Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1999

MYŚLANE NOCĄ

A wszystkie te rzesze, które się zeszły na to widowisko, ujrzawszy to, co się stało, bijąc się w piersi, zawracały.
Łuk. 23:48

Gdy zbliża się dzień Męki Pańskiej, myśli nasze biegną ku Temu, który cierpiał na Golgocie. Rozpamiętujemy Jego drogę krzyżową, każde Jego słowo i to, co uczynili Mu oprawcy. Okres pasyjny jest również czasem, w którym wyraziściej uświadamiamy sobie nasze grzechy i to, że Chrystus umarł za każdego z nas. W tych dniach uciszenia i medytacji czytam zawsze kilka ostatnich rozdziałów każdej z czterech Ewangelii. I nieraz bywa, że jakieś zdanie uderza mnie ze zdwojoną siłą, że muszę zatrzymać się nad nim, jakby wyodrębnione zostało odmienną czcionką, oświetlone jakimś szczególnym światłem. Dziś zdarzyła mi się rzecz dziwna. Zatrzymałam się nad słowami, zdawałoby się, o wiele mniej istotnymi, które nie mówiły bezpośrednio o Chrystusie i Jego męce: „te rzesze, które się zeszły na to widowisko...”.

Niby mało ważne to zdanie, marginesowe, trochę jak tło w obrazie, jak mimochodem ukazany tłum statystów, część scenerii, w jakiej rozgrywa się dramat. Ale gdy zwróciłam na nie uwagę, zrozumiałam po chwili – któryż to już raz w życiu! – że w Biblii nie ma zdań niewartych zastanowienia.

Któż tam był tego dnia, w którym wypełniło się Pismo? Uczniowie i rodzina Jezusa, Jego znajomi i niewiasty, które Mu posługiwały, idąc za Nim aż „od Galilei” (Mat. 27:55); arcykapłani, uczeni w Piśmie, starsi i żołnierze. I „te rzesze”, bezimienny tłum ludzi różnych zawodów, wieku, wykształcenia, zamiłowań, suma tych samych jednostek, które arcykapłani i starsi podburzyli uprzednio do wybrania „osławionego więźnia, zwanego Barabasz” (Mat. 27:16), by to on, a nie Jezus został ułaskawiony. Ewangelista Jan krótko i dobitnie określił tego człowieka, którego wypuszczenia żądał tłum: „A ten Barabasz był zbójcą” (Jn 18:40). Stary przekaz tekstu Mat. 27:17 podaje, że Piłat spytał: „Którego chcecie, abym wam wypuścił, Jezusa Barabasza czy Jezusa, którego zowią Chrystusem?”. Barabasz nosił ponoć również imię Jezus.

Judasz, Piłat, arcykapłani, starsi, uczeni w Piśmie i żołnierze ukazani są w Biblii jasno i jednoznacznie. Ich postępowanie jest pochodną charakteru, wychowania, pełnionej funkcji. Każdy z tych, którzy brali udział w skazaniu Jezusa i wykonaniu na Nim wyroku, chciał coś zyskać albo bał się coś stracić. Innymi słowy, każdy miał w ukrzyżowaniu Go jakiś osobisty interes. Od wieków ich postawa budzi gniew i oburzenie wierzących, odrazę w każdym myślącym człowieku. Ale czyż nie stokroć większą grozę powinny budzić „te rzesze”, ta ciżba ludzi bez imion, bez twarzy, których jedyną identyfikacją i zarazem wspólnym mianownikiem jest dla nas dzisiaj okrzyk: „Ukrzyżuj go!” (Mk 15:13.14).

Ani jeden głos z tłumu nie ujął się za Człowiekiem, którego nawet Piłat, pełen rozterek, „starał się wypuścić” (Jn 19:12), pytając ludzi: „Cóż złego Ten uczynił?” (Łuk. 23:22). Co do zyskania lub stracenia mieli ludzie krzyczący jednym głosem, by ukrzyżować Jezusa? Czy ten anonimowy tłum któremu nic nie groziło, gdyby zażądał Jego wypuszczenia, po prostu poddał się bezmyślnie manipulacjom arcykapłanów? Czy też może postać Barabasza, który był „wtrącony do więzienia za rozruch i zabójstwo” (Łuk. 23:25), bardziej przemawiała do wyobraźni ludu niż Ktoś, kto otwarcie głosił, że Królestwo Jego nie jest z tego świata?

Próżno dociekać. Jedno jest pewne: większość ludzi w tym tłumie musiała słyszeć o działalności Jezusa, o Jego współczuciu dla biednych, chorych, ułomnych, o cudach i uzdrowieniach. Był jednym z ludu, żył wśród ludu i dla ludu, nie dla władców i możnych tego świata. Ale o tym nikt z tłumu w tamtym dniu nie pamiętał. Rzesze zeszły się „na to widowisko”. Dlaczego jednak ci sami ludzie, dla których ukrzyżowanie było „widowiskiem”, te same rzesze, które krzyczały wcześniej: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj go” (Łuk. 23:21) – nagle, „ujrzawszy to, co się stało, bijąc się w piersi, zawracały”? Czy ludzi zdjęła trwoga na widok męki Chrystusa, której sami się domagali? Nie. U Mateusza czytamy: „I oto zasłona świątyni rozdarła się na dwoje, od góry do dołu, i ziemia się zatrzęsła, i skały popękały...” (Mat. 27:51). To ujrzały te rzesze i tego się w małoduszności swojej ulękły. Serca ludzi ścisnęły się nie z żalu, że na miłość odpowiedzieli nienawiścią, ale ze strachu przed karą, gdy zrozumieli, że „zaprawdę, ten człowiek był Synem Bożym” (Mk 15:39).

Różne myśli chodzą mi po głowie, gdy tak zastanawiam się nad tym tłumem zwykłych ludzi, ludzi takich jak ja. Większość z nich miała z pewnością rodziny, kochała i była kochana, prowadziła normalne życie, nie popełniała żadnych odrażających czynów. Rozdawali nawet jałmużnę, by przypodobać się Bogu, i pilnie chodzili do świątyni. Ale wystarczyła chwila nieuwagi, przyzwolenia, by inni zdecydowali za nich, co należy robić, chwila bezmyślnego wtopienia się w tłum...

Przypomniało mi się kazanie Piotra w świątyni, gdy po uzdrowieniu chromego tak mówił do ludu: „Bóg Abrahama i Izaaka, i Jakuba, Bóg ojców naszych, uwielbił Syna swego, Jezusa, którego wy wydaliście i zaparliście się przed Piłatem, który uważał, że należało Go wypuścić na wolność: wy jednak zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, i poprosiliście o ułaskawienie wam mordercy. I zabiliście Sprawcę życia...” (Dz. 3:13-15).

Straszne to słowa.

Od kazania Piotra przeminęły stulecia i niezliczone pokolenia pielgrzymujących ku wieczności. Stoję w tłumie tych, którzy dziś dochodzą do krawędzi przemijania, i myślę o twardych słowach apostoła. Czy i nam powiedziałby to samo?

Wanda Mlicka