Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7 / 1997

MYŚLANE NOCĄ

Tempus edax rerum – czas, pożerca rzeczy
Owidiusz: Metamorfozy

Moje, a więc odchodzące, pokolenie żyto chyba w nader osobliwym czasie. Zapewne każda kolejna generacja ma podobne odczucie, ale nie wiem, czy w jakimś innym okresie historii świat za życia jednego pokolenia tak bardzo się zmienił, a raczej należało by może powiedzieć: tak gwałtownie runął do przodu i jednocześnie cofnął się, w niektórych dziedzinach stając w dodatku na głowie. Najbardziej spektakularne zmiany zaszły, jak wiadomo, w technice. Któż z dorosłych – gdy byłam dzieckiem – mógł na przykład wyobrazić sobie, że ten nieznośny berbeć usiądzie kiedyś przed kolorowym telewizorem, by obejrzeć przesłane przez sondę kosmiczną zdjęcia gwiazd odległych od Ziemi o miliony kilometrów? A zresztą – czy tak łatwo byłoby wtedy wyjaśnić, co to jest telewizor i sonda kosmiczna? I kto by w to uwierzył? W ciągu jednego ludzkiego życia powiększono więc świat o niewyobrażalne przestrzenie, a człowiek, dawniej ujarzmiający dzikie konie, dziś ujarzmia moce o niewyobrażalnych możliwościach. Różnica polega na tym, że jeżeli dziki koń zachował się w sposób, którego jeździec nie przewidział, to ginął tylko jeden człowiek.

Mamy też nareszcie natychmiastowy dostęp do milionów zupełnie niepotrzebnych informacji. Wysłuchując codziennie niewielkie w końcu części tego, co błyskawicznie przemieszcza się ze wszystkich zakątków ziemi na satelity przekaźnikowe w tę i z powrotem, zwykły człowiek odchodzi od radia czy telewizora nafaszerowany wiadomościami, zadowolony, że oto jest au courant wszystkiego, i w pół godziny później przeważnie nie umie już powtórzyć nawet połowy tego, czego się dowiedział. Przeciętny mózg nie wytrzymuje tempa bombardowania informacjami o różnych walorach emocjonalnych i znaczeniowych. A gdy przestaje nad nimi panować – powstaje miazga, papka, z której wystaje a to kolczasta maczuga z kępką zakrwawionych włosów: gdzieś jakieś plemię znowu masakruje członków innego plemienia (nie sposób zapamiętać, jak się nazywają!), a to strzaskane skrzydło samolotu (gdzie też on spadł i ile było tych ofiar?...), a to oderwana noga (nawet w bucie!), aha, znowu podłożono bombę, ale gdzie, kto, kiedy? Może w Iranie, w Belgii, w Albanii? W końcu czy to nie wszystko jedno! Gdzieś, ktoś, komuś, kiedyś...

Tenże zwykły człowiek może też wyprawić w podróż po całym świecie swoje własne informacje. Ma komputer. I jedno jest tylko miejsce, z którym nigdy nie będzie mógł nawiązać przez Internet dialogu ani przesłać monologu, ani żadnej prośby, ani pytania – w ogóle nic. To Niebo. Wydaje mi się, że tam, w górze, nikt nie pracuje na komputerze, że komputera tam – o zgrozo! – po prostu nie ma. Dlaczego?!! Nie oburzajcie się, o wy, zapatrzeni w monitor entuzjaści kliknięć, miłośnie muskający klawisze, zaprzedani szybkości za wszelką cenę! Pomyślcie sami: czyż Konstruktor ludzkiego mózgu – tego najdoskonalszego z komputerów – mógłby znieść w swoim otoczeniu coś wymyślonego przez ten właśnie mózg, który paradoksalnie nie umie zarazem uruchomić swoich własnych, danych mu przez Pana zasobów, i używa tylko znikomej cząstki z obfitości szarych komórek?

Długo można by sławić wspaniałe osiągnięcia człowieka w powietrzu, na lądzie i w wodzie. I długo wymieniać towarzyszące im „działanie uboczne”, jak to się ładnie w farmakologii nazywa, a co w tym przypadku oznacza wyrządzanie nieodwracalnych i na wielką skalę szkód na całym globie. Ale po co? Jest to proces samonapędzający się i nie do powstrzymania. A my tu mamy co innego do obgadania, bo z dotychczasowych rozważań w ogóle nie wynika, żeby ów przywołany na początku „czas, pożerca rzeczy” cokolwiek pożarł. Raczej przysporzył rzeczy nowych, powiecie... I powiecie słusznie.

Przysporzył więc rzeczy nowych w sferze materialnej i, co za tym idzie, również w sferze pojęć, nawyków, zainteresowań, gustów. Cóż więc pożarł? No, ja się tu nie będę wypowiadała za innych, ale mnie pożarł całe mnóstwo różności. Na przykład parę moich poczuć: poczucie bezpieczeństwa, poczucie zaufania, poczucie pewności. Nie jestem już pewna, czy zawsze to, na co patrzę, jest naprawdę tym, co widzę: oprócz rzeczywistości zwykłej mamy wszakże również wirtualną. I wydaje mi się niekiedy, że ta prawdziwa rzeczywistość, w której byłam od tak dawna zadomowiona, że to ona właśnie została pożarta przez czas, który upłynął od dnia moich narodzin aż do dziś. Może dlatego nie mam zaufania do dzisiejszych parlamentarzystów, którzy tak kurczowo ściskają w garści swoje immunitety, jakby przeczuwali, że w przyszłości popełnią mnóstwo przestępstw pospolitych. Oczywiście wirtualnie.

Czas pożarł również moje poczucie bezpieczeństwa: po ulicach chodzą chuligani, na klatkach schodowych czyhają bandyci, a gdy pójdę do kina, mogę trafić na któryś z filmów Cronenberga („Nagi lunch”, „Jak kropla wody”) i zobaczyć na przykład scenę rozmowy pisarza z jego własnym odbytem... albo braci bliźniaków zajmujących się ginekologią, co – według reżysera – jest piękną metaforą relacji łączącej intelekt z ciałem: Rozum (duch), wpatrując się w genitalia, stara się rozwikłać zagadkę płci (natury). Zachwycające i absolutnie inspirujące. Można by sądzić, że czas pożarł temu biednemu Cronenbergowi poczucie estetyki, dobrego smaku i zdrowego sensu (nie mówiąc o poczuciu przyzwoitości), gdyby nie fakt, że tak zwani ambitni krytycy mają go sobie za pupilka i darzą uznaniem, wmawiając ogłupiałym widzom, że jego filmy to nareszcie prawdziwa sztuka godna współczesnego człowieka. Powstaje pytanie: co czas pożarł tym krytykom? Natomiast podejrzewam, że temu Cronenbergowi to nic nie brakuje, nic nie zostało mu pożarte i on ryczy ze śmiechu, gdy oglądając swoje pęczniejące konta myśli o krytykach i widzach.

Ale zaraz... cóż to pisał Piotr do rozproszonych wychodźców, którzy byli wybrani „według powziętego z góry postanowienia Boga, Ojca...” (a więc i do nas)? „Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” (I Ptr. 1:2, 5:8). „Pochłonąć” – czyli pożreć... Ciekawe.

Wanda Mlicka