Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9/1990

Mimo upływu 46 lat od chwili wybuchu Powstania Warszawskiego ciągle jeszcze wiele spraw z nim związanych nie doczekało się wyjaśnienia. I tak, na przykład, do dziś nie dokonano rozpoznania uczestników Powstania pod względem wyznaniowym, nie powstało żadne całościowe opracowanie, które dawałoby odpowiedź na pytanie, jaki był udział innowierców polskich w tym zbrojnym czynie narodowym. Wielu z nich, zwłaszcza ewangelików obojga wyznań, wywodziło się ze spolonizowanych od kilku pokoleń mieszczańskich rodzin pochodzenia niemieckiego, szwajcarskiego czy francuskiego, czego świadectwem były ich obco brzmiące nazwiska. W 1939 r., po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę, zdarzały się wypadki oskarżania tych ludzi przez ludność cywilną o szpiegostwo lub zdradę tylko dlatego, że ich nazwiska brzmiały z cudzoziemska. Kres takim praktykom, przynajmniej w stolicy, położyło zarządzenie z dnia 21 września 1939 r. wydane przez dowódcę obrony Warszawy, generała Waleriana Czumę:
„Wobec tego, że posiadamy w Polsce bardzo wielu prawdziwych Polaków noszących nazwiska niemieckie, zabraniam stosowania szykan w rodzaju aresztowania czy internowania – nie opartych na żadnych innych podstawach, poza faktem cudzoziemskiego brzmienia nazwiska”.

Podczas długich lat okupacji spolonizowane rodziny pochodzenia niemieckiego – zarówno katolickie, jak i ewangelickie – poddawane były szczególnej presji ze strony okupanta, który różnymi sposobami nakłaniał je do podpisania volks- lub reichslisty i za odmowę karał wysyłką do obozu, a nierzadko śmiercią. W jego oczach wszyscy oni byli godnymi pogardy zdrajcami Rzeszy i Führera. Piękną patriotyczną kartę zapisali wtedy min. przemysłowcy warszawscy, np. bracia Aleksander i Kazimierz Schielowie, rodziny Szlenkierów, Hennebergów, Temlerów, Wedlów i in.

Także wśród stołecznej młodzieży ewangelickiej, walczącej w szeregach Armii Krajowej i biorącej udział w Powstaniu, wiele było nazwisk o brzmieniu niemieckim. Przypomnijmy dziś jednego z takich szarych żołnierzy, który za miłość i przywiązanie do polskiej ojczyzny zapłacił cenę najwyższą – cenę życia.

Władysław Edward Rode1, urodzony w Warszawie 24 maja 1912 r. w rodzinie wyznania ewangelicko-augsburskiego, syn drobnego przemysłowca Edwarda i Heleny z Liebeltów był w prostej linii prawnukiem przybyłego do Warszawy z miasteczka Pattingen, leżącego w Królestwie Hanowerskim, Krzysztofa Henryka Rhode (Rode), aptekarza ostatniego monarchy polskiego – Stanisława Augusta Poniatowskiego. Równie dawne związki z syrenim grodem, jak pradziad Władysława po mieczu, miał jego pradziad po kądzieli – Jan Henryk Liebelt, też luteranin, kupiec bławatny i posesjonat miejski.
Władysław Rode po ukończeniu gimnazjum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie podjął studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Uzyskawszy dyplom inżyniera elektryka i odsłużywszy wojsko w Podchorążówce w Zegrzu (ukończył Szkołę Podchorążych Łączności Centrum Wyszkolenia Łączności z 8 lokatą i odznaką) rozpoczął pracę w Fabryce Aparatów Elektrycznych Kazimierza Szpotańskiego przy ul. Kałuszyńskiej w Warszawie. W 1939 r. walczył w kampanii wrześniowej. Po kapitulacji zrzucił mundur i wrócił do pracy w zakładach Szpotańskiego, które mimo okupacji prowadziły normalną produkcję. Pełnił funkcję kierownika działu urządzeń silnoprądowych i wraz ze znaczną grupą młodych pracowników, późniejszych członków Armii Krajowej, podjął działalność konspiracyjną. Z tego okresu zachowało się pozornie beztroskie zdjęcie, wykonane w podwarszawskim Konstancinie, w willi „Jasia”, przeznaczonej na wczasy dla personelu zakładów Szpotańskiego.

W 1942 r. Władysław Rode wraz ze swym kolegą z Politechniki Warszawskiej, Stefanem Nowickim, ps. Bolek, przystąpił do organizowania tzw. piątek konspiracyjnych. Początkowo był sekcyjnym, a od sierpnia 1943 r., po utworzeniu plutonu -zastępcą plutonowego. Przybrał pseudonim Rewski. Przez trzy miesiące, od sierpnia do listopada wspomnianego roku, pluton, któremu dowództwo nadało numer 239, dowodzony był przez Władysława Skolimowskiego, ps. Lubicz, a kiedy na skutek wsypy Skolimowski musiał się ukryć, na dowódcę wyznaczono inż. Zdzisława Grunwalda, ps. Zych, kolegę inż. Wł. Rodego ze „Szpotańskiego”. Z końcem 1943 r. pluton liczył już trzy drużyny, które wraz z całym plutonem weszły w skład kompanii porucznika Starży – Jerzego Terczyńskiego.

Rejon działania kompanii obejmował Dolny Marymont po Bielany. Od lutego 1944 r. miał on już trzy grupy dowodzenia: por. Kwarcianego – Jerzego Zdrodowskiego, obejmującą tereny od Marymontu aż po Wisłę; por. Starzy – Jerzego Terczyńskiego, sięgającą od Dolnego Marymontu do Bielan; por. Ojca Mariana – Mariana Radwana, inżyniera z zakładów Szpotańskiego, od Marymontu do Żoliborza. Dowódcą całości był mjr Żubr – Władysław Nowakowski.

W taki właśnie sposób tworzyły się plutony Legii Akademickiej zgrupowania ppłk. Żywiciela na Żoliborzu, złożone z absolwentów i studentów Politechniki Warszawskiej, dzielnych chłopców, oddanych sprawie, ale, niestety, nie ostrzelanych w ogniu walki.

Według relacji naocznego świadka – ppor. Zycha (Zdzisława Grunwalda) – włączenie do akcji tych plutonów nastąpiło pierwszego dnia Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 1944 r. To one dokonały brawurowego ataku na mocno uzbrojony przez Niemców Centralny Instytut Wychowania Fizycznego (CIWF) przy ul. Podleśnej. Lewe skrzydło natarcia tworzył pluton 212, dowodzony przez ppor. Brzozę (Stanisława Rudowi-cza). W środku nacierał pluton 239 pod dowództwem ppor. Zycha, a prawe skrzydło tworzył pluton 237 pod wodzą ppor. Dunina (Jerzego Mieczyńskiego). Spośród nich tylko pluton 239 przeszedł ul. Podleśną, tnąc siatkę ogrodzenia pod silnym ogniem. Jego straty były najmniejsze: jeden ciężko ranny -pchor. Michał (Lech Zatorski) i kilku lżej rannych. Gmachu CIWF-u nie zdobyto. Pluton wycofał się w rejon ulic Kiwerskiej i Pelplińskiej. Próby nawiązania kontaktu z dowództwem nie powiodły się. Tymczasem spadł ulewny deszcz. Por. Starża postanowił przejść w sektor działania dowódcy – na Bielany (omijając od północy bronioną przez hitlerowców szkołę powszechną przy ul. Zabłocińskiej) do ul. Podczaszyńskiego, a następnie do ul. Bogumiła Zuga. Na miejscu okazało się, że placówka jest już opuszczona – kpt. Sęp (nie zidentyfikowany) wyszedł do Puszczy Kampinoskiej.  Por.  Starża  pozostawił więc rannych, wziął przewodnika z Bielan i za dowódcą mjr. Żubrem (Władysławem Nowakowskim) udał się również do puszczy.

Wybrano drogę na Piaski, między Boernerowem (Bemowem) a Wawrzyszewem. Przodem, w padającym deszczu i w ciemnościach, szła szpica z ubezpieczeniem, prowadzona przez ppor. Zycha. Zaczęło świtać, gdy grupa osiągnęła radiostację w Babicach, składającą się z dziesięciu słupów masztowo-antenowych. Na odcinku łączącym Boernerowo z Wawrzyszewem było już prawie widno, budził się drugi dzień Powstania. Za drogą teren opadał w dół, przechodząc w podmokłą łąkę, a dalej wznosił się w kierunku Wawrzyszewa. Pierwsze drzewa, mogące stanowić jaką taką osłonę, znajdowały się dopiero w odległości około ośmiuset metrów.

Na czele szedł pluton 239, prowadzony przez plut. pchor. Rewskiego – Władysława Rode, następnie pluton 237 z resztkami plutonu 212. Z plutonem 237 szedł ppor. Dunin. W ich kierunku z obu stron siekł ogień nieprzyjacielski, tworząc trudną do przebycia zaporę. Kolumna zapadła w bruzdy ziemne na zupełnie odkrytym terenie. Na komendę: „Skokami do przodu”, powstańcy zerwali się do biegu w kierunku majaczącego po lewej stronie maleńkiego zagajnika, otoczonego lekko obniżającą się łączką. Tam rażenie wroga wydawało się mniej groźne. Szpica i czoło kolumny zdołały wydostać się z zasięgu ognia, jednak reszta utknęła w polnych bruzdach. Plut. Rewski, żeby poderwać ją do przodu, musiał cofnąć się na tyły kolumny. W tym samym momencie zdarzył się nieprzyjemny wypadek, który zaważył na dalszych losach ewakuacji Oto dowódca 237 plutonu dał chybioną komendę do cofnięcia się w kierunku na Piaski i znaczna część żołnierzy, którzy przeszli już przez mokrą łączkę, skierowała się na Izabelin i Laski – do Kampinosu. Żeby nie zostawić poważnej części swego plutonu bez dowództwa, zastępca dowódcy 239 plutonu plut. Rewski z resztą żołnierzy ruszył również w tę stronę.

Późnym popołudniem dotarli do Zaborowa Leśnego. Nagle od strony Boernerowa wyjechały na nich czołgi, siejąc wokół spustoszenie. Część rozproszonych oddziałów ukryła się w kopkach siana, jednak wielu żołnierzy zostało zmasakrowanych przez czołgi, reszta zaś po krótkiej wymianie ognia dostała się do niewoli. Przeprowadzono ich do pobliskiego Boernerowa i tu rozstrzelano. Zginęło wtedy przeszło sześćdziesiąt osób, wśród nich Władysław Edward Rode.

W lipcu 1945 r. zwłoki pomordowanych zostały ekshumowane i po identyfikacji wydane rodzinom. Pogrzeb inż. Władysława Edwarda Rode odbył się 23 lipca 1945 r. na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach (obecnie Komunalny), w kwaterze 25. Pośmiertnie plut. pchor. Rewski odznaczony został Krzyżem AK i Krzyżem Powstańczym 1944 r.

1 Odnotowany w: Historia elektryki polskiej – Nauka, piśmiennictwo, zrzeszenia. Wyd. SEP, Warszawa 1 976 (s. 404): S. Podlewski: Rapsodia żoliborska. Wyd. PAX. Warszawa 1979, s. 66.