Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 2000

MYŚLANE NOCĄ

Niechaj wiec mowa wasza będzie: tak-tak, nie-nie...
Mat. 5:37

Te słowa Jezusa z Kazania na Górze zawsze wywoływały we mnie szczególny oddźwięk. Jest to właściwie synteza tego, co powinno obowiązywać w słownych kontaktach prywatnych, a stanowić żelazną regułę przy zabieraniu głosu publicznie. Zwłaszcza z uwagi na zakończenie tego zdania: „bo co ponadto jest, to jest od złego”.

Do nakazu tego nawiązuje św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian, w którym uzasadniając odroczenie swoich odwiedzin, pisze między innymi: „...czy plany moje według ciała układam, tak iż u mnie »Tak, Tak« jest równocześnie »Nie, Nie«. Jak wierny jest Bóg, tak słowo nasze do was nie jest równocześnie »Tak« i »Nie«” (II Kor. 1:17.18). A św. Jakub, napominając braci, by nie byli stronniczy, by ich wiara współdziałała z uczynkami, a język był powściągliwy, pisze: „bracia moi, nie przysięgajcie ani na niebo, ani na ziemię, ani nie składajcie żadnej innej przysięgi; ale niech wasze tak będzie tak, a wasze nie niech będzie nie, abyście nie byli pociągnięci pod sąd” (Jak. 5:12).

W naszych czasach te dwa – zdawałoby się – proste i oczywiste znaczeniowo słowa, stanowiące podstawę stosunków między ludźmi i miedzy narodami, zostały sprofanowane i pozbawione ciężaru gatunkowego. Na przykład wielu politykom przestało zależeć na tym, by postrzegano ich jako ludzi rzetelnych, prawych i prawdomównych, bo i rzeczywiście liczebność ich elektoratu nie zmniejsza się, gdy – mówiąc po prostu, a nieelegancko – w sposób oczywisty łżą. Jeżeli, jak w Stanach Zjednoczonych, gospodarka jest w kwitnącym stanie, jeżeli, jak w niektórych innych krajach, ten, co na szczycie, mówi gładko i potoczyście to, co ludzie chcą słyszeć, a w dodatku ma ładny krawat, to cała reszta osoby może sobie być byle jaka. O czym to świadczy? Wydaje mi się, że przede wszystkim o tym, że i ci, których „tak” nie zawsze znaczy „tak”, a „nie” mija się z prawdą, i ci, którzy to akceptują, nadal klaszcząc i oddając w wyborach swoje głosy – stracili poczucie własnej godności.

Gdyby ktoś miał wątpliwości, co właściwie mam na myśli, zilustruję to przykładem. Podobno car Rosji Piotr I wydał 9 grudnia 1708 r. następujące zarządzenie: „Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem istoty sprawy nie peszyć przełożonego”. Tu dwa zastrzeżenia. Po pierwsze – nie mam stuprocentowej pewności, czy źródło, z którego pochodzi zacytowane zarządzenie, jest wiarygodne. Może to tylko gorzki dowcip? Po drugie – obawiam się, że ci, o których mówię, iż klaszczą, w ogóle nie są świadomi istnienia jakiejkolwiek sprawy, a tym bardziej jej „istoty”.

Ale oto, gdy tak siedziałam, martwiąc się, że takie ważne słowa Jezusa zupełnie poszły w zapomnienie, moja wnuczka przyniosła mi płytę, którą już dawno chciałam mieć. Takie sobie zwykłe CD. I w pierwszym utworze przyszły do mnie te właśnie słowa. Ten pierwszy utwór nazywa się „Kołatka”, a muzykę całej płyty skomponował i wyśpiewał Przemysław Gintrowski do wierszy wielkiego autorytetu moralnego naszych czasów – Zbigniewa Herberta. W „Kołatce” poeta mówi, że inni poeci mają wspaniałą wyobraźnię, podsuwającą im, gdy zamkną oczy, barwne obrazy, które przenoszą na papier słowami. O sobie mówi natomiast: „moja wyobraźnia / to kawałek deski / a za cały instrument / mam drewniany patyk / uderzam w deskę / a ona mi odpowiada / tak – tak / nie – nie”. I dalej: „innym zielony dzwon drzewa / niebieski dzwon wody / ja mam kołatkę / od niestrzeżonych ogrodów / uderzam w deskę / a ona podpowiada / suchy poemat moralisty / tak – tak / nie – nie”.

Te dwa słowa i głęboki sens, jaki zawierają, przetrwały niemal dwadzieścia wieków w niezmienionej postaci. I chociaż Jezus nie wygłaszał „suchych  poematów moralisty”, to sam fakt, że Słowo Boże w niezmienionej – powtarzam – postaci i sensie dociera do nas również w poezji pisanej przez człowieka współczesnego, by pośród chaosu i bełkotu uderzyć w serca czystym dźwiękiem – sam ten fakt przyniósł mi w moim smutku pociechę. Wydaje mi się bowiem, że jako ludzkość dochodzimy do punktu krytycznego i nasze człowieczeństwo jest poważnie zagrożone. Pozwalamy, by odbierano nam poczucie własnej godności nie tylko za pomocą fizycznej przemocy, tortur, gwałtu i terroru. Idziemy na lep interesownych pseudouśmiechów, pseudouczciwości dopuszczającej chodzenie na skróty, kłamstwo i cwaniactwo, pseudosztuki prezentującej obsesje i zboczenia autorów pod pozorem nowoczesności i wolności. Zalewa nas nuda powielającej się bez końca fizycznej i psychicznej pornografii, agresji, hałasu, pustosłowia...

Dlaczego mówię tu o nudzie? A cóż nowego, co interesującego można ukazać, produkując wciąż od nowa krwawe jatki albo narządy płciowe w powiększeniu, zniekształcając podstawowe elementy moralnej konstrukcji człowieka przez zakrywanie ich grubą warstwą ubitych na pianę słów?

Nie dziwmy się, że młodzież sięga po alkohol i narkotyki. Jest to nieuświadomione do końca dramatyczne pragnienie wyrwania się z tej nudy. Każde dziecko ma wrodzoną ciekawość świata i jego zjawisk, przyrody, kosmosu. Ale czy w każdym domu i w każdej szkole cywilizowanych społeczeństw ten przyrodzony dar jest rozwijany? Wiem, że są i takie domy, i takie szkoły, wiem, że mnóstwo ludzi, instytucji i placówek walczy o utrzymanie przy życiu zagrożonych wartości i poniżanej godności człowieka. Ale wiem też, że są to tylko większe i mniejsze wyspy w oceanie miliardów kropel tworzących ludzkość.

Pierwszy dzień czerwca jest Międzynarodowym Dniem Dziecka. Zakładając, że dzieci, które chcemy obdarować, mają już Biblię i znają Ewangelię św. Mateusza – czy nie powinniśmy ofiarować im między innymi zaczarowanego kawałka deski i zaczarowanego drewnianego patyka? Mały człowiek ma jeszcze niekiedy trudności z samodzielnym czytaniem, może wiec wśród zabawy ten prosty instrument podszepnie mu czasem: „tak – tak, nie – nie”.

Wanda Mlicka