Józefowie, kupić mieszkanie w Warszawie i nareszcie zamieszkać z rodziną w normalnych warunkach. Po 1968 roku została w swej instytucji (nadal „Samopomoc Chłopska”) przewodniczącą „Koła spółdzielczyń”. Wszystkie te funkcje odpowiadały jej zainteresowaniu sprawami ludzkimi i zgodne były z tym, co przekazała jej niegdyś Katarzyna Tosio. Dlatego walczyła o prawa kobiet, prawa nie na papierze, lecz w życiu: do sprawiedliwych awansów zgodnie z kwalifikacjami, do równej z mężczyznami płacy, do opieki nad zdrowiem o kondycją rodziny. Samotnie wychowała i wykształciła swoich dwoje dzieci.

W 1973 r., gdy zmarła starsza pani Feller a dzieci były już dorosłe, Irma Koterowa zaczęła więcej czasu i pracy poświęcać Kościołowi. W 1976 r. wybrano ją po raz pierwszy do Kolegium Kościelnego parafii warszawskiej i mniej więcej w tym samym czasie została również delegatką na Synod (do dziś reprezentuje stołeczny zbór na wszystkich Synodach). W Kolegium podlegały jej sprawy finansów i remontów. Skrupulatna, odpowiedzialna, serdeczna w kontaktach z ludźmi, w 1983 r. została wybrana prezesem Kolegium i sprawowała tę funkcję do 1988 r. W tym czasie wyremontowano kościół, zakrystię i budynek parafii. Na cmentarzu odbudowano zniszczoną w czasie Powstania kaplicę, wybetonowano główne aleje i doprowadzono wodociąg. Ogromna pomoc zagraniczna została wykorzystana w sposób jak najpełniejszy – z inicjatywy Pani Prezes reaktywowano warszawską Diakonię. Wiążąc duże nadzieje z przyciągnięciem młodzieży do pracy na niwie kościelnej Irma Koterowa pilnowała, by w składzie Kolegium znajdował się także jej przedstawiciel. Marzył się jej także zbór tętniący życiem kulturalnym, tak jak to było za czasów jej młodości. Najpierw, jeszcze w 1976 r., wydarzeniem w życiu zboru stała się rocznica 200–lecia parafii. Później, regularnie, co kwartał, organizowane były wieczory zborowe, spotkania z ciekawymi ludźmi. Z życzliwą otwartością przyjęto w 1985 r. propozycję goszczenia w naszym Kościele imprez organizowanych przez Klub Inteligencji Katolickiej w ramach Tygodnia Kultury Żydowskiej.

Gdy w 1988 r. zdrowie nie pozwoliło Irmie Koterowej na dalsze pełnienie obowiązków związanych z pracą w Kolegium, nie oznaczało to zerwania z innymi formami pracy dla Kościoła. Oprócz tego, że jest nadal delegatką na Synod, wchodzi też w skład synodalnej Komisji Rewizyjnej, a przede wszystkim jest jednym z filarów warszawskiej Diakonii. Zawsze życzliwa, zawsze skora do pomocy, rzeczowa i kompetentna.

Konfirmowana w 1928 r., od 65 lat konsekwentnie kroczy drogą, którą świadomie wtedy wybrała. Do dziś czując nad sobą Bożą opiekę.

Krystyna Lindenberg