Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 /1993

Wracam myślami do wystawy poświęconej 200-le-ciu cmentarzy ewangelickich, która odbyła się w Warszawie w ubiegłym roku. Było to niewątpliwie duże wydarzenie nie tylko dla warszawskich ewangelików, ale również dla wielu mieszkańców miasta i gości przybywających spoza stolicy, aby zwiedzić wystawę „Obecni...” w Muzeum Woli przy ul. Srebrnej 12.

Byłam na wystawie kilka razy, spotkałam się z wieloma rodzinami, tak dobrze mi znanymi, jak Semadeniowie, Jelenowie, Drege'owie, Gąsiorowscy, Niewieczerzałowie, Skierscy. Oglądałam podobizny, pamiątki, ślady działalności naszych przodków w Kościele i w naszym kraju. Szukałam również, niestety na próżno, jakiejś pamiątki lub wzmianki o rodzinie – też nierozerwalnie związanej z historią naszego Kościoła w Polsce – a mianowicie o rodzinie Diehlów. Wystarczy się przejść po cmentarzu ewangelicko-reformowanym przy ul. Żytniej, aby stwierdzić, jak bardzo są tam liczni i obecni. Wszystko zaś, co znalazłam na wystawie, to portret olejny ks. Augusta Karola Diehla i fotografia sztychu przedstawiającego Karola Gotlieba (Bogumiła) – ale bez żadnych komentarzy. Skoro obchodziliśmy 200-lecie cmentarza, to warto było przypomnieć, że jego założycielem był właśnie ks. Karol Bogumił Diehl (1792), a nadzorcą i opiekunem, który powiększył i uporządkował to miejsce – jego bratanek, August Karol. Materiały dotyczące tej rodziny sama złożyłam do archiwów parafii warszawskiej. Stryj mój, Edmund, gdyśmy wychodzili z miasta podczas Powstania Warszawskiego, nie zabrał żadnych kosztowności, niczego prócz małej, czarnej teczki zawierającej portret jego dziadka oraz różne dokumenty dotyczące rodziny Diehlów. Kolegium Kościelne zboru warszawskiego złożyło mi na piśmie podziękowanie i zapewnienie o wykorzystaniu tych materiałów do publikacji, ewentualnie do prac naukowych.

Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że trzeba jakoś wypełnić tę wystawową lukę i przypomnieć młodszym pokoleniom dzieje rodziny Diehlów, choćby tylko w krótkim szkicu.

Diehlowie pochodzą z Nadrenii, choć spotkać ich można w całej Europie. Dwaj bracia – Jan Herman, siodlarz, urodzony 11 czerwca 1707 roku już w Lesznie, oraz Bogumił, urodzony jeszcze w Altzei nad Renem – dali początek licznemu potomstwu Diehlów w Polsce. Tradycja rodzinna głosi, że byli oni potomkami francuskich hugenotów. Nazwisko Diehl jest często spotykane we Francji. Pamiętam piękny sztych, który wisiał u mojego stryja Gustawa, przedstawiający księdza superintendenta Karola Bogumiła w todze i birecie, z podpisem „Carolus de Diehl”. Niestety, portret ten zaginął w czasie Powstania Warszawskiego.

Jak powiedziano, Diehlowie rozproszyli się po całym świecie. Wspomniani Jan Herman i Bogumił osiedli w Wielkopolsce i – jak wiele rodzin pochodzenia zagranicznego – spolszczyli się. Dość długa jest lista ich potomków, ale zamierzam tu wymienić jedynie tych, którzy odegrali jakąś rolę w dziejach naszego Kościoła.

Syn Jana Hermana (siodlarza), Karol Bogumił, podjął studia teologiczne w Halle i Frankfurcie n. Odrą. Ordynowany na duchownego, objął zbór w Poznaniu, a w 1791 roku w Warszawie. Po roku 1807 został generalnym superintendentem Kościoła Ewangelicko-Reformowanego najpierw w Księstwie Warszawskim, a później w Królestwie Polskim. Miał niewątpliwie duże talenty duszpasterskie i organizacyjne. W Warszawie przyczynił się m.in. do założenia nowego cmentarza, zdobywał środki finansowe na działalność kościelną, administracyjną i remonty obiektów parafialnych. Prowadził też ożywioną działalność społeczną, był członkiem założycielem Towarzystwa Dobroczynności, a w Izbie Edukacyjnej zasiadał wraz ze Stanisławem Staszicem. Był współprezesem Generalnego Konsystorza wspólnego dla obu wyznań ewangelickich (reformowanego i augsburskiego), deputowanym do Sejmu, członkiem Komisji Prawodawstwa Cywilnego. W 1815 roku został członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Przyczynił się też do powstania Wydziału Teologii Ewangelickiej na Uniwersytecie Warszawskim (1818). W uznaniu zasług dla kraju otrzymał szlachectwo i herb „Piecza”. Zmarł 18 kwietnia 1831 roku w Poznaniu i pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Orzeszkowie.

Leży przede mną broszura – Wiadomości historyczne o cmentarzu Ewangielicko-Reformowanym w Warszawie. Bratanek ks. Karola Bogumiła Diehla, August Karol (ur. 1798), przez 37 lat zajmował się sprawami cmentarza, był jego tzw. nadzorcą. W tym czasie parafia dokupiła plac i powiększyła obszar nekropolii, którą ogrodzono murem i uporządkowano. 13 lipca 1876 roku August Karol Diehl sen. zmarł. Wdzięczni zborownicy, dla uczczenia jego zasług, wmurowali w ścianę kaplicy marmurową tablicę z następującym tekstem: „Zbór Ewangelicko-Reformowany, Warszawski, w dowód wdzięczności – ś.p. Augustowi Diehl ur. 16 października 1798 roku, zm. 13 lipca 1876 roku członkowie Kolegium, za XXXVII-letnią pracę w usługach Zboru, szczególnie niesionych przy zarządzie tutejszego cmentarza”.

Następnym nadzorcą cmentarza został Juliusz Diehl (1846-1919), doktor medycyny, prezes Konsystorza, ożeniony z Alwiną Molly Gruber, również bardzo czynną w zborze warszawskim. Opracowanie Wiadomości historycznych o cmentarzu... jest podpisane nazwiskiem Edmunda Diehla (1848-1900), brata Juliusza i ks. Augusta, co świadczy o ciągłym uczestnictwie i zaangażowaniu tej rodziny w życiu Kościoła.

Najstarszy syn wspomnianego wyżej Augusta Diehla sen., August Karol (1837-1908), poszedł w ślady ks. Karola Bogumiła i ukończył studia teologiczne. Został pastorem zboru warszawskiego i super-intendentem Kościoła. Ożeniony był z Anną Marią Semadeni. (Rodzina Semadenich przybyła do Polski ze Szwajcarii, szybko się spolonizowała i trwale wpisała w krajobraz warszawski słynnymi cukierniami i sklepami.) W 1903 roku ks. August Diehl opracował Konfesję sandomierską z 1570 roku, wydaną przez zbór warszawski (na marginesie warto dodać, że w ubiegłym roku łódzka parafia wydała piękny reprint tej pracy).

Nie znałam ks. Augusta Karola Diehla, mego Dziadka, urodziłam się już po jego śmierci. Pamiętam jednak jego portret wiszący w sali posiedzeń Kolegium Kościelnego, mieszczącej się w budynku dawnego kościoła (obecnie Opera Kameralna). Z opowiadań moich ciotek, zwłaszcza Bronisławy Skierskiej, Zofii Loretz i Ludwiki Kostro, dowiedziałam się, że ks. August Diehl był dobrym kaznodzieją, powszechnie lubianym i szanowanym duchownym, że miał zamiłowania muzyczne, zbierał pieśni kościelne (ich zbiór liczył podobno tysiąc utworów), które częściowo wykorzystał w wydanym śpiewniku kościelnym. Zmarł w 1908 roku. Wdzięczni współwyznawcy wystawili mu piękny pomnik z popiersiem na marmurowym cokole. Popiersie to jeszcze prze d wojną padło łupem złodziei, a sam cokół nosi dziś liczne ślady kul z okresu Powstania.

Dziadek miał jedną siostrę. Albertynę Charlotę, i sześciu braci (Ernesta Teodora, Fryderyka Wilhelma, Edwarda Alfonsa, Juliusza Roberta, Edmunda Krystiana, Henryka Jakuba). Wcześnie owdowiał, ale zdążył dochować się dwóch córek i czterech synów. Przy urodzeniu najmłodszej, Bronisławy Felicji, zmarła jego żona – Anna Maria. Dziećmi księdza Augusta Diehla byli: Stanisław Józef, architekt (1864-1929), żonaty, dwoje dzieci; Józef August (zmarł w rok po urodzeniu); Anna Wilhelmina (1868-1962), wyszła za mąż za Stefana Drege'a; Edmund (1870-1954), nieżonaty; Kazimierz Julian (1872-1939), żonaty, miał syna, który żył tylko rok; Gustaw Ludwik (1874-1953), inżynier, żonaty dwukrotnie, miał dwie córki i dwóch synów; wspomniana Bronisława Felicja (1876-1961) wyszła za mąż za ks. Stefana Skierskiego, pastora zboru warszawskiego i późniejszego superintendenta całego Kościoła. Pastorostwo Skierscy mieli córkę i pięciu synów.

Moi dwaj stryjowie, Kazimierz i Gustaw Diehl, byli członkami Kolegium Kościelnego zboru warszawskiego. Gustaw nadzorował sprawy budowlane. Trzeci stryj, Edmund, najlepiej sytuowany, często wspierał finansowo potrzebujących.

W owych czasach młodzi ewangelicy nie mieli trudności ze znalezieniem żon tej samej konfesji. Wielu mężczyzn z rodzin Baumów, Knauffów, Binzerów, Boergerów, Drege'ów i Skierskich było ożenionych z Diehlównami. Pamiętam, że po każdym nabożeństwie musiałam jako dziecko witać się przed kościołem z niezliczoną ilością ciotek i nie mogłam się połapać, kto jest kto. Stryj Edmund został kawalerem. Kazimierz był przez nas, dzieci, uwielbiany; nic dziwnego, bo sam kochał dzieci i one to wyczuwały. Gustaw dochował się potomstwa dopiero w drugim małżeństwie (dwie córki i dwóch synów). Rozmiłowany w astronomii i matematyce, najbardziej kochał jednak swój mająteczek Jasieniec. Cały swój wolny czas poświęcał gospodarce. Podczas okupacji mieszkała u niego Maria B. (Żydówka). Była jasną blondynką o niebieskich oczach. Ktoś ją jednak zadenuncjował i znalazła się w Treblince (4 km od Jasieńca). Stryj, nie oglądając się na konsekwencje, udał się do obozu i uzyskał posłuchanie u komendanta. Jakich użył argumentów, nie wiem1, ale Marię zwolniono. Nie mogliśmy wprost w to uwierzyć! Sama Maria nie miała wątpliwości: to naprawdę był cud. Obecnie mieszka w Buenos Aires, założyła rodzinę, ma męża i dzieci, pozostajemy w stałym kontakcie. Dzieci Stryja Gustawa z drugiego małżeństwa, wychowane przez matkę, katoliczkę, są katolikami.

Najstarszy syn ks. Augusta Diehla – Stanisław Józef – mój ojciec (1864-1929), architekt, mieszkał w Lublinie. Będąc na posadzie państwowej został w 1915 roku ewakuowany do Rosji. Tam przeżył z rodziną rewolucję bolszewicką. Zrujnowany fizycznie i psychicznie, w początkach lat 20. dotarł z żoną i dziećmi (Marią i Jerzym) do Polski. Zmarł w 1929 roku, jego żona zaś, poważnie chora, znalazła się w szpitalu. Bratem i mną zajęła się rodzina ojca. Jerzego wzięli do siebie pastorostwo Skierscy, choć sami mieli sporą gromadkę dzieci, ja zaś znalazłam się w gimnazjum z internatem, jakie prowadzili wtedy w Klarysewie metodyści. Po ukończeniu szkoły zamieszkałam w Duchnicach pod Warszawą, w majątku Drege'ów, gdzie serdeczną opieką otoczyła mnie ciotka Anna Drege.

Nie mogę nie wspomnieć w tym miejscu najmłodszej spośród dzieci ks. Augusta Diehla – Bronisławy Felicji, żony pastora Stefana Skierskiego. Całe swoje życie poświęciła ona rodzinie i Kościołowi. W parafii warszawskiej opiekowała się sierocińcem i domem starców. Była serdecznie zaprzyjaźniona z prowadzącymi sierociniec diakonisami: siostrą Mary Tosio i siostrą Aurelią Scholl, wspierając je w każdej potrzebie. W niedziele zapraszała na rodzinne obiady na plebani studentów teologii, aby w ten sposób pomóc im szybciej zaadaptować się w nowym otoczeniu. To ona zapoczątkowała niedzielne spotkania parafian po nabożeństwie w swym prywatnym mieszkaniu. W świąteczne dni salon pastorostwa Skierskich zawsze był pełen gości. Także w czasach, gdy Pastorostwo pracowali w Zelowie i Łodzi, zaskarbili sobie szacunek parafian, a serdeczne przyjaźnie, wtedy zawiązane, przetrwały do końca życia pastorowej Bronisławy.

Oddaną opiekunką warszawskiego sierocińca parafialnego była też Zofia z Diehlów Loretzowa. Jedynego syna straciła podczas wojny bolszewickiej 1920 roku. Opiekowała się ciężko upośledzoną córką i jeszcze miała czas i chęć zajmować się osieroconymi dziećmi ewangelickimi. Specjalnym uczuciem darzyła wśród nich Annę Ratfelderównę (późniejszą Stahlową), której zapewniła odpowiednie wychowanie i wykształcenie. Anna okazała się zresztą niestrudzoną w pracy dla naszego Kościoła aż do końca swego życia (zm. 1990).

Syn Stanisława Józefa Diehla, a mój brat – Jerzy Diehl walczył w Powstaniu Warszawskim jako żołnierz AK (zgrupowanie „Baszta”) i zaraz po wojnie emigrował do USA. Mieszka w Kalifornii. Ma syna Andrzeja i córkę Annę. Odwiedził Polskę w czerwcu 1979 r. Jest czynny wśród Polonii ewangelickiej, stale prenumeruje „Jednotę” i pragnie być pochowany na warszawskim cmentarzu, oczywiście w kwaterze Diehlów.

Pamiętam jeszcze drugiego (oprócz mojego ojca) Stanisława Diehla, inżyniera, który zawsze po niedzielnym nabożeństwie rozmawiał ze mną, wypytywał o postępy w nauce i żywo interesował się moim losem. Był członkiem Kolegium Kościelnego. Rozpoznałam go na przedwojennej zborowej fotografii, wykonanej na tle starego kościoła.

Jestem już jedną z ostatnich żyjących przedstawicielek tej rodziny w Kościele ewangelicko-reformowanym w Polsce. U schyłku życia człowiek pragnie sięgnąć do swoich korzeni i coś przekazać młodszym pokoleniom. Może właśnie ten szkic spełni swoją rolę i przybliży dzisiejszej młodzieży przeszłość i ludzi, którzy tak mocno związali się z historią naszego Kościoła.

Maria Skierska

1 Julia Glińska, z domu Drège, wnuczka Anny Diehlowej twierdzi, że wie od samej Marii, iż Gustaw powiedział komendantowi, że więźniarka jest jego bliską krewną – przyp. red.