Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 / 1995

MYŚLANE NOCĄ

Mojego ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i wykonywać je.
Ez. 36:27

Mój młody przyjaciel imieniem Mateusz ma zamiar zostać archeologiem. Oczywiście może jeszcze zmienić zdanie (to się zdarza w wieku lat trzynastu), ale cieszyłoby mnie, gdyby rzeczywiście poszedł tą drogą. Nastawieni na przyszłość, bez opamiętania pędzimy naprzód zapominając, że gdyby nasi przodkowie nie postawili pierwszego kroku na drodze postępu obrabiając odłupany kamień, by użyć go jako narzędzia, to nie mielibyśmy dziś ulubionego komputera na biurku. Tak chętnie i bezmyślnie pysznimy się naszą techniką, że skłonni jesteśmy nieomal datować początek życia na Ziemi od momentu pojawienia się telewizji i plastiku. Cieszy mnie więc, że ktoś chce sięgać w przeszłość i wydobywać z czeluści dziejów ślady pierwszej myśli zaklętej w przedmioty. Zarazem jednak myślę sobie, że gdybym to ja była archeologiem, dręczyłby mnie permanentny niedostyt. Zarys prastarego grodu, szczątki warownych murów, wyryte na skale w jaskini rysunki, groby, a w nich kości, narzędzia pracy, garnki, zapinki, wazy, naszyjniki, broń – mnóstwo śladów, z których można odtworzyć styl życia, zwyczajów, obrzędów... To głęboko poruszające. Człowiek patrzy i wyobraża sobie tych, którzy budowali, wymyślali, tworzyli, tak dawno temu. Ale mnie nurtują też takie pytania, na które nikt nigdy nie znajdzie odpowiedzi.

Chciałabym na przykład wiedzieć, kiedy i gdzie jakiś mężczyzna jako pierwszy ofiarował kobiecie kwiaty. Czy działo się to w pełnym słońcu południowego kraju, czy może z niskich chmur Północy padał właśnie majowy deszcz, a może nad jakąś wyspą świecił wówczas księżyc? I jaki impuls kazał temu młodemu mężczyźnie sięgnąć po coś, co nie miało żadnej materialnej wartości, dlaczego wybrał taki właśnie sposób, by wyrazić swoje uczucie i zachwyt? Czy widział kiedyś, jak dziewczyna wplotła kwiat we włosy, i domyślił się, że cieszy ją to ulotne piękno? A słowo „kocham”, tak dziś zdawkowo i lekko rzucane na wiatr?... W jakim języku zabrzmiało po raz pierwszy i kto je wypowiedział; kto poczuł tak przemożną potrzebę wyrażenia miłości nie tylko gestem i spojrzeniem, że stworzył nowy wyraz? Młodzieniec schylony nad dziewczęcą twarzą, żona w ramionach swego męża, matka tuląca maleńkie dziecko?

I jeszcze jedno z wielu pytań: jakie było pierwsze ludzkie marzenie o czymś, co wykraczało poza pragnienie bezpiecznego snu, upolowania grubego zwierza, zaspokojenia głodu, znalezienia wody, pokonania wroga, pomnożenia dobytku? Czy zakiełkowało ono, gdy człowiek podniósł kiedyś głowę, spojrzał nocą w rozgwieżdżone niebo i poczuł nieokreśloną tęsknotę; czy gdy stanął na wysokiej górze i sięgając wzrokiem w dal napotkał niepojętą rozumem linię spawu stapiającego w jedno ziemię z niebem, i spytał sam siebie: co jest za tą granicą ? Czy może wtedy, gdy samotnie siedział przy ognisku, słuchając głosu ognia, i patrząc w płomienie widział coś, czego nie mógł zobaczyć nikt inny, coś, o czym sam wiedział, że tego nie ma? Większość marzeń była niejasną tęsknotą, niewyrażalną i niesprecyzowaną; ciekawe jednak, co było tym pierwszym uświadomionym pragnieniem niemożliwego.

Jako się rzekło, nigdy nie otrzymam odpowiedzi na te pytania, które – być może – wydadzą się Wam zgoła zbyteczne, niepoważne i śmieszne. Ale ja nie przestanę zadawać ich sobie i innym. Bo gdybyśmy mogli, chociaż nie możemy, dosięgnąć poznaniem tych pierwszych drgnień ludzkiej duszy wydobywającej się z mozołem z kokona materialnych potrzeb i konieczności dyktowanych przez ciało, to może przestalibyśmy tak uparcie dążyć do powrotu w rzeczywistość podległą najprymitywniejszym popędom człowieka.

Ten po raz pierwszy na świecie ofiarowany kwiat, to świeżo narodzone, nigdy wcześniej nie wypowiedziane słowo „kocham”, pierwsze marzenie o czymś jeszcze nie istniejącym, nie dającym się wypowiedzieć zwykłym, praktycznym, ubogim językiem – to zawiązki naszej kultury: poezji, nauki, dążenia do uczłowieczenia zwierzaka zwanego człowiekiem.

Zawróciliśmy z tej drogi wiodącej wzwyż i schodzimy, nie podpierając się tym razem odłupanym i oswojonym obróbką kamieniem-narzędziem, ale całą wyrafinowaną techniką. Tym więc łatwiej podążać z powrotem tam, gdzie nieprzydatna i niepotrzebna będzie poezja, bezinteresowna przyjaźń i miłość, która „wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko znosi” (I Kor. 13:7), a także marzenie – nie o władzy, nie o pieniądzach, nie o „odrobinie luksusu”, który należy się ciału.

Nie przestanę zadawać sobie takich głupich pytań również dlatego, że wiodą mnie one – jak każde pytanie, które nie jest pytaniem: „ile to kosztuje i co ja z tego będę miał?” – do niezawodnego źródła, do Biblii. Bo pytając: „kto”, „kiedy” „gdzie” – pytam też: „dlaczego?” Skąd się wzięło to, co kazało komuś – kiedyś i gdzieś – uczynić coś, powiedzieć, zapragnąć po raz pierwszy na świecie? I przeczytałam w Psalmie:

Tęsknie oczekiwałem Pana: skłonił się ku mnie i wysłuchał wołania mojego. Wyciągnął mnie z dołu zagłady, z błota grząskiego. Postawił na skale nogi moje. Umocnił kroki moje. Włożył w usta moje pieśń nową, pieśń pochwalną dla Boga naszego” (Ps. 40:2-4).

Grząskie błoto, dół zagłady... Czy wolno sądzić, że bez wysiłku z naszej strony Pan zechce zatrzymać nas wpół drogi, raz jeszcze postawi na skale i raz jeszcze włoży w nasze usta tak lekkomyślnie zapomnianą pieśń pochwalną dla Boga naszego?

Wanda Mlicka