Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1995

MYŚLANE NOCĄ

Chlubą młodzieńców jest ich siła, lecz ozdobą starców jest siwy włos.
Przyp. 20:29

Jednym z najboleśniejszych zadziwień człowieka jest odkrycie, że zaczyna się starzeć. Nie wiem, dlaczego jest to tak zdumiewające odkrycie, gdy chodzi o własną osobę, bo przecież nic naturalniejszego nad starość jako część składową otaczającej nas rzeczywistości – przyrody, rodziny, społeczeństwa. A jednak, gdy pierwszy raz zdamy sobie sprawę, że oto już nadeszła i dla nas – przeżywamy wstrząs. I bynajmniej nie jesteśmy skłonni uznać własnej siwizny za ozdobę.

Tak sobie rozważając tę sprawę, sama już od niejakiego czasu zanurzona w tym stanie (wszak mówi się ,,głęboka starość”, co sugeruje możliwość, a raczej nawet nieuchronność pogrążania się w nią coraz głębiej), dumam zarazem nad osobliwą beztroską człowieka w stosunku do tych właśnie lat życia, do których rok po roku zmierza. Cała nasza działalność nastawiona jest na przyszłość. Cały czas do czegoś dążymy. Można by to porównać do wznoszenia domu. Od młodości gromadzi się cegiełki i zaprawę na tę budowlę: człowiek zdobywa wykształcenie, wybiera zawód, szuka dobrze płatnej pracy. Dom rośnie. A że człowiek nadal myśli o przyszłości, więc i o dachu nie zapomina: umacnia go, uszczelnia, ociepla, inaczej mówiąc – zapewnia sobie możliwie najlepszą emeryturę. Nie mam zatem racji twierdząc, że nie troszczy się o ostatnie lata życia? Rzeczywiście, na to wygląda, że nie mam. Można założyć, że będzie miał gdzie mieszkać, w pokoju będzie i łóżko, i stół, i fotel, i oczywiście telewizor, może dywan, a w szufladzie stołu może nawet książeczka oszczędnościowa, a na niej dużo, dużo pieniędzy. O cóż więc chodzi?

Dobrych kilka lat temu Pewna Osoba – o której już Wam kiedyś mówiłam, że telefonuje do mnie, gdy opadną ją smutki wyższego rzędu – powiedziała mi (oczywiście przez telefon), że wczoraj otrzymała od swojego organizmu pierwszy sygnał, że on się starzeje. – Kto się starzeje?– spytałam trochę speszona, bo raz, że nie wiedziałam o żadnym mężczyźnie w jej życiu, a dwa, dlaczego to jej organizm miałby ją zawiadamiać, że on się starzeje? Dowiedziałam się, że jestem tępakiem, bo „on” to jej organizm, czyli ona sama. Na pytanie, co to był za sygnał, powiedziała, że nic mi do tego, i zażądała ode mnie rady, co ona ma z tym zrobić. Zaczęłam mówić coś bardzo mądrego, ale przerwała mi w pół słowa: – Nie truj! Nie rozumiesz, że nie mam już po co żyć, bo nie widzę przed sobą żadnej przyszłości? – i z trzaskiem odłożyła słuchawkę. Przyznam się, że wzruszyłam tylko ramionami. Ostatecznie wtedy też byłam od niej sporo starsza i już niejeden raz mój organizm dawał mi różne niemiłe sygnały. I co? Ano nic. nadal widziałam przed sobą przyszłość... No, może horyzont był nieco bliżej. W każdym razie zapomniałam o całej sprawie, tym bardziej że Pewna Osoba telefonuje jak dawniej i już nie wraca do tego tematu.

Ale teraz przypomniała mi się nagle tamta rozmowa. I pomyślałam, że może właśnie w tym zawiera się dramat człowieka starego: brak przyszłości w zasięgu spojrzenia. Brak czegokolwiek, do czego można by dążyć, co można by budować z myślą o przyszłości, bo przyszłość stała się teraźniejszością i dalej nie ma już nic. Nie zdążę, nie zobaczę, nie usłyszę, nie dowiem się – bo nie doczekam. Więc po co jeszcze żyję?

Może właśnie to pytanie zawiera odpowiedź na inne pytanie: o cóż więc jeszcze chodzi, jeżeli już człowiek zapewnił sobie na starość ten wygodny pokój z łóżkiem, stołem, fotelem, telewizorem, dywanem, forsą na książeczce i emeryturą, ów dom z dachem, na który można zerknąć, by upewnić się z ulgą: – Nie przeciekał Czy to nie powinno wystarczyć? Może i powinno, i niewątpliwie wielu ludzi tak uważa. Dlatego właśnie zadumałam się nad osobliwą beztroską człowieka w stosunku do własnej starości. Starał się bowiem przez całe życie, by swojej cielesnej powłoce zapewnić na starość godziwe warunki, ale chyba zapomniał, że na emeryturę przechodzi wraz z ciałem również dusza, serce i umysł. A cóż myślom po dywanie? Co ma począć dusza z książeczką oszczędnościową?

Na starość człowiek zostaje sam na sam ze sobą. Tak naprawdę ma do niego dostęp tylko Bóg. Wiedział o tym Psalmista, gdy prosił: „Me odrzucaj mnie w czasie starości, gdy ustanie siła moja, nie opuszczaj mnie” (Ps. 71:9). Bo nawet jeżeli człowiek ma wokół siebie kochającą rodzinę, nie może ona przekroczyć progu jego Ostatniej Komnaty, w której jest tylko jedno okno z widokiem na przeszłość i jedne drzwi prowadzące w przyszłość, które otworzą się przed nim w wyznaczonej na początku świata godzinie; przez te drzwi każdy musi przejść zupełnie sam. Czyż nie jest więc ważne, co będzie się widziało przez okno, zanim otworzą się przed nami te drzwi? „Wspaniałą koroną jest siwizna, dochodzi się do niej na drodze sprawiedliwości” (Przyp. 16:31). Może właśnie o to chodzi, że swoją starość, swoją starość z całym jej niedołęstwem, słabością i samotnością można uznać za wspaniałą koronę tylko wtedy, gdy patrząc w przeszłość widzi się, że idąc przez życie człowiek starał się kroczyć drogą sprawiedliwości?

Ale to trzeba sobie uświadomić, gdy stoi się na początku drogi, a nie wtedy, gdy patrzy się już tylko wstecz.

Wanda Mlicka