Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 /1996

MYŚLANE NOCĄ

A lud stał i przyglądał się.
Przełożeni zaś naśmiewali się...

 Łuk. 23:35

I cóż się zmieniło po upływie niemal dwóch tysięcy lat? Czy lud nie stoi nadal i nie przygląda się biernie wszelkiemu bezprawiu, a „przełożeni” – czy wciąż się nie naśmiewają? Jak wtedy, tak i dziś chodzi o wpływy, władzę, pieniądze. Wtedy umrzeć musiał Jezus, Syn Boży. Ci, którzy żądali Jego śmierci, nie chcieli zabić Go sami: „Nam nie wolno nikogo zabijać” (Jn 8:31). A gdy przyprowadzili Jezusa do Piłata, „sami nie weszli na zamek, aby się nie skalać, by móc spożyć wieczerzę paschalną” (Jn 18:28). Także dziś ci, którzy pragną korzyści, „nie chcą się skalać”. Świat oplątany jest siecią kłamstw, obłudy, wykrętów, dyplomatycznych wybiegów. I nie jeden jest w naszych czasach Piłat, który lękając się szantażu: „Jeśli tego wypuścisz, nie jesteś przyjacielem cesarza...” (Jn 19:12) – wydaje ludzi na śmierć. A razem z każdym z tych dręczonych, torturowanych, zabijanych Jezus umiera po milionkroć, codziennie dręczony, torturowany i zabijany od nowa. Co na to Jego uczniowie? Stoją i przyglądają się. Z daleka.

Nie wiem, czy wielu z Was znana jest książka Szymona Wiesenthala „Prawo, nie zemsta” (Czytelnik, Warszawa 1992). Straszna to lektura. Obnaża całą ohydę, całe zakłamanie współczesnego świata, który nie chce nic wiedzieć o popełnionych zbrodniach, ochrania nazistowskich ludobójców, udziela im azylu i za złe ma Wiesenthalowi, że do dziś tropi ich i żąda sprawiedliwości. I tak to przysycha, i mogłoby się wydawać, że odchodzi w przeszłość, że głos tego człowieka w imieniu milionów pomordowanych wołającego o „prawo, nie zemstę” – jest głosem niepotrzebnym, spóźnionym, że wszystko już się stało, przeszło do historii, że sprawcy albo nie żyją, albo są już bardzo starzy, a i po cóż wracać do tego, o czym wszyscy chcą zapomnieć.

Ale oto najświeższa historia, ta, która dzieje się dziś, pośród nas, ukazuje, że nic się nie zmieniło, że nadal się staje, że inne są tylko nazwiska ludobójców i inne imiona unicestwianych jednostek i narodów. Ci, którzy dziś wydają wyroki śmierci, kpią sobie z mdłych usiłowań międzynarodowych instytucji, bo wiedzą, jak obojętny jest świat, jak szybko mijają odruchy oburzenia, jak bezsilne i czcze są groźby pociągnięcia morderców do odpowiedzialności kiedyś, później, gdy osiągną już cele, w imię których skazali na śmierć setki tysięcy niewinnych. Nie będzie żadnego „później”. Zbrodnicze jednostki zostawia się w spokoju, ze zbrodniczymi rządami robi się interesy.

„Na około stu uniwersytetach Europy i Ameryki mówiłem do studentów o problemach wolności i dyktatury – pisze Wiesenthal. – Wielu współczesnych młodych ludzi chciałoby walczyć przeciw Gestapo, SS i Hitlerowi, uchronić Żydów przed wymordowaniem i zapobiec wojnie światowej. Jednakże tam, gdzie żyją, nie ma Hitlera, Gestapo czy SS. Muszą zrozumieć, że wszystkiego tego nie było również w latach dwudziestych, że wyrastało to początkowo powoli i niezauważalnie, a potem coraz szybciej, aż stało się za późno. Dlatego trzeba walczyć od razu, od początku. »Musicie występować przeciwko małym nawet niesprawiedliwościom – mówiłem im. – Wymaga to często równie dużo odwagi cywilnej i męstwa, jak walka przeciwko wielkiemu bezprawiu«„ (s. 373).

Ale młodych ludzi nie nakłania się dziś do walki przeciw bezprawiu. Wręcz przeciwnie. Bezprawie to sposób na życie, na szybkie osiągnięcie tego, co chciałoby się mieć: „jedynym celem, do którego skłania się młodych ludzi, jest konsumpcja. I oto stają oni przed problemem – co robić, aby życiu nadać sens?” (s. 374).

A wydawałoby się to takie oczywiste. Szczególnie teraz, w dniach, gdy rozważamy pod Krzyżem mękę Jezusa, sens życia jawi się jasno i wyraźnie. Czy mamy wątpliwości, jaki to sens? Nie. Więc dlaczego tak trudno jest przekazać tę Nowinę innym, tym młodym ludziom, którzy – jak pisze Wiesenthal – „skłonni są traktować śmierć jako ucieczkę przed bezsensem”? Wiesenthal myśli tu o wojnie, do której tak łatwo zapalić młodych, sprawić, by zaczęli marzyć „o bohaterskiej śmierci, nie mając pojęcia, jak brudna i straszna jest śmierć” (s. 375). Ale ja bym dodała, że tu przecież nie tylko o nich samych chodzi: godząc się na śmierć własną – pociągają w nią innych, umierają mordując swoich braci. A jeżeli ich kraj nie jest akurat wmieszany w żadną wojnę, młodzi ludzie idą na lep propagandy nienawiści: do myślących inaczej, inaczej mówiących, modlących się inaczej, o innym kolorze skóry. Nienawiści do obcych.

„Połączenie nienawiści z technologią stanowi największe zagrożenie ludzkości” – mówi Wiesethal (s. 372). Nie sposób nie przyznać mu racji. W ludziach rośnie agresja, a narzędzia służące przemocy dostępne są dla każdego i wszędzie, i wyciąga się po nie coraz więcej rąk. Ale Wiesenthal, obwiniając o ten stan rzeczy dyktatury i totalitarne systemy twierdzi, że sens życia powinny ukazywać młodym demokracje. A mnie się wydaje, że żaden ziemski ustrój nie jest w stanie tego zrobić. Demokracja może stworzyć struktury sprzyjające pokojowi i społecznej sprawiedliwości, może ukazać i popierać godne człowieka cele. Nie może jednak napełnić serc ludzkich miłością. Miłością do Boga, do bliźnich, do wszystkiego, co żyje. A bez tego spoiwa każdy sens z czasem zmienia się w bezsens. I dopóki chrześcijanie nie zaczną w codziennym życiu wypełniać nakazu zmartwychwstałego Jezusa: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody (...), ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem” (Mat. 28:19.20), dopóty świat wypełniony hasłem nienawiści czynionej przez tych, którzy są „miedzią dźwięczącą” i „cymbałem brzmiącym”, będzie się toczył po równi pochyłej ku zagładzie.

Wanda Mlicka