Drukuj

11 / 1995

MYŚLANE NOCĄ

Non omnis moriar...
Horacy

Nie wszystek umrę... Dziwna to sprawa, że te trzy krótkie słowa, będące przesłaniem sprzed dwóch tysięcy lat, jak motyl zdrożony długim lotem opadły pewnego wieczoru na leżącą przede mną pustą kartkę papieru, by stać się osnową rozmyślań nad człowiekiem i jego wędrówką na tym świecie...

Ouintus Horatius Flaccus był synem wyzwoleńca. Urodził się w 65 r., a zmarł w 8 r. przed narodzeniem Chrystusa. W tych słowach zawarł nadzieję, ba! – pewność, że po śmierci będzie żył nadal w swoich utworach. Nie omylił się. Jego „Pieśni”, zwane też „Odami”, przyniosły mu nieśmiertelną sławę. Ale cóż nam do tego? Dlaczego mamy zatrzymać się nad słowami człowieka, który zmarł przed narodzeniem Jezusa, a nic nie wiedząc o życiu wiecznym pragnął żyć dalej w świadomości ludzi? Czy taka doczesna nieśmiertelność jest tym, czego powinien pragnąć chrześcijanin? Mamy przecież nadzieję na życie wieczne w domu Ojca, domu, w którym jest „wiele mieszkań”. „Idę przygotować wam miejsce”, powiedział Jezus (Jn 14:2). Czyż nie do tej przystani powinno zmierzać całe nasze życie? Niewątpliwie tak. Ale Horacy, myśląc o sobie, powiedział coś, co dotyczy każdego człowieka w każdym czasie: że żyjąc tu, na ziemi, czy chcemy tego, czy nie – swoim postępowaniem, słowem, gestem, spojrzeniem, wszelką codzienną krzątaniną – wpływamy na kształt i treść tego świata. A ślad, jaki od-ciśniemy w otaczającej nas rzeczywistości, pozostanie niezmieniony aż do końca świata. Antoni Kępiński napisał w jednej ze swoich książek („Psychopatie”): „Słowa Horacego »non omnis moriar” (nie wszystek umrę), można by odnieść do każdego człowieka, gdyż każdy człowiek realizując siebie tworzy też świat otaczający”. A więc nie tylko ktoś wybitny – malarz, rzeźbiarz, kompozytor, pisarz czy poeta – którego dzieła wciągają w orbitę swego wpływu ludzi na całym świecie? Czyni to każdy, kto żyje... No, jak się nad tym zastanowić głębiej, patrząc zarazem wokół siebie i słuchając wieści z całego globu, to można dojść do wniosku, że dotychczas nikt ze zwykłych śmiertelników nie pomyślał, iż żyjąc, jednocześnie w każdej minucie coś tworzy, rzeźbi teraźniejszość i wpływa na to, jaka będzie – ukształtowana również przez niego – przyszłość.

Ciekawe, że ten niedostatek wyobraźni jest cechą większości tak zwanych porządnych, cichych ludzi, którzy z góry powiedzieli sobie, że i tak nic od nich nie zależy, że o wszystkim decydują ci, którzy będąc u władzy mają na względzie tylko i wyłącznie swój polityczny czy finansowy interes, i nie wadzi im, że ślady, jakie po sobie pozostawiają, to krew i zgliszcza. Ale przecież ci wielcy manipulatorzy nie wzięli się znikąd! Wyrośli wśród nas, mieli matki i ojców, wujków i ciocie, sąsiadów, znajomych, przyjaciół, którzy od początku ich życia mieli na nich jakiś wpływ, kształtowali postawę, uczucia, myśli, światopogląd, rzeźbili tego nowego człowieka...

Idę wąską cmentarną ścieżką, pod nogami szeleszczą liście, w powietrzu unosi się zapach jesieni. Dzień wspominania zmarłych. Cisza, niema wiatru, równym światłem płoną znicze zapalone rękami tych, którzy pamiętają. Idąc czytam imiona, nazwiska, daty. Jacy oni byli, ci, których już nie ma, którzy wyprzedzili mnie o chwilę i już leżą tu, a ja jeszcze idę i myślę o nich i o tym, jaki ślad po nich pozostał na ziemi, i mam jeszcze przed sobą jakiś czas – może lata, a może jedną minutę – by zastanowić się nad swoim życiem i nad tym, co pozostanie po mnie – ze mnie. I tak sobie myślę, że wcale nie trzeba być kimś wybitnie utalentowanym, mądrym, szlachetnym i cenionym. Wystarczy, że na przykład zrobię budę dla psa: z powodu zimy, żeby mu było ciepło, z powodu lata, żeby miał cień, ze względu na jesień i wiosnę, żeby miał się gdzie schować przed deszczem i wichurą. Więc robię tę budę i tak to tłumaczę małemu chłopcu, który stoi obok i patrzy. Nagle uderzam się młotkiem w palec, ale powstrzymuję przekleństwo, bo obok stoi ten mały chłopiec, więc mówię tylko: „oj, jaka ze mnie gapa!”, i dalej zbijam deski, i już buda jest gotowa, pies obwąchuje ją z zewnątrz, włazi do środka, kładzie się i merda ogonem.

Minęło od tamtej pory ze czterdzieści lat, buda dawno się rozleciała, pies nie żyje, chłopiec jest panem w średnim wieku, który ma własnego małego chłopca, a ja przypominam sobie tę historię i opowiadam ją Wam. Dlaczego ?Bo kryje się w niej coś więcej niż buda, uderzony młotkiem palec, chłopiec i pies. Rzecz w tym, że to dziecko, ten chłopiec nauczył się wtedy, że w psa niekoniecznie trzeba rzucać kamieniem, ale można okazać mu troskliwość i zrozumieć jego potrzeby, że ból niekoniecznie musi wywołać agresję wobec tego, co ten ból sprawiło, ale może skłonić do refleksji, iż jest się samemu winnym. A pies przekonał się, że człowiek niekiedy stara się zasłużyć na miano człowieka. Czy to mało? Zapewne. Ale ocean też składa się z kropel.

A tak w ogóle, to wydaje mi się, że wzdychając nad znikomością człowieka zbyt często poprzestajemy na odczytaniu wierszy 15 i 16 z Psalmu 103: „Dni człowieka są jak trawa: tak kwitnie jak kwiat polny. Gdy wiatr nań powieje, już go nie ma i już go nie ujrzy miejsce jego”, nie czytając dwóch wierszy następnych: „Lecz laska Pana od wieków na wieki dla tych, którzy się Go boją, a sprawiedliwość Jego dla synów ich synów, dla tych, którzy strzegą przymierza Jego i pamiętają o wypełnianiu przykazań Jego”.

Bo gdybyśmy wszyscy wypełniali Jego przykazania całym swoim życiem, w każdej chwili i w każdej sytuacji, to świat, jaki nas dziś otacza, byłby zupełnie inny, mimo że każdy z nas z osobna jest „jak trawa, która znika: rano kwitnie i rośnie, pod wieczór więdnie i usycha” (Ps. 90:5.6).

Wanda Mlicka