Drukuj

1 / 2000

MYŚLANE NOCĄ

Wspominajcie po wieki przymierze Jego, słowo, które nakazał tysiącom pokoleń.
I Kron: 16.15

Dziwnie jest pomyśleć, że oto minęły ostatnie dni datowane rokiem 19... Wszystko, co zdarzyło się dotychczas w moim życiu, odchodzi jak gdyby w dalszą i bardziej ostateczną przyszłość niż w minionych latach, które z tą przeszłością łączyła zawsze taka sama jedynka i dziewiątka na początku każdego roku. Mam też takie niemądre uczucie, że wchodząc w rok dwutysięczny, zdradzam moich Bliskich, którym to nie było dane i którzy zostali teraz sami z magiczną datą 31 grudnia 1999 roku. Co prawda, wbrew potocznemu mniemaniu zarówno nowy wiek, jak i nowe tysiąclecie zaczną się naprawdę dopiero na przełomie lat 2000-2001, ale już dziś na piśmie odcinamy się zdecydowanie od stulecia, w którym zaczęliśmy naszą wędrówkę na ziemi.

Nie można powiedzieć, by wiek, który właśnie zaczyna się kończyć, był okresem szczególnej chluby dla zbiorowiska dwunożnych istot, zwanego ludzkością. Nie był to czas przyjazny ani ludziom ani przyrodzie. Mnóstwo Bożych dzieł udało nam się popsuć, skazić lub zgoła zgładzić z tego świata na zawsze. Nie jestem też pewna, czy nie pozostawiliśmy za sobą największej w historii ludzkości liczby masowych grobów. Tak zwane ludobójstwo przeważnie wzbudza grozę liczebnością ofiar i to jest, oczywiście, jak najbardziej zrozumiałe i słuszne. Ale ja nie umiem myśleć o tym wyłącznie w kategoriach matematycznych, bo śmierć w poniżeniu, głodzie, torturach fizycznych i psychicznych, w rozpaczy i trwodze o najbliższych tylko jednego jedynego człowieka przejmuje mnie zgrozą nie mniejszą, niż gdy dotyczy to setek tysięcy.

Gdy nastaje Rok Nowy, należy wprawdzie patrzeć przed siebie, a nie wstecz. Ale czy wolno nam machnąć ręką na to, co było, i beztrosko pójść naprzód? Czy nie powinniśmy raczej zatrzymać się i z głębokim namysłem patrzeć wokół siebie, na samych siebie i na to, co zrobiliśmy i czego zaniechaliśmy w tym odchodzącym powoli, stuleciu? Myślę, że Bóg był smutny, gdy o północy na przełomie lat 1999/2000 spojrzał przelotnie na swój niebieski zegar i kalendarz, słuchając jednocześnie dzikich wrzasków i huków dochodzących z ziemi, a potem odwrócił się i spojrzał w dół. Nie sądzę, by zatrzymał wzrok na kimkolwiek, kto pił właśnie szampana, zajadał przysmaki, podrygiwał w rytmie ryku wydobywającego się z głośników i wypuszczał setki rozpryskujących się u podnóża nieba petard. Na tych ludzi Bóg spojrzy później. Teraz patrzył tam, gdzie zamiast petard dzień i noc rozrywają się bomby, gdzie umierający starzec na próżno błaga o łyk wody , a dziecko o chleb. Bo tam nie ma już ani wody, ani chleba. A tak na marginesie: pamiętacie jeszcze z przeżyć osobistych lub z opowiadań rodziców , jak podczas Powstania spoglądaliście w stronę Zachodniego Świata z nadzieją na pomoc? Obok nas też umierali nasi starcy i dzieci, którym nie mogliśmy podać wody ani chleba, bo nie było już wtedy w Warszawie ani wody, ani chleba. Pomoc nie przyszła, bo tam, skąd jej wyglądaliśmy, było syto i bezpiecznie. U nas teraz też jest syto i bezpiecznie...

Ale Bóg, gdy zechce przyjrzeć się ludzkiej niedoli, nie musi patrzeć tylko na Czeczenię. W wielu miejscach na świecie panuje terror, głód i śmierć, wiele jest bijących w niebo gejzerów ludzkiej rozpaczy. Ci, którym jest syto, ciepło i bezpiecznie, powtarzają z bezmyślną pychą, że dzięki cudom techniki świat zmienił się w globalną wioskę. I mówiąc tak, nie uważają, że osobliwa to wioska, której wielu mieszkańców odgradza się od sąsiadów kuloodpornymi płotami i głośną muzyką i śmiechem zagłusza dobiegające zza płotu krzyki bólu, rzężenie umierających i płacz dzieci. Czyżby minęło już tysiąc pokoleń i nie musimy dłużej wspominać Przymierza Jego i Słowa, które nakazał?

Mówicie, że gorzko jest czytać takie słowa w pierwszych dniach Nowego Roku... A czy myślicie, że  pisać je nie jest gorzko? Psalmista mówi, że tysiąc lat w oczach Boga „jest jak dzień wczorajszy, który przeminął” (Ps. 90:4). My jednak nie mamy takiego kalendarza i zegary nasze odmierzają czas inaczej niż niebiańskie czasomierze, choć niekiedy dzień cierpienia ciągnie się człowiekowi jak tysiąc lat. I tak sobie myślę, że Pan Bóg dobrze o tym wie. A jeżeli wie, to na co mogą liczyć ci, którzy dla zysku, władzy, zdobycia uznania motłochu zadają cierpienia tysiącom bezbronnych ludzi, czego może oczekiwać z ręki Boga ten przyklaskujący im motłoch i czego powinni spodziewać się ci, którzy wprawdzie nie są bezpośrednimi katami ani nie klaszczą z uznaniem, ale z uwagi na politykę, równowagę sił, na wpływy – wyrażają z daleka dezaprobatę, za którą nie idzie żaden konkretny czyn?

A my sami, my – zwykli ludzie, którzy zwykli mówić, że „od nas przecież nic nie zależy!”, którzy jemy, pijemy, śpimy, bawimy się i radujemy? Na co możemy liczyć, czego możemy spodziewać się, gdy staniemy przed Sądem Bożym? Już słyszę, jak pytacie – co zatem powinniśmy zrobić, jak zapobiec temu, co się dzieje? Ha! – wiem tyle samo, co Wy, a może jeszcze mniej. Ale zaczynając ten tekst, gdy pierwszy raz na początku pierwszej strony napisałam nową datę: przeznaczony na styczeń 2000, przypomniałam sobie nagle słowa Św. Piotra: „A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną” (II Ptr. 3:10).

Spojrzałam na wschód, ku Czeczenii. Spróbowałam objąć pamięcią inne miejsca na świecie, w których szaleje piekło wojny. Wszędzie tam topnieją rozpalone żywioły, niszcząc dzieła rąk ludzkich i niebo nad głowami pęka z trzaskiem. Mała to skala – pomyślałam sobie – niewielka w porównaniu z Dniem Pańskim, w którym spłonie cała Ziemia...

Ale czy nie sądzicie, że to nikczemne, by tak pomyślał człowiek, który zagładę swoich sióstr i braci obejrzał właśnie w telewizyjnym dzienniku?

Wanda Mlicka