Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8/1990

Pamiętam ich obu. Pamiętam moją naiwną, dziecięcą pamięcią, wspartą w tej chwili wspomnieniami starszych krewnych i nielicznych już znajomych. Więc było ich dwu: mąż mojej ciotecznej babki – ksiądz sup. Stefan Skierski, i jego brat -gen. dyw. Leonard Skierski. Jeden wygłaszał długie, trudne i bardzo mądre kazania z ambony w tym kościele. Nie, nie z tej. Z tamtej, która spłonęła w czasie Powstania i stała w głębi prezbiterium. Drugi siadywał na nabożeństwach w czternastej ławce, jak to dokładnie pamięta senior naszej parafii, ks. Władysław Paschalis.

Różnili się bardzo charakterem. Jeden był łagodny, pogodny, skromny. Stale gdzieś-komuś-w czymś pomagał. Drugi miał charakter stanowczy, niekiedy nawet apodyktyczny. Państwo pewno myślą, że ten drugi to generał Skierski? Otóż nie. Było odwrotnie. Ci dwaj różni bracia bardzo się kochali. Ksiądz Stefan wyraźnie górował nad starszym bratem swoją silną indywidualnością, lecz szanował i podzielał poglądy Generała jako wojskowego i polityka. Mówią o tym wszyscy, którzy w międzywojennych latach bywali mieszkańcami lub gośćmi pastorostwa Skierskich na plebanii na Lesznie. Tak nazywała się wtedy ulica, przy której stoi kościół i plebania. Tak nazywamy ją w naszym środowisku do dziś.

Dom księdza Skierskiego na Lesznie był ośrodkiem życia rodziny. Duchowny miał czterech synów i córkę (wyliczania całej rodziny Państwu oszczędzę), zaś Generał -jednego syna. Oddam teraz głos synowi Księdza, również Stefanowi. Pozostawił on wiele materiałów o członkach rodziny. „Stryj Leonard był chyba najbardziej oddanym rodzinie synem i po śmierci swego ojca razem z siostrą Heleną opiekował się młodszym rodzeństwem. Sam długo pozostał kawalerem. Wkrótce po wybuchu wojny 1914 r. otrzymał stopień generała. W czasie działań wojennych był dwa razy ranny. Wtedy dopiero ożenił się z wdową po oficerze, Natalią Gorynową, która jako siostra miłosierdzia opiekowała się nim w szpitalu”. Inny krewny, Ksawery Skierski, wspomina: „Żoną generała była Rosjanka, Nadieżda, z pierwszego męża Jakowlewa, która miała syna Waleriana”. Wszyscy moi informatorzy są zgodni, że owego Waleriana, zwanego Walą, Generał usynowił. „Mieszkałam wtedy z rodzicami w garnizonie w Słonimiu” – wspomina z kolei 83-letnia dziś pani Marzena Łosiakowska. „Jeździłam konno z Walą, synem generała. Był to chłopiec o blond włosach, starszy ode mnie. Rozmawialiśmy po polsku, tylko on mówił ze śpiewnym akcentem”. I dalej ta sama pani: „Generał Skierski był dumny z mego ojca, kpt. Kazimierza Szapocznikowa, lekarza, który ocalił pociąg-ambulans. Nie było lokomotywy, a nieprzyjaciel się zbliżał. Na rozkaz mego ojca żołnierze sami dopchali wagony do bezpiecznego miejsca”.

Chociaż relacja ta nie określa roku zdarzenia, rozumiem, że wkroczyliśmy w okres wojny polsko-bolszewickiej. „Było to dokładnie 15 lipca 1920 r.” – opowiada wspomniany już Ksawery Skierski. „Poszliśmy we trzech do koszar 5. pułku Legionów przy ulicy Nowowiejskiej. Właśnie skończyłem 17 lat. Kazik Lorentz miał też 17, Stasiek Bissenik – 18. Rodzice z bólem dali nam pozwolenie. Stefan Skierski (syn ks. Stefana – przyp. red.) doszlusował do nas dopiero między Brześciem a Kobryniem. Walczyliśmy w 47. pułku Strzelców Kresowych 4. Armii generała Leonarda Skierskiego. Przy lustrowaniu oddziałów Generał przyjeżdżał do nas samochodem marki Delage. Miał krótką przemowę. Potem przechodził przed frontem i zagadywał żołnierzy. Przed atakiem na Dziadkowice też u nas był. Powiedział: – Musicie nawiązać kontakt z uciekającym nieprzyjacielem. Byłem w głównej grupie. Od czoła dostaliśmy ogień. Ja poszedłem w lewo. Kazik Loretz – w prawo. Tam były największe straty. Tam, pod Dziadkowicami, zginął Kazik. Nadanie Krzyży Walecznych Stefanowi Skierskiemu, mnie i Stanisławowi Bissenikowi odbyło się w sali konfirmacyjnej”.

Tu dodam od siebie, że sala ta mieściła się w gmachu odebranym po wojnie naszemu Kościołowi. Dawno, przeszło sto lat temu, zanim zbudowano tę tu świątynię, tamten budynek był pierwszym kościołem naszego wyznania w Warszawie. Obecnie stanowi siedzibę Warszawskiej Opery Kameralnej.

W uzupełnieniu przytoczę jeszcze krótką relację Marii Skierskiej, wdowy po odznaczonym wtedy Stefanie: „Mój mąż miał w dwudziestym roku 16 lat. Poszedł do wojska na ochotnika razem ze swoim kuzynem Kazikiem Loretzem. Kazik został odznaczony krzyżem Virtuti Militari; z wojny nie wrócił. Stefan był również odznaczony. Generał miał na ten temat powiedzieć: – Krzyż Walecznych wystarczy, bo się szczeniakowi w głowie przewróci”.

W gawędzie nie ma miejsca ani na uporządkowany opis przebiegu wojny, ani tym bardziej na jej analizy czy komentarze. Jeśli zapoznaję Państwa z uzbieranymi okruchami wspomnień, to dlatego, że chcę odgrzebać z grubej warstwy pyłu zapomnienia postać Generała i spowodować, już i tak bardzo spóźnione, opracowanie jego biografii przez profesjonalistów.

W tym miejscu kłaniam się wszystkim moim cierpliwym informatorom -obecnym i nieobecnym w kościele, i cytuję pana Karola Folanda:

„W czasie wojny bolszewickiej dwudziestego roku mój ojciec, kapitan Henryk Foland, zaprzyjaźnił się z generałem Leonardem Skierskim, który zaraz po zwycięstwie pod Radzyminem razem z rodziną zamieszkał w Milanówku. Ja miałem wówczas 13 lat i poszedłem do pierwszej klasy Gimnazjum w Milanówku. Do tej szkoły poszedł również syn Generała, mój rówieśnik. Siedzieliśmy w jednej ławce. Odwiedzałem mego kolegę w jego mieszkaniu, gdzie bawiliśmy się w żołnierzy mając oryginalne uzbrojenie wojskowe. Generał udzielał nam ciekawych wyjaśnień. Imponował mi pięknym mundurem i pogodną postawą osobistą”. Wala skończył później podchorążówkę w Dęblinie. Nie został jednak pilotem. Prawdopodobnie był nawigatorem. Jerzy Diehl, zamieszkały obecnie w Kalifornii, pisze do mnie: „Po wojnie Wala był członkiem parafii ewangelicko-reformowanej w Londynie. Osobiście korespondencji z nim nie prowadziłem. Zmarł w Anglii w 1989 r. Zostawił żonę i syna”.

Natomiast o losach generałowej nie zdobyłam żadnych wiadomości.

Za chwilę, zgodnie z programem uroczystości, usłyszymy suche dane mówiące o wojskowej karierze Generała i o wyjątkowo dużej liczbie odznaczeń wojskowych. Znajduje to wyraz w relacji Stefana Skierskiego, juniora:
„Oprócz Marszałka Piłsudskiego, nikt nie miał w Polsce tak wielu i tak wysokich odznaczeń. Sam zainteresowany najbardziej cenił sobie i stale nosił przy mundurze Krzyż Honorowy Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i często podkreślał, że to jest jego najważniejszy order.

Był honorowym obywatelem kilkunastu miast w Polsce. W wielu miastach na wschodzie Polski główne ulice nazwano jego imieniem. On, jako jedyny chyba Polak, otrzymał w Słonimiu, uroczyście, wobec zgromadzonej ludności, najwyższe i najświętsze błogosławieństwo od najstarszego rabina żydowskiego, co sobie specjalnie cenił.

Nie lubił wspominać o swoich czynach wojennych. Daleko chętniej opowiadał o bojach, jakie staczał z władzami, urzędami i własnymi oficerami, stając w obronie krzywdy ludzkiej. I pod tym jedynym chyba względem był twardy i nieustępliwy.

Cała jego osobowość każe widzieć w nim nie oficera, nie generała, ale Człowieka i Obywatela. Był znany w całej niemal Polsce, ale, co najważniejsze, był powszechnie lubiany, szanowany i kochany, zwłaszcza przez podwładnych. Ileż to razy swoje pieniądze rozdawał innym, a sam chodził na co dzień w nieco postrzępionym mundurze, w którym moja matka nieraz dokonywała drobnych napraw.

Był wielkim domatorem i najchętniej przebywał z rodziną. Najulubieńszą jego rozrywką był brydż w naszym domu. Ogromnie też lubił gawędy z moim Ojcem (czyli swoim bratem – księdzem Stefanem) i z ks. Szeferem (był to kapelan WP naszego wyznania), gawędy na temat dawnych kieleckich czasów dziecięcych.

Stryj Generał miał dziwne usposobienie. Przy ludziach zawsze uśmiechnięty i pełen jowialnego humoru, kiedy znalazł się sam, oczy mu gasły i twarz przybierała wyraz zadumy. Z biegiem lat zrozumiałem, że gnębiły go nieprawość i demoralizacja, jakie dostrzegał u jednostek na najwyższych stanowiskach. Nie zgadzał się pod wieloma względami z Marszałkiem Piłsudskim, ale zawsze stawał po jego stronie twierdząc, że jest to jedyny człowiek o czystych rękach i szczerym sercu. Resztę mężów stanu po prostu lekceważył”.

Pragnę zaproponować Państwu – po zakończeniu uroczystości – obejrzenie zbioru fotografii na przygotowanej tutaj w zakrystii wystawie. Każda przedstawia Generała w innej grupie osób, na zdjęciu wykonanym z innej okazji. Podpisy przypomną te wszystkie uroczystości, w których uczestniczył, te formacje wojskowe, które zaszczycał swoją wizytacją, te wszystkie spotkania, na których sadzano go w pierwszym rzędzie lub za stołem prezydialnym. Zobaczymy człowieka niskiego wzrostu, w latach trzydziestych już tęgiego. Zobaczymy oficera o sylwetce, która na pewno nie mogła być punktem honoru żołnierza okresu międzywojennego. Tak niski, że w grupie odnaleźć go nie sztuka. Szabla zahaczała zapewne przy wchodzeniu o byle stopień. (Tę szablę, z drżeniem w sercu, zdarzało mi się gładzić w przedpokoju mieszkania na Lesznie.) Zaiste, trzeba było mieć wielkiego ducha, żeby przy takiej posturze cieszyć się ogromnym autorytetem.

W tym samym zbiorze fotografii zobaczą Państwo Generała wraz z bratem, ks. Skierskim, na zjeździe Polaków ewangelików w 1939 r. w Warszawie, w sali Rady Miejskiej. Jest też oczywiście obecny przy odsłanianiu tablicy poświęconej pamięci żołnierzy ewangelików poległych wiatach 1914-1920.

Generał był bardzo zaangażowany w życiu naszego Kościoła. Najstarsi żyjący dziś parafianie dobrze go pamiętają. I tak np. pani Anna Stahlowa wspomina: „Generał Skierski był przed wojną obecny prawie zawsze na imprezach kościelnych. Pamiętam, że gdy bywały organizowane loterie fantowe na cele dobroczynne, to generał Skierski i ks. Jan Potocki wykupywali zawsze wszystkie losy do końca. Wszystkie. Generał Skierski to była moja sympatia”. Twarz pani Ani, gdy to mówi, powleka się dobrym, spokojnym uśmiechem. Państwo zaś odnajdą nazwisko wspomnianego ks. Jana Potockiego wymienione wśród ofiar zbrodni katyńskiej.

Wreszcie opowiem coś, co sama pamiętam. Miało to miejsce na plebanii na Lesznie, 25 września 1938 r. w wielkim jadalnym pokoju odbywało się wesele Stanisława Skierskiego, kapitana dyplomowanego, syna księdza Stefana. Generał, czyli stryj Lolo, wygłosił już przemowę, w której powiedział, że jest to akt odwagi decydować się na małżeństwo w momencie, kiedy grozi wojna. W zatłoczonym pokoju było duszno. Siedziałam na tak zwanym folwarku, wśród grupy osób młodszych. Naprzeciw mnie – przyjaciel pana młodego, kapitan Józef Kuropieska. Koło mnie – młodszy brat bohatera dnia – por. Jan Skierski. To on poderwał się w pewnym momencie z miejsca, stanął za krzesłem Generała na baczność i wyrecytował:
– Panie generale, melduję posłusznie, czy mogę odpiąć jedną haftkę od kołnierza?

Generał odwrócił się nie wstając. Zapamiętałam jego pogodną twarz i trochę filuterny uśmiech, gdy odpowiedział:
– Możecie odpiąć dwie.

Tu oddam głos Jerzemu Diehlowi, w którego wspomnieniach dziecięcych pojawia się postać Generała. Mowa jest o końcu lat dwudziestych. „Do Helu dotarliśmy po ciemku, pewno około 10 wieczór. Poszliśmy na stację kolejową i wtedy zobaczyłem po raz pierwszy stryjka Lola w bardzo złym humorze. Ostatni pociąg odszedł kilka minut temu, nie czekając na pasażerów ze statku. Łagodny i niski wzrostem stryjek rugał, zawiadowcę stacji potężnym głosem olbrzyma, a ja nie wierzyłem moim uszom i bardzo się bałem”.

W rok przed wojną Jerzy Diehl został słuchaczem Szkoły Podchorążych Sanitarnych. Zdarzyło mu się w tym czasie wyjść na miasto z Generałem. W pewnym momencie młody żołnierz stanął przed nie lada dylematem: jeśli towarzyszy generałowi, to czy obowiązany jest salutować innym pierwszy?

Jerzy Diehl kochał swego stryja Lola. Stąd głęboko w pamięć zapadło mu zdanie usłyszane przypadkiem, a skierowane do ks. sup. Skierskiego: – Kradną mi mój dorobek wojskowy.

Tenże Jerzy Diehl kończy swoje wspomnienia słowami: „Na dwa dni przed wybuchem wojny widziałem stryja Lola ostatni raz. Przyjechał na Leszno. Mobilizacja w pełni. Mimo że od dawna był już w stanie spoczynku, wszyscy pytają go: co będzie? Zadzwonił do gen. Głuchowskiego. Dostał zapewnienie, że wojsko jest gotowe do pełnej obrony. Stryjek pojechał do znajomego generała na kresy. Generał Sołłohub-Dowojno, tak jak i stryj, służył kiedyś w rosyjskim wojsku”.

I tu relacje zaczynają być sprzeczne. Stefan Skierski pisze: „Wybuch wojny w 1939 r. zastał go z przyjacielem gen. Sołłohubem na Polesiu. Gen. Sołłohub został zabity przez wkraczającą armię sowiecką, a stryja wzięto do niewoli. Przysłał tylko jeden list ze Starobielska”. Natomiast pan Stanisław Krzyżaniak podaje: „Gen. dyw. Leonard Skierski przed wielu laty przeszedł w stan spoczynku i jako osadnik wojskowy gospodarował na niewielkiej posiadłości na Polesiu. Został ujęty i uwięziony przez wkraczającą do Polski Czerwoną Armię”. W odpowiedzi na moje dociekliwe pytania pan Krzyżaniak uzupełnia: „Zapewne informacji tej nie usłyszałem z ust Generała, ale była ona powszechnie powtarzana w obozie w Starobielsku”, Przekazy rodzinne podają natomiast, że w ostatnim okresie przed wojną (jednak dokładna data nie pada) Generał mieszkał w Warszawie przy ulicy Ludnej.

Kończąc oddaję głos panu Stanisławowi Krzyżaniakowi. Został on podchorążym 40 dni przed wybuchem wojny i w związku z tym zwolniono go ze Starobielska 24 października 1939 r. Cytuję jego relację za „Panoramą Katowicką”:

„Jako dziewiętnastoletni wówczas żołnierz patrzałem na Generała jak na bohatera polskich zmagań o wolność, szczególnie w wojnie bolszewickiej 20 roku. Mogę powiedzieć, że dla nas, swoich współwięźniów, był niekwestionowanym autorytetem. Jego godne zachowanie się wobec sowieckich okupantów było wzorem patriotycznej postawy polskiego oficera”.

Jest to refleksja uogólniona z pobytu w Starobielsku. Ale wcześniej miała miejsce pewna scena. Jej opisem, nadesłanym przez pana Krzyżaniaka, zakończę swoją gawędę.

„26 września. Cela więzienna w Kobryniu. Kiedy przez więzienne okienko wdziera się brzask dnia, rozglądam się po celi. Na trzech pryczach śpią więźniowie. Jeden w mundurze, a dwóch w cywilnych ubraniach. Obok, na podłodze, spoczywa pięciu innych. (...) Po dłuższej chwili podnosi się z pryczy stary człowiek w wypłowiałym oficerskim mundurze i podchodzi do mnie z wyraźną chęcią nawiązania rozmowy. Wstaję z kamiennej posadzki. Wówczas starzec wyciąga do mnie rękę i mówi: Jestem generał Skierski. Staram się opanować wrażenie, jakie wywarły na mnie te słowa. Oddaję uścisk dłoni, potem staję na baczność i melduję. Panie Generale, plutonowy-podchorąży (tu imię i nazwisko) – żołnierz 68 pułku piechoty melduję się posłusznie... W tym miejscu zacinam się i nie wiem, jak zakończyć meldunek. Generał wybawia mnie z kłopotu i z uśmiechem wyręcza: …w celi więziennej”.