Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1994

MYŚLANE NOCĄ

Panta rhei...

Wszystko na tym świecie przemija. Stwierdził to już niejaki Heraklit z Efezu, filozof, który żył w latach 540-480 przed narodzeniem Chrystusa. Jemu właśnie przypisuje się powiedzenie: „panta rhei" – wszystko płynie. Imię Heraklita też płynęło przez wieki, aż dopłynęło tu do nas, do redakcji. Ale i my płyniemy od urodzenia aż do śmierci, ku wieczności. I każdy zapisany jest w Księgach Wieczystych. Ale tylko niewiele imion przetrwa w pamięci potomnych, by po tysiącach lat znaleźć się na kolumnie kolejnego numeru „Jednoty". Zresztą, przez ten czas może się coś wydarzyć:

„I widziałem nowe niebo i nową ziemię; albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma" (Obj. 21:1).

Święty Jan zachwycił się tą wizją i dalej opisał, jaki cudowny będzie ten nowy świat! A przecież nie mogę pozbyć się wrażenia, że w jego słowach o morzu brzmi nutka nostalgii: „... i morza już nie ma". Czy zrobiło mu się troszeczkę żal tego, co przez całe życie było mu bliskie i dobrze znane? Muszę wyznać, że i mnie serce się ściska, gdy pomyślę, że przeminie wszystko to, co wprawdzie niedoskonałe i skażone – było wokół mnie od zawsze. Nie znamy dnia ani godziny, kiedy to się dokona. I dziwnie pomyśleć, iż może się tak zdarzyć, że ja, na przykład, zostanę, a świata nagle już nie będzie. Może to jeszcze dziwniejsze, niż wyobrazić sobie, że świat zostanie, a mnie już nie będzie...

„Jakkolwiek spojrzeć na przemijanie, ma ono okropnie gorzki smak" – powiedziała mi niedawno Pewna Osoba, która telefonuje do mnie, gdy opadną ją smutki wyższego rzędu. „Czy musi smakować gorzko?" – spytałam podstępnie, wiedząc dobrze, że i ja czuję chwilami tę gorycz. „Musi!" – warknęła i odłożyła słuchawkę. Musi... Może jest to przyprawa dodawana do życia człowieka, od kiedy zjadł owoc z drzewa poznania dobra i zła? „Gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz" – powiedział Bóg.

A człowiek mimo to zerwał i zjadł. I odtąd cheruby i płomienisty miecz wirujący strzegą przed nim drogi do drzewa życia, a przemijanie wszystkiego, co żyje, kończy się śmiercią.

Zaczęłam się zastanawiać. Czym właściwie jest przemijanie? Psalmista mówi, że „lata nasze giną jak westchnienie" (Ps. 90:9). Giną, a więc gdy minęły, to ich już nie ma. Ale lata to nie ja, to czas, który mija. I rzeczywiście, gdy minie, to go nie ma. Chociaż – kto wie? W Księdze Kaznodziei Salomona jest takie dziwne zdanie: „To, co jest, było już dawno, a to, co będzie, też już jest od dawna: bo Bóg przywraca to, co przeminęło" (Kazn. 3:15). Więc sama nie wiem... Wiem natomiast, że ja przemijam z każdą sekundą życia, ale przecież wciąż jeszcze jestem. Ta sama. Tak, ale czy taka sama?

Z ciekawością spojrzałam wstecz tak daleko, jak tylko mogłam sięgnąć pamięcią. Zdarzenia, ludzie, smutki, radości... Gdzież jednak podziała się ta istota, którą przywykłam uważać za siebie? W jakiejś chwili jej obraz utrwalił się na kliszy pamięci i odtąd, myśląc: „ja", wyobrażałam sobie zawsze tę dawną postać. Jak mogłam nie zauważyć tej absurdalnej pomyłki patrząc w lustro? Chyba dlatego, że rejestrując zmiany zewnętrzne nie myślałam o tym, że – i jak – przeobraziło się wnętrze tej mojej powłoki. A nagle wygląda na to, że zmieniło się bez mojego świadomego współdziałania. W każdym razie spotkałam kogoś obcego.

To zabawne przeżycie – zawierać znajomość z sobą samym. Przypomina to trochę robienie porządków w bardzo starej, odziedziczonej niespodziewanie szafie: trochę drogocennych rzeczy zniszczonych przez brak troski, tandetne błyskotki pozostawione przez niedbalstwo, mole, nawet myszy... Ale można też znaleźć misterną szkatułkę, a w niej przepięknej roboty broszkę czy staromodny pierścień z akwamaryną, a w kącie sztabkę najprawdziwszego złota (na co zresztą zbytnio liczyć nie należy!).

Mówiąc poważnie – wyciągnęłam z tego przeglądu taką naukę: przemijanie człowieka tożsame jest z jego nieustannym zmienianiem się. Tak, wiem, że to śmieszne dojść do oczywistej prawdy tak późno i tak okrężną drogą. Czy nie wystarczyło dawno temu zatrzymać się nad słowami św. Pawła:..... ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego" (Rzym. 12:2)? Widać mnie nie wystarczyło, a może nie zatrzymałam się w odpowiednim momencie, może nie byłam jeszcze gotowa do zrozumienia myśli apostoła, że trzeba nam przemijać świadomie, kształtując siebie i przemieniając w każdej chwili życia, która mija. Spojrzenie wstecz ukazało mi, jak beztroskie, po prostu bezmyślne, było moje przemijanie. Nic dziwnego, że jako bezużyteczne – miało smak goryczy.

Świadome / odpowiedzialne kształtowanie siebie jest działaniem twórczym. Tworzenie – to radość. To nic, że materiał, nad którym się pracuje, przeważnie bywa nieszczególnej jakości. Powstaliśmy przecież „z prochu ziemi" i niewiele w nim szlachetnej rudy. Pozostaje tylko staranie się ze wszystkich sił, by przemijać jak można najlepiej, pamiętając o tym, co powiedział Jezus: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą" (Mat. 24:35). Przeminie więc „kształt tego świata" (I Kor. 7:31), i „niebiosa z trzaskiem przeminą" (II Ptr. 3:10), przeminę ja, ale pozostanie i spełni się to, co najważniejsze: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeśli kto zachowa Słowo moje, śmierci nie ujrzy na wieki" (Jn 8:51).

Zachować Słowo Boże znaczy również dopłynąć do Ostatniego Portu pod rozwiniętymi żaglami, z ręką na sterze i bez ładunku goryczy.

Wanda Mlicka