Drukuj

5 / 2000

MYŚLANE NOCĄ

Kto ma uszy, niech słucha, co Duch mówi do zborów...
Obj. 2:7.11.17.29; 3:6.13.22

Słowa te padły siedmiokrotnie z ust Kogoś „podobnego do Syna Człowieczego”, a usłyszał je św. Jan na wyspie Patmos. Jan, który miał tam wizję, gdy ujrzał Tego, kto mówił, przeraził się i padł „do nóg Jego, jakby umarły”. Ale niepotrzebnie się trwożył, bo On położył na nim swoją prawicę i rzekł: „Nie lękaj się. Jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła” (Obj. 1:17.18).

Napisałam to, co napisałam, i postanowiłam na tym mój tekst zakończyć... Za wysokie progi. Gdzież mi się mierzyć z Księgą Objawienia! Złe przeczucia miałam od razu, gdy Redakcja stwierdziła, że cały majowy numer poświęcony będzie Objawieniu św. Jana, więc moje nocne myślenie musi być też na ten temat. Przeczytałam raz jeszcze całą Księgę i struchlałam. Najbezpieczniejsze i najbardziej zrozumiałe wydały mi się te uszy z Listów do Zborów. Ale co dalej? Przecież jak to wydrukują nawet największą na świecie czcionką, to i tak nie wystarczy na całą stronę, nie mówiąc już o bezsensowności takiego tekstu. Po paru dniach namysłu, gdy moje autorskie sumienie było już mocno nadgryzione myślą o kłopocie, jaki zrobię Redakcji, postanowiłam jednak pisać dalej.

Wielu ludzi boi się czytać Objawienie św. Jana, bo rzeczywiście jest ono przerażające. Ale czy należy koncentrować się tylko na nieszczęściach i plagach, jakie zapowiada? Czy księga ta nie zawiera niezmiernie ważnego przesłania i ostrzeżenia, które – wysłane przed wiekami – może nam tu i teraz pomóc w opamiętaniu się? Człowiek dzisiejszy goni za sensacją i spektakularnymi kataklizmami, którymi w obfitości karmią go media. I być może dlatego w Objawieniu św. Jana widzi przede wszystkim to, co straszne, a nie zwraca uwagi na to, co najważniejsze.

Cóż zatem wydaje mi się takie ważne? No, na przykład, zachowanie i słowa ludzi, którzy za czasów Jana zajmowali się handlem morskim, czerpiąc z tego ogromne zyski. Gdy z nieba zaczęli zstępować aniołowie – a było ich siedmiu i każdy niósł jedną czaszę z plagami, które kolejno wylewali na ziemię – ludzie, zamiast opamiętać się, pokajać i oddać chwałę Bogu, rozpaczali i bluźnili Mu. Co napawało ich taką rozpaczą? Kupcy, patrząc na płonący Babilon i „widząc dym pożaru jego” (Obj. 18:18), stali z dala „i sypali proch na głowy swoje, a płacząc i narzekając, krzyczeli: Biada, biada, miasto wielkie, na którego skarbach wzbogacili się wszyscy właściciele okrętów morskich! W jednej godzinie spustoszone zostało!” (Obj. 18:10). Nawet w takiej chwili myśleli więc tylko o własnych materialnych stratach, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, dlaczego ich to spotkało, nie rozpaczali nad ludźmi ginącymi w pożarze i nie słuchali słów anioła, który mówił o Babilonie: „W nim też znaleziono krew proroków i świętych, i wszystkich, którzy zostali pomordowani na ziemi” (Obj. 18:24).

Czy taka postawa ówczesnych wielmożów nie przypomina Wam tych, którzy we współczesnym nam świecie podczas niezliczonych konferencji na szczycie rozważają zyski i grożące straty, kładąc na jednej szali swoją władzę, bogactwa, polityczne wpływy w jakimś rejonie ziemi, a na drugiej krew i cierpienie mordowanych tam własnych braci? Powiadacie, że przecież wizja Jana dotyczyła Babilonu i tego, co się mu w przyszłości przytrafi? A ja myślę, że to, co anioł mówił temu miastu, jak najbardziej odnosi się i do nas. Tyle tylko, że Babilony mamy dziś w każdym niemal kraju.

Najbardziej niepokoi i zasmuca mnie to, że Jan nie zobaczył w swojej wizji żadnej alternatywy, żadnej możliwości, by ludzkość mogła uniknąć zagłady. Ja w każdym razie nic takiego nie znalazłam. Jedyna nadzieja w komentatorach Pisma Świętego, którzy jego słowa i zdania rozkładają na czynniki pierwsze i, być może, doszukali się czegoś pocieszającego. No, ale „tu trzeba umysłu obdarzonego mądrością”, jak powiedział anioł wyjaśniający Janowi tajemnicę niewiasty i zwierzęcia (Obj. 17).

Niestety, nawet szczypta takiego umysłu nie została mi dana i dlatego siedzę sobie i myślę, że chyba wolałabym żyć na ziemi w czasie, gdy Bóg pierwszy raz rozgniewał się tak bardzo na człowieka, którego był stworzył, że pokarał go potopem. Nie wiem właściwie, dlaczego bym wolała. Może dlatego, że tonąc, miałabym nadzieję, że gdy wody potopu opadną – cała ziemia odrodzi się na nowo, rozmnożą się ludzie i zwierzęta, i roślinność wróci na łąki i pola, wyrosną drzewa. I Bóg powiedział: „Dopóki ziemia istnieć będzie, nie ustaną siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, dzień i noc” (I Mojż. 8:22). Nie wiem jak Wy, ale ja jestem bardzo przywiązana do wszystkiego, co zostało stworzone na tej ziemi... I żyłabym tak sobie beztrosko dalej, mając w pamięci te Słowa Pana, gdybym nie uświadomiła sobie nagle, że On powiedział: „Dopóki ziemia istnieć będzie...”. A co czytamy w Objawieniu? Że „ziemia została zżęta”, a grona z jej winorośli wrzucono do „wielkiej tłoczni gniewu Bożego” (Obj. 14:16 i 19).

Tak więc ziemi już nigdy nie będzie. Najprawdopodobniej ja tego nie dożyję, ale to dla mnie żadna pociecha. Wiem, oczywiście, że wizja Jana ukazuje nam również Nowe Jeruzalem, do którego wejdą „tylko ci, którzy są zapisani w księdze żywota Baranka” (Obj. 21:27), i będzie to miasto wielkiej piękności i szczęśliwości, w którym narody chodzić będą w świetle chwały Bożej. Ale tak strasznie mi żal, że ludzie nie umieli się upamiętać na czas, by wejść do tego miasta wszyscy razem, że tak wielu zostanie na zewnątrz. I że ziemia musi być z naszej winy zniszczona, zamiast kręcić się dalej – mała, bezludna kulka we wszechświecie, na której żyje już tylko to, co nigdy nie obraziło i nie rozgniewało Boga.

Wanda Mlicka